sobota, 27 września 2014

Architektura przyjaźni („Dom” Wiera Badalska)

I stało się! Od dzisiaj nie będę już samodzielnie nosił kaganka retro-oświaty książkowej, ponieważ dołączyła do mnie żona Kasia! Odtąd jej posty będą podpisane inicjałami KS a moje BW.
Bartek


Kilka dni temu Kostek wyciągnął klocki Lego dla dużych chłopaków, te którymi w dzieciństwie bawił się Tata. I to od razu wziął się za kultowy zestaw „Forbidden Island” z 1989 roku (zwany Wyspą Piratów). W pożółkłym pudełku, pamiętającym ubiegłe stulecie, jakimś cudem zapodziała się (nieco porysowana kredkami) książeczka Wiery Badalskiej "Dom" z serii „Poczytaj mi mamo”. Pomyślałam, że klocki Lego i książeczka o takim tytule kontekstowo do siebie pasują. Łudziłam się nawet, że historyjka Badalskiej może być, w jakimś sensie, instrukcją do klocków.

Powrót po latach - zestaw Lego i książeczka "Dom"
Wiera Badalska "Dom", il. Wanda Orlińska
Jednak nie o domek z klocków chodzi w tym opowiadaniu... To historia czterech bliskich przyjaciół, którzy mieszkają na czterech krańcach pewnego (najprawdopodobniej prowincjonalnego) miasteczka i doskwiera im zbyt mała częstotliwość wspólnych spotkań. Pozostają rozmowy telefoniczne, ale to zbyt mało, bo jak czytamy w tekście: „Czy można przez telefon uśmiechnąć się do kogoś?".  Kostek dziecko ery smartfonów i skype’a powiedział, że tak, można, ale książka została wydana w 1981 roku (my mamy wydanie II z 1988), w czasach kiedy telefon stacjonarny był luksusem.

Jest spotkanie, będą konsekwencje...
Przyjaciele podczas spotkania wpadają więc na genialny pomysł - postanawiają wybudować dom, w którym wspólnie zamieszkają. W tym celu udają się do... uwaga... budowniczego! Tu przyszło mi do głowy pytanie dlaczego autorka wysłała ich do budowniczego, a nie do architekta? Wszak zawód ten istnieje od stuleci, wiec musieli być także architekci w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku... Może tak jak większość społeczeństwa myślała, że najważniejszy jest ten, kto buduje, a nie ten kto projektuje i nadzoruje całą budowę od początku do końca? Sądząc z opisu moim zdaniem przyjaciele odwiedzili właśnie architekta.

Budowniczy cz architekt? Patrząc na wygląd i otoczenie raczej architekt...
Architekt w postawie wyprostowanej
Feralny fragment tekstu,,,
W trakcie rozmowy na temat przyszłej inwestycji szybko okazuje się, że czterej przyjaciele mają skrajne wyobrażenia o architekturze budynku, w którym by mieli zamieszkać. Prawie tak skrajne jak krańce miasta, w których mieszkają. Ujęłam to jednym słowem "architektura" pominiętym w tym opowiadaniu, ponieważ dyskusja przyszłych mieszkańców dotyczyła wyglądu, wielkości i także sposobu używania budynku, a nawet ogrzewania. Niełatwa była to rozmowa. Budowniczy wysłuchał życzeń czterech przyjaciół, ale nie przedstawił im koncepcji... Wywnioskował, że zgadzają się w tym, że mimo różnych pragnień, każdy z nich chce by dom był piękny, wygodny i bezpieczny. I co najważniejsze przytaczając słowa budowniczego: „Wasz wspólny dom musicie budować w zgodzie”. Zbudować coś w zgodzie to sprawa niełatwa, tak trzydzieści lat temu jak i dziś. Przyjaciele postanowili słowa te przemyśleć i rozeszli się do swoich domów – tak historia się kończy.

Czterej diametralnie różni klienci chcą razem budować dom
O czym zatem jest ta książeczka? Jakie wnioski można z niej wyciągnąć, poza tym, że architekt ma ciężki zawód i to już od pierwszego kontaktu z klientem? Mam przede wszystkim wrażenie, że opowieść ta powstała, aby zilustrować znane polskie przysłowie „Zgoda buduje, niezgoda rujnuje”. Tutaj, paradoksalnie, właśnie dom jawi się jako symbol ruiny... Przecież nie trzeba się z kimś zgadzać, żeby się z nim przyjaźnić! Przyjaźń nie oznacza zrównywania się z kimś, rezygnacji z własnych celów i poglądów, wręcz przeciwnie – przyjaźń wtedy jest wartościowa, kiedy praw do takich działań sobie nie rości! Dlatego Badalska kilka istotnych rzeczy o przyjaźni nam mówi i szkoda tylko, że tak obcesowo obchodzi się z zawodem architekta.


 Warto też wspomnieć o ilustracjach w „Domu”, które z pewnością wielu osobom wydadzą się dziwnie znajome… Ich autorką jest Wanda Orlińska, której charakterystyczny styl znany jest także z innych książeczek tej zasłużonej, dziecięcej serii.

/KS/

Wiera Badalska, Dom, il. Wanda Orlińska, Nasza księgarnia 1988, seria: Poczytaj mi mamo


czwartek, 25 września 2014

Zwroteczkami o wyobraźni ("Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy" Jerzy Harasymowicz)



Kiedy byłem w podstawówce wydawało mi się, że poezję współczesną najlepiej reprezentują wiersze Jerzego Harasymowicza. Posiadałem w domowej biblioteczce „Wybór wierszy” tegoż poety wydany przez WL (biała seria z obrazami na pierwszej stronie okładki). Na okładce był więc koń, stół, inicjały autora, chmury i okno a za oknem pagórkowaty krajobraz. Otwierałem tę książkę od czasu do czasu, czytałem jakieś kawałki o lasach, górach i krasnoludkach i wydawało mi się, że tak się z pewnością pisze prawdziwą poezję. Nieprawdziwa wydawała mi się ta szkolna, spod znaku Mickiewicza, Konopnickiej czy Asnyka.


Okładka skarbnicy poezji współczesnej
Potem na studiach dowiedziałem się, że po tym jak Jerzy Harasymowicz debiutował w 1956 roku tomikiem „Cuda” to inny Jerzy – Kwiatkowski, literacki krytyk napisał hurraoptymistyczny tekst „Jest Gałczyński”. Że niby Konstanty Ildefons znalazł godnego następcę. Raczej się to nie sprawdziło, za to okazało się, że JH płodnym poetą jest, pisze dużo i swoje pisanie traktuje jako źródło utrzymania (w Polsce, na dodatek u poety to się nie mogło skończyć dobrze...). Zaczęto więc mówić, że jest rzemieślnikiem, że się powtarza a jego poezja jest jak te gipsowe krasnale po ogrodach i w ogóle nudziarstwo łamane przez piosenka turystyczna. Ale dużo było też zachwyconych, że osobne światy, baśniowość, oniryczność, obrazowanie, kraina łagodności i w górach jest wszystko co kocham. Moja osobista opinia mieści się mniej więcej pośrodku. W międzyczasie miały też miejsce różne wybory i przypadki polityczno-światopoglądowe pana JH, w wyniku których zakończył życie odsunięty na boczny tor. Pomijam czy słusznie, czy niesłusznie, chociaż podobno niesłusznie. Ale nie o kolejach życia i twórczości poety ma być ten post. Ma być o jednej książce.

W tle książeczki o Kasi majaczy Szrenica, tekst Jerzy Harasymowicz, il. Lena Teodorowicz

W weekend pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, mojego rodzinnego miasteczka i pechowo zapomniałem zabrać coś do czytania dla Kostka. Ponieważ jednak księgozbiór w domu moich rodziców pozostał jeszcze niemały, miałem nadzieję coś w nim znaleźć. Ale też nie uśmiechało mi się przerzucanie dziesiątków zakurzonych tomów, postawiłem więc na pozycje łatwo dostępne „manualnie” i nie przysypane klasykami polskiej literatury. W ten sposób w ręce wpadła mi książeczka zatytułowana „Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy”, autorstwa właśnie Jerzego Harasymowicza. Jest to wydany w 1980 roku zbiór wierszyków, których bohaterką główną jest tytułowa Kasia a wierszyki te zbudowane są (w przeważającej większości) z tetrastychów czyli zwroteczek (właśnie zwroteczek, nie zwrotek!) czterowersowych. 



Pomysł na zbiór jest ciekawy. Autor chciał pokazać niezwykłą wyobraźnię małego dziecka, które do swoich baśniowych fantazmatów wprząc może każdy, najzwyklejszy sprzęt domowy (parasol, szafę, buty, konika na biegunach, lampę czy żelazko). Po takim przetworzeniu codzienne sprzęty zyskują nową fantastyczną postać np. przez szafę wchodzi się do jesiennego lasu (czy to aby nie zrzynka z „Opowieści z Narni”?), żelazko zjeżdża na sankach, buty chodzą po suficie a konik na biegunach wciela się w role różnych, prawdziwych koni. Zamysł był zatem słuszny. 



A jak z jego realizacją? Moim zdaniem różnie. Znaleźć można u Harasymowicza naprawdę ładnie napisane fragmenty, ale niestety często sąsiadują one ze zwrotkami wręcz kuriozalnymi, bądź takimi, które dla dzieci mogą być niezrozumiałe. Tym bardziej, że mieszczenie sensu w krótkich zwroteczkach do łatwych nie należy. A Harasymowicz to jednak nie Pawlikowska-Jasnorzewska. Przytoczmy jeden fragment. Utwór pt. „Jak koń na biegunach zrobił zamieć śnieżną”.



Raz było to

Zimą

Raz się małej

Kasi śniło



Że jej koń

zgubił bieguny

Że wyleciał

hen pod chmury



Siodło zgubił

był jak nowy

I wygłaszał

takie mowy



(…)



Że gdzieś mieszka

małorolny

Krewny konia

konik polny



Że ma skrzypce

w futerale

I urządza

końskie bale



Że gdzieś fryzjer

jest wspaniały

Co konie strzyże

do gołej pały



Słowem koń

nie może

Stać jak cielę

tylko musi

biegać wiele



Więc gdy wyleciał

koń przez ganek

Zrobiła się

wielka zamieć



Kasia poszła

za konikiem

Woła szuka

z pajacykiem (…)



Druga sprawa to rymowanie – jakby poeta nie potrafił się zdecydować czy używać klasycznych rymów żeńskich (co akurat w wierszykach dla dzieci uważam za w pełni zasadne), asonansów czy w ogóle nie rymować. A przeważnie (czego dowodzi też zacytowany wyżej fragment) stosuje wszystkie te trzy rozwiązania jednocześnie. Powoduje to, że w czasie czytania wierszyki tracą rytmikę. I źle się je czyta na głos. Co gorsza mam wrażenie, że zdarza się Harasymowiczowi nagiąć sens, wstawić jakiś wyraz „z czapy” tylko po to, żeby się rymowało albo nie zaburzało długości wersu. Stąd w trakcie czytania wielokrotnie łapałem się na zastanawianiu czy słowo to albo tamto rzeczywiście miało w danym miejscu stać. 





Reasumując – są wady, ale też sporo zalet. Bo tego rodzaju poetyckiego kreacjonizmu raczej już się dzisiaj w dziecięcej literaturze nie spotyka, bo z tekstami dobrze współgrają, chagallowskie w duchu, ilustracje Leny Teodorowicz, bo Harasymowicz jak był pisarsko płodny tak książeczek dla dzieci opublikował aż dwie (w 1962 roku ukazała się „Bajka o królewnie, co spać nie chciała”) - pewnie zdawał sobie sprawę, że pisać dla najmłodszych nie jest wcale tak łatwo. Bo przecież nie zawsze wszystko musi być realistyczne, pedagogiczne i do samego końca zrozumiałe. Niemniej tytułowe słodkości bardziej zasmakują raczej starszym, bardziej zaprawionym w czytelniczo-słuchalniczych bojach, dzieciom.

/BW/

Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy, tekst Jerzy Harasymowicz, ilustracje Lena Teodorowicz, Wydawnictwo Literackie 1980

wtorek, 16 września 2014

Miłośnik zwierząt i abstrakcji ("Mądra poduszka" Ludwik Jerzy Kern)

Jestem przekonany, że dla Ludwika Jerzego Kerna zwierzęta były ludźmi w innej skórze. Dowodem są jego książki: pies Ferdynand uczłowiecza się w „Ferdynandzie Wspaniałym” (1963), a fajansowy słoń Dominik rośnie i zaczyna mówić ludzkim głosem w „Proszę słonia” (1964). Także w „Mądrej poduszce” zbiorze z 1972 roku, w którym znalazły się wszystkie najważniejsze wiersze Kerna pisane dla dzieci, zwierząt jest bardzo dużo. Zresztą sam autor do swojej miłości przyznaje się od razu, w otwierającym tom wierszu:




Książka ma nietypowy, podłużny format. Miałem ją w dzieciństwie, ale niestety zaginęła w morzu niefrasobliwości (zaraz po tym jak została zaczytana). Po latach szczęśliwie zdobyłem ją na wyprzedaży, w całkiem dobrym stanie. Przekartkowałem wiersze, obejrzałem ilustracje Zbigniewa Rychlickiego i że spersonifikuję – wspomnienia wróciły. 


Oczywiście kiedyś moje podejście do tych wierszy było nieco inne. Nie twierdzę tym samym, że dzisiejsze jest lepsze, ale na pewno jestem w stanie dostrzec kilka dodatkowych atutów – chociażby słowną wirtuozerię poety i ten rodzaj abstrakcji, którą nas raczy. Abstrakcji, w której czuć przedwojenny szyk. Abstrakcji podszytej satyrą, zostawiającej sporo miejsca dla działań wyobraźni. Abstrakcji w doborze tematyki i obrazowaniu. „Mądra poduszka” to bez wątpienia poetyckie opus magnum Kerna. Tytuł zbioru pochodzi od wiersza o chłopcu, któremu nie chciało się uczyć, więc schował książki pod poduszkę, aby materiał opanować we śnie. Niestety zamiast niego materiał opanowała poduszka, która potem odpowiadała na lekcji. Takie właśnie są te wiersze.

Nie czytamy z Kostkiem wszystkiego jak leci. Mamy swoje ulubione kawałki. A wybór jest o tyle fajny, że obok utworów długich, sporo tutaj drobiazgów 4- czy 5-wersowych. Jak choćby wiersz „ Kakao”, z ilustracji do którego możemy się dowiedzieć, że za PRL-u kakao produkowało się we Włocławku. Albo ten o słodkim pałacu króla Pippina, panu Kocie łapiącym myszy pod tronem angielskiej królowej, lecącym do góry prosiaczku czy może trochę dłuższy (klasyk!) o psie chrapiącym na kanapie.

Wiersz o napoju z Włocławka

Pierwszym ulubionym tekstem Kostka był „Wyścig”, gdzie trzeba wymieniać marki samochodów, ale ku jego zasmuceniu nie byłem w stanie ich rozpoznać po starych nadwoziach narysowanych przez Rychlickiego (no dobra rozpoznałem starą Cytrynę i Garbusa).

Może wy potraficie rozpoznać więcej marek starych samochodów na rysunku Rychlickiego?


Na jakie wiersze jeszcze zwróciliśmy uwagę?

O kaczkach i ich taczce, do której postanowiły kupić motorek, żeby jechać do Kaczkowa, do tamtejszego baru na flaczki. Motorek miał być kupiony za złoty kaczeniec. Niestety siostrzeniec, któremu zlecono to istotne zadanie (swoją drogą lekkoduch i szaleniec) zgubił cenny środek płatniczy. Na „Wiersz, w którym syczy przez cały czas” - opowieść o chcącym się ostrzyc z okazji chrzcin Szczepanie Szczygle, nie wiem czy nie przebijająca słynnego szczebrzeszyńskiego chrząszcza. 



Wiersz pt. „Wąsy” z Szadkiem w tle, o psotnym wujku Władku dorysowującym babci wąsy na fotografii (z bloga Marka Niedźwiedzkiego, pochodzącego z Szadku, można się dowiedzieć, że nie miał on o tym wierszu pojęcia: http://www.marekniedzwiecki.pl/896135acf69716cac4c22ac7561bace0,entry.html ). „Dziwna zwrotka” o zwrotce, do której wchodzą zwierzęta a na koniec ciotka. „Dwa jeże” o kolczastych klientach zakładu fryzjerskiego zainteresowanych tematem modnych fryzur (A czy na jeża ktoś się czesze? / O proszę panów, całe rzesze), o kawce, która miała czkawkę na co lekarstwem było zjedzenie szczypawki i o warszawskich pomnikach, które nie noszą parasoli i wciąż pada na nie deszcz. Kern pisze o wszystkim i nawet okruszynkę potrafi przemienić w diament.

Pomnikowi zawsze deszcz w oczy...

 Co prawda nie wiem czy dzisiaj ktoś opublikowałby z myślą o komercyjnym sukcesie wiersz o niedźwiedziu, który nie mógł zapaść w sen zimowy, więc udał się do szpitala, gdzie podłączono mu kroplówkę ze środkami nasennymi. Od razu przypomina mi się książeczka z serii „Poczytaj mi mamo” – „Bardzo zajęte psy” Ryszarda Grońskiego, gdzie jedna z rozkładówek dotyczy psów biorących udział w naukowych eksperymentach. O tempora, o mores!

Farmakologia w służbie niedźwiedziowi

Strona z książeczki "Bardzo zajęte psy", autor Ryszard Marek Groński, il. Jerzy Flisak

A wracając do „Mądrej poduszki” i puentując to stwierdzić warto i należy, że jest to zbiór nadający się doskonale do wielokrotnego czytania oraz odkrywania. Oddając głos samemu autorowi:
Nie jestem za bardzo nieśmiały
Ani za bardzo wyniosły.
Gdy piszę dla dzieci, to piszę w ten sposób,
Żeby mógł to zrozumieć nawet dorosły.


/BW/

Mądra poduszka, Ludwik Jerzy Kern, ilustracje Zbigniew Rychlicki, Nasza Księgarnia 1986, wydanie III


sobota, 13 września 2014

Tuwim i chmury ("W aeroplanie" Julian Tuwim)

Dzisiaj 13 września – 120 rocznica urodzin Juliana Tuwima. Rzecz jasna czytamy go z Kostkiem sporo, ale tym razem nie będę snuł wrażeń czytelniczych, a nie będę snuł, bo z pomocą przyszedł nam przypadek.  Przypadek, dzięki któremu w ciekawy sposób możemy przypomnieć autora „Lokomotywy”.

Otóż już od tygodnia w naszej dzielnicy Księże Małe we Wrocławiu trwa projekt społeczno-kulturalny „Gotowi do star-tu” (http://gotowidostartu.pl/) i właśnie dzisiaj, w ramach tego projektu, odbyła się akcja „Chmury na sznury”. Zapewne nie każdy ma świadomość, że na Księżu Małym we Wrocławiu pranie wiesza się na sznurkach za oknami, zupełnie jak w Neapolu. Sznurki zaczynają się przy oknach a kończą na drzewach (przeważnie na topolach, ale są też dęby i inne gatunki). W słoneczne dnie, na niebie ponad zaparkowanymi samochodami, łopoczą sztuki garderoby wszelakiej i tekstyliów rozmaitych. Natomiast dzisiaj, z okazji rzeczonej akcji, w godzinach przed- i popołudniowych na sznurkach, gdzie zwykle wisi pranie, zawisły tekturowe chmury. Wyglądało to mniej więcej tak:




I tak:




Jak to połączyć z Tuwimem? Pamiętacie może taki fragment?




„Chmury już w dole były”? No były (nadal są), na Księżu Małym. Fragment pochodzi z wiersza „W aeroplanie”, w którym babcia z kurką przez przypadek uruchamiają samolot i oglądają świat z wysoka. Mamy więc chmury i można przecież przyjąć hipotetycznie, że organizatorzy akcji „Chmury na sznury” podświadomie postanowili uczcić pamięć wielkiego poety? Jakkolwiek by nie było zarówno akcja, jak i wiersz są wspaniałe a cieszące oko ilustracje w książeczce z serii „Poczytaj mi mamo” są autorstwa Mirosława Tokarczyka.

/BW/




piątek, 12 września 2014

Czarne strony pewnej nocy ("Nocna wyprawa" Bohdan Butenko)

Trudno byłoby mi wyobrazić sobie świat bez rysunków Bohdana Butenki. Już chociażby za zilustrowanie „Cyryl, gdzie jesteś?” Woroszylskiego i „Stacji Nigdy w Życiu” Kulmowej powinno się zaproponować mu gwiazdę w naszoksięgarnianej alei sław. Butenko jest ilustratorem lubiącym eksperymentować – za PRL-u umieszczał w książkach dziurki od klucza, czarne strony, puste miejsca do uzupełnienia przez czytelników, co w czasach materiałowych braków musiało być (i było) poczytywane jako szaleństwo (o przygodach pana BB z drukarniami i wydawnictwami można dużo dowiedzieć się czytając ten wywiad: http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,9230908,Butenko__uczen_Matejki.html?as=2). Debiutował właściwie w czasach Odwilży i jego rysunki po latach przymusowego, doktrynalnego realizmu były czymś nowym i ożywczym. Były, ale też są takie nadal!


Kostek pokazuje "Nocną wyprawę" napisaną i zilustrowaną przez Bohdana Butenkę

Będąc kiedyś w Tesco, w pudle z książkami opisanym jako „wyprzedaż” trafiłem na wydaną w 2006 roku przez ŚK książeczkę „Nocna wyprawa”, nie tylko zilustrowaną, ale także napisaną przez BB. Przewertowałem ją i z radością stwierdziłem, że wszystkie jej strony są czarne! (No dobra z wyjątkiem dwóch pod koniec...) Rzecz dzieje się w nocy, więc uzasadnienie jest, ale wydaje mi się, że nie bez znaczenia była też pokusa stworzenia czarnej książeczki dla dzieci. Inna sprawa, że być może dlatego wylądowała w rzeczonym wyżej pudle, wszak żyjemy w czasach dominacji dosłowności i czarny to może być garnitur albo okładka kryminału... Książeczkę oczywiście nabyłem. Trochę leżała na półce, dojrzewała, ale Kostek polubił ją od pierwszego czytania.

Chłopiec szuka tajemniczych rozmówców i dociera m.in. do łazienki ze staromodną armaturą...
                    

To historia oniryczna, prezentująca w formie wędrówki sen chłopca. Chłopiec nie ma imienia, mieszka razem z babcią w niewielkim mieszkaniu, chodzi do szkoły, bawi się w Indian, ale też w wojny gwiezdne. Można określić go mianem every-chłopca, który równie dobrze może żyć dzisiaj lub 40 lat temu.
Pomysł tej opowieści zaczerpnął Butenko z wierszyka Edwarda Leara, angielskiego poety, rysownika, twórcy limeryków.

Raz powiedział Stół do Krzesła:
To byłaby całkiem niezła,
Nawet całkiem dobra myśl,
Żeby pójść na spacer dziś!

Niebieska lokomotywa zmyłkowa narysowana przez bohatera opowieści na lekcji rysunków
                   
Pewnej nocy, po dniu pełnym emocji chłopiec kręci się w łóżku, nie mogąc zasnąć i nagle słyszy głosy. Okazuje się, że wydają je stojące w kuchni stół i krzesło. Naszemu bohaterowi zabiera trochę czasu odkrycie drewnianych interlokutorów, potem mitręży go jeszcze trochę na uwierzenie, że meble mogą rozmawiać. Stół i krzesło stwierdzają, że jest im po prostu nudno. Znak to, że nie zakupiono ich w Ikei, bo trudno sobie wyobrazić, że w takim fajnym, otwartym na ludzi, kolorowym sklepie meble mogą się nudzić... Ponieważ chłopiec nie potrafi zapewnić rozrywki swoim nowym znajomym to one wychodzą z interesującą propozycją - odwiedźmy rodzinę w lesie! Znaczy się drzewa, które rosną obok miejsca, w którym rosło drzewo, z którego powstały (uff!). Jest to tak zwany powrót do korzeni. Pomimo początkowej niepewności chłopiec zgadza się dołączyć do wyprawy. We trójkę wsiadają do narysowanego pociągu (ale nie przez bohatera, tylko jego kolegę Bolka) i docierają do lasu, gdzie spotykają człowieczka w ruropodobnym kapeluszu, a przede wszystkim fanatycznego służbistę Najgłówniejszego Strażnika, który stara się wydobyć od nich dokumenty, ale ostatecznie ucieka przerażony własnym trzęsieniem (a trząsł się z wściekłości)...

Najgłówniejszy Strażnik czyli pozornie najstraszniejsza postać snu
                                      
Pokrętna logika snu została przez Butenkę udatnie pokazana. Czarne strony także sprzyjają podkreślaniu onirycznej atmosfery, właśnie usypiają czytającego, aby na koniec dać mu po oczach bielą ostatniej sceny, w której babcia budzi chłopca.
Mój zarzut, o ile można to nazwać zarzutem, dotyczy fabularnego wymyku dokonanego przez autora. Po przygodzie z Najgłówniejszym Strażnikiem chłopcu odechciewa się kontynuować wyprawę i wraca z powrotem do łóżka kierowany przez kota a potem sowy. Żałuję, że Butenko trochę jeszcze tego nie pociągnął i nie zobaczyliśmy kilku krótkich przygód w lesie zakończonych „rodzinną wizytą”. Teraz ta historia wydaje mi się niepełna, czytając miałem wrażenie, że ktoś obiecał mi przygodę, wędrówkę w głąb snu z parką mebli w roli Vergiliego i potem z tej obietnicy się nie wywiązał. Niemniej Kostek jest zachwycony a sny przecież często urywają się nam w połowie, choćbyśmy nie wiem jak bardzo pragnęli poznać ich zakończenie. Tego będę się trzymał.

/BW/



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!




wtorek, 9 września 2014

Tacy sami, a knieja między nami...("O wróżkach i czarodziejach" Natalia Gałczyńska)


Baśni „Agnieszka – Skrawek Nieba” powinien nauczyć się na pamięć każdy, kto ma problem z tolerancją i ciasnotą poglądów. Wynika z tego, że w Polsce jest, niestety, wielu jej potencjalnych odbiorców…  Obawiam się że, powinna znaleźć się w kanonie lektur większości kiboli, polityków, księży, licealistów, studentów, fanów zespołów muzycznych, policjantów, sprzedawców w szpanerskich sklepach, ochroniarzy, taksówkarzy, żołnierzy, miejskich strażników i zaangażowanych publicystów (oczywiście lista nie jest kompletna i można ją według uznania i w zasadzie bez końca powiększać). Od razu też uspokajam: baśń nie jest zbyt długa i spokojnie da się ją wykuć na pamięć poświęcając czas zarezerwowany np. na ustawkę, grilla czy kawę w Starbucksie. Dodatkową zachętę może też stanowić wizja nostalgicznego powrotu do szkolnych czasów, kiedy to wieczorami ryło się inwokację z „Pana Tadeusza” a potem wygłaszało zapamiętane wersy pod tablicą nerwowo ściskając spocone dłonie…   

Okładka drugiego wydania z roku 1987
                                          
Nie bez znaczenia jest też fakt, że autorką polskiej wersji tej francuskiej baśni jest Natalia Gałczyńska, która polszczyzną posługuje się nader biegle i fakt, że była żoną Konstantego stanowi jedynie wisienkę na torcie. Opowieść znajduje się w zbiorze zatytułowanym „O wróżkach i czarodziejach” napisanym (lub jak chce strona tytułowa „opracowanym”) przez panią Natalię „na motywach ludowych bajek francuskich” a zilustrowanym przez Olgę Siemaszko. Pierwsze wydanie ukazało się w roku 1963. W 2007 roku zbiór został wznowiony przez wydawnictwo Świat Książki.

Oczywiście książka warta jest uwagi całościowo, ponieważ dużo jest w niej ciekawych baśniowych historii, choćby „Bajard”, „Naneta i Lew” czy „Czarodziejstwa królowej Cyganów” (ta ostatnia baśń wyszła kiedyś nawet osobno pod tytułem „Iv i Finetta” ze wspaniałymi ilustracjami Józefa Wilkonia). Niemniej „Agnieszka – Skrawek Nieba” spośród wszystkich zgromadzonych w tomie opowieści tchnie największą świeżością i mimo baśniowego kostiumu jest tak współczesna, że gdyby nie ogólnie dostępne informacje bibliograficzne musiałbym się poważnie zastanowić czy nie biorę udziału w doskonałej literackiej mistyfikacji. Zdaję sobie rzecz jasna sprawę, że baśnie nie po to istnieją (w swoich nieposkracanych i pełnych wersjach!), żeby tchnąć świeżością i Bruno Bettelheim dałby mi popalić za takie myślenie. Niemniej historyjka o Agnieszce, mnie i Kostka ujęła (chociaż zapewne z różnych przyczyn) w rzeczonym zbiorze najbardziej. Dlatego to o niej właśnie chciałbym krótko napisać.



Iv i Finetta, jedna baśń, ale za to z ilustracjami Wilkonia, 1962
                                               
Agnieszka mieszka z babcią w domku stojącym obok ogromnego, nieprzebytego i groźnego lasu. Ojca nie posiada ponieważ kiedyś próbował przebyć las i dotrzeć do kraju położonego po drugiej stronie. Niestety poszedł i nie wrócił, co spowodowało u matki Agnieszki śmierć ze zgryzoty. Ojciec to zresztą nie jedyny śmiałek, który mierzył się z lasem – było ich wielu i żaden nie wrócił. Dlatego w kraju Agnieszki wysnuto wniosek, że z pewnością za lasem mieszkają źli ludzie, skoro odgrodzili się tak niebezpiecznym lasem.

Zagubienie bohatera w groźnym lesie symbolizuje w baśniach pożegnanie z bezpiecznym dzieciństwem i tutaj także znaczenie takie posiada – wszak wchodzi do niego w poszukiwaniu krowy 12-letnia dziewczynka. Niemniej pozwolę sobie zostawić na boku psychoanalityczne i psychologiczne odczytywanie tej historii. To nie jest jedyne znaczenie lasu w tym przypadku – wyraźnie sugeruje się w opowieści, że im więcej podejrzliwości mieszkańców jednego kraju do drugiego, im więcej domysłów, niezrozumienia, oskarżeń i niejasności tym bujniej rozrastają się ogromne zielska i habazie, tym trudniej las przebyć i tym potężniejszy staje się zły czarnoksiężnik, który tym okropnym haziajstwem zarządza. Las symbolizuje więc także wszystkie straszne myśli, poglądy i słowa, które powstały przez wzajemne niezrozumienie. Na szczęście jest jeszcze dobra wróżka i stary świerk, którzy pamiętają, że knieja wyglądała kiedyś zupełnie inaczej. A skoro są postacie pozytywne to znak, że nie wszystko jeszcze stracone.



Początek baśni z rysunkiem przedstawiającym wróżkę (co ciekawe z tekstu wynika, że jest ona wiekową kobietą...)
Wróżka spotyka się zatem z babcią, której przekazuje błękitny materiał na sukienkę dla wnuczki. Babcia wymawia się brakiem pieniędzy, ale wróżka w zamian chce tylko przekazać Agnieszce wiadomość: „Ludzie po tamtej stronie lasu są tacy sami jak my”. Babcia szyje sukienkę i odtąd na dziewczynkę zaczynają mówić Skrawek Nieba. Fakt, że wygląda jak błękitne niebo przyda jej się w gęstym lesie ponieważ tamtejsza flora widoków na nieboskłon nie ma. Agnieszka sprawnie mija więc kolejne przeszkody (wielkie osty, ogromne pokrzywy, mchy, paprocie, kolczaste jeżyny, trujące grzyby), by dotrzeć na polanę, gdzie wszystko się rozstrzygnie. Rośnie tam gadający świerk i stoi „długi, niski budynek”, w którym pokotem, głowa przy głowie, śpią mężczyźni. Ci sami, którzy próbowali przebyć las, ale zostali zaklęci przez złego czarnoksiężnika. W kulminacyjnym momencie pojawia się dobra wróżka zaopatrzona w dobrą radę: Agnieszka obudzi śpiących powtarzając słowa, które niegdyś przekazała jej przez babcię a z kolei mężczyźni będą musieli powtórzyć je razem w starciu z czarnoksiężnikiem i jego armią. Efektem tych działań będzie zniknięcie „złego”, powrót lasu do wcześniejszej, przyjaznej postaci i wizyta w sąsiednim kraju, którego mieszkańcy okazują się gościnni i pomocni.


Ilustracja do "Bajarda", aut. Olga Siemaszko
                                                                          
Za każdym razem kiedy czytam tę historię stają mi przed oczami przykłady z codzienności, które oglądam w telewizyjnych wiadomościach, o którym czytam w gazecie albo sam ich doświadczam przemieszczając się w taki czy inny sposób po mieście. Jakże często jedni ludzie nazywają innych złymi czy nienormalnymi dokładając kolejne pnącza do złowrogiego lasu? Z jaką łatwością przychodzi niektórym ocenianie innych, mówienie, że za lasem mieszkają źli ludzie? Jak wielu jest złych czarnoksiężników karmiących się niedopowiedzeniem, niejasnością, obelgą? A ci co próbują innego podejścia i poszukują dróg mediacji, rozmowy? Jakże często przepadają w gąszczu nienawiści i przemocy? I jak wreszcie trudno przychodzi uświadomienie sobie, że „ludzie po tamtej stronie lasu są tacy sami jak my”? Jak trudno przyznać się do błędu i zaakceptować poglądy innych? Przyznajcie, że są to problemy na czasie?

Ze względu właśnie na tę aktualność warto czytać dzieciom „Agnieszkę – Skrawek Nieba” – mając świadomość, że ta mądra baśń może im się przydać w życiu. Chociaż nie ukrywajmy: lasy i czarnoksiężnicy nie upadają tak łatwo.

/BW/




O wróżkach i czarodziejach, oprac. Natalia Gałczyńska, il. Olga Siemaszko, Nasza Księgarnia 1987