czwartek, 25 grudnia 2014
niedziela, 21 grudnia 2014
wtorek, 16 grudnia 2014
Na froncie walki z wypadkami drogowymi („Uwaga! Nie gap się!” Hanna Łochocka)
O książeczce tej postanowiłem
napisać w momencie, kiedy przeczytałem jej posłowie skierowane do Rodziców,
Nauczycieli i Wychowawców (oj zgubne nawyki lektury od-końcowej...). Jak bowiem
przejść obojętnie obok takich oto zdań:
Czas chyba, aby utworzyć wspólny front walki z wypadkami drogowymi, ochraniający przede wszystkim istoty bezbronne – dzieci. Trzeba dać im w rękę broń: możność uniknięcia wypadku. Taką bronią jest w znacznej mierze znajomość prawideł ruchu i w tym kierunku powinni wytężyć swe wysiłki rodzice i wychowawcy, instytucje i działacze społeczni, pisarze i graficy. Dziecko powinno się zainteresować ruchem pojazdów na terenie miasta i na drogach, a z jego przepisów uczynić sobie sprzymierzeńca, nie przeciwnika.
Niby minęło już sporo czasu odkąd
tego typu militarna metaforyka zawłaszczała „debatę publiczną”, a jednak
przyznać muszę, że wzbudziło to u mnie wzmożone odruchy negacji i w jednoznaczny
sposób ustawiło odbiór tej w założeniu niewinnej i pisanej w dobrej wierze
publikacji. Sygnowanej zresztą przez PZU, a w trzecim, ostatnim wydaniu (1971) opublikowanej
nawet przez PZMot.
![]() |
Uwaga! Nie gap się!, Hanna Łochocka, il. Janina Krzemińska, PZMot 1971 |
Dodajmy jeszcze na wstępie, że autorka „Uwaga! Nie gap się!” nie pochodziła z werbunku i sporo pisała dla dzieci. Dość powiedzieć, że debiutowała w 1955 roku kultowym tytułem „O wróbelku Elemelku” i przez lata związana była z wszystkimi ważnymi czasopismami dziecięcymi w PRL-u. To jednak tylko jedna strona jej życiorysu – ukończyła także (zapewne mało inspirujące w tamtym czasie) studia ekonomiczne w Szkole Głównej Planowania i Statystki (tak za socjalizmu nazwano SGH), pracowała jako sekretarz redakcji w czasopiśmie „Gospodarka Planowa”, redaktorka pisma fachowego CZPS a potem przez ponad dwadzieścia lat (1952-1975) była redaktorką Działu Literatury Historycznej w reżimowym wtedy wydawnictwie Książka i Wiedza (wydawali m.in. dzieła Lenina i Stalina). I te właśnie „dwie twarze” Łochockiej – pisarki i komunistycznej ekonomistki tudzież historyczki (chociaż studiów historycznych de facto nie ukończyła) – można ujrzeć w „Uwaga! Nie gap się!”. Książeczka ta bowiem pozostaje w rozkroku pomiędzy chęcią przemówienia do dzieci, a potrzebą wypełnienia agitacyjnej powinności wobec narodu, partii i bezpieczeństwa na socjalistycznych drogach.
Głównymi bohaterami opowieści są bliźniaki Barbara i Bartosz, dzieci milicjanta, który oprócz potomstwa posiada także psa – wilczura Migdała. Cóż niby w roku 1967 zwierzęcym bohaterem dla dzieci mógł być w Polsce tylko owczarek niemiecki (wszak w maju 1966 roku rozpoczęto emisję „Czterech pancernych i psa”) to jednak podobny tematycznie „Pies z ulicy Bałamutów” Wandy Chotomskiej, z ilustracjami Jerzego Flisaka (wznowiony w tym roku przez wydawnictwo Muza) wydany zaledwie w rok później (1968) głównym zwierzęcym bohaterem czynił niepozornego jamnika...
Rzecz rozwija się dwutorowo – z jednej strony mamy krótkie opowiadania poskładane zawsze według podobnego schematu – wydarzenie na drodze jest komentowane przez dzieci i wilczura (sic!). Z drugiej strony pod każdym takim prozatorskim urywkiem znajdujemy po cztery rymowane wersy, które można odczytywać samodzielnie, a na końcu złożyć w jeden, wielki wiersz o zasadach ruchu drogowego. Utwór ten, jak się okazuje, jest po dziś dzień dosyć popularny (google wyrzuca sporo przedszkolnych programów artystycznych o ruchu drogowym, gdzie został wykorzystany jako materiał dla małych recytatorów), chociaż zrymowany został nieco mechanicznie i jak dla mnie bez polotu. Autorka postawiła w nim na sloganowość, nie wplotła żadnej historyjki, żartu, dwuznaczności (niestety do poziomu „Psa z ulicy Bałamutów” nawet się nie zbliżyła). We fragmentach prozatorskich nie jest lepiej...
Dzieci w towarzystwie wilczura (i niekiedy ojca) przechadzają się po różnych krajobrazach – miast i wsi, od morza do Tatr i bezlitośnie punktują uczestników ruchu drogowego – przeważnie tych złych uczestników, łamiących przepisy chuliganów i „gapiszońskie”. Same dzieci przedstawiciela władzy ludowej chodzą jak po sznurku a kodeks drogowy znają na pamięć. Mogą z poczuciem wyższości spoglądać na odchyleńców – czepiających się ciężarówek, zjeżdżających na sankach wprost na ulicę, wskakujących do jadącego tramwaju czy przechodzących przez ulicę w miejscach niedozwolonych. Dzieci komentują, a wilczur groźnie warczy i wyrywa się chcąc dać nauczkę łamiącym przepisy.
Przede wszystkim nie wzbudzają we
mnie pozytywnych odczuć bohaterowie i ich wypowiedzi (że nie wspomnę o tytule). Wielki jest na świecie
bagaż lekkomyślności, a wśród dzieci szczególnie – a jednak chciałoby mi się raczej
bronić tych wszystkich chuliganów, niż przyklaskiwać stadłu milicjanta.
Pobrzmiewa w ich wypowiedziach pogarda, której nie lubię a w ich zachowaniu
wyczuwam elementy musztrowo-żołnierskie, których wręcz nie znoszę. Odniosłem
również wrażenie, że samej Łochockiej taka czarno-biała wymowa w książeczce niezbyt
odpowiadała i starała się ją wycieniować – w każdej historyjce na końcu pojawia
się także jakieś dzikie zwierzę (wróble, gołębie, wiewiórka), które dodatkowo przyznaje
rację bliźniakom i wilczurowi. Mądrość zwierząt a zatem także mądrość natury
zawsze w cenie – tylko w tym przypadku pasuje trochę jak kwiatek do kożucha.
Bawiąc uczyć – wiem to znany slogan, ale według mnie jak najbardziej żywy i trafny, szczególnie w literaturze dla dzieci. W tej książeczce zaś tylko się uczy (a raczej poucza), a o zabawie zupełnie zapomniano. No chyba, że kogoś śmieszy ktoś kto spadł z roweru i rozerwał sobie na tyłku spodnie.
I na koniec, żeby nie było –
przepisów ruchu drogowego trzeba przestrzegać.
/BW/
środa, 10 grudnia 2014
Starannie wydarta kartka nr 1 („Zima”, „Zimowe uroki” Józef Czechowicz)
Do tej pory na naszym blogu pojawiały się (w przeważającej większości) lekturowe wrażenia dotyczące całych książeczek. I oczywiście w żadnym wypadku nie zamierzamy z tego rezygnować, jednak nie ukrywamy też, iż wielokrotnie, dopada nas ochota na pokazanie bądź omówienie tylko jednego wiersza, opowiadania, rozdziału czy baśni. Nie wszystko zawsze można (i trzeba) ogarnąć całościowo, prawda? A zatem mając już za sobą uzasadnienie (które milcząco poparliście...), wrzucamy pierwszą wydartą przez nas kartkę.
Pochodzi ze zbioru wierszy Józefa Czechowicza „Sny szczęśliwe” (ilustrowanego przez Józefa Wilkonia), który został wydany w roku 1984 przez Wydawnictwo Lubelskie. Jest to zbiorek, który przeważnie czytamy wybiórczo a sprzyja temu fakt, że został skomponowany według klucza pór roku.
Wielokrotnie zastanawiałem się i zastanawiam czy poeci
(pisarze) wybitni w twórczości „dorosłej” (to z pewnością casus Czechowicza) potrafili
być podobnie wybitni w twórczości skierowanej do dzieci? Zdaję sobie sprawę, że
odpowiedź na to pytanie bynajmniej nie należy do kategorii „łatwe” i z
pewnością można długo dyskutować nad każdym jednym przypadkiem literackiego
życiorysu.
Józef Czechowicz należy do grona poetów, których lubię czytać. W skrócie i uproszczeniu jego wiersze to sielskość podszyta grozą. Z pewnością był to ważny i osobny głos poetycki w dwudziestoleciu międzywojennym. Poeta ten miał także (co warto na tym blogu podkreślić) kontakt z dziećmi, ponieważ pracował jako nauczyciel w Lublinie, a kiedy z zawodem tym zerwał, już w Warszawie (1932-1936) redagował dziecięce pisma „Płomyk” oraz „Płomyczek”. Nie przełożyło się to jednak na wysyp w jego twórczości utworów dla dzieci. Nawet wiersze pomieszczone w „Snach szczęśliwych” w większości trudno nazwać stricte dziecięcymi. Czechowicz w swojej „dorosłej” poezji często odwoływał się do mitu arkadyjskiego, który objawiał się u niego np. obrazami szczęśliwego dzieciństwa na wsi. Z upodobaniem posługiwał się np. poetyką kołysanki, nasycał utwory baśniowością, inspirował się ludowością i folklorem. Wszystkie te tropy z „dorosłych” wierszy odnaleźć można także w „Snach szczęśliwych”.
Józef Czechowicz należy do grona poetów, których lubię czytać. W skrócie i uproszczeniu jego wiersze to sielskość podszyta grozą. Z pewnością był to ważny i osobny głos poetycki w dwudziestoleciu międzywojennym. Poeta ten miał także (co warto na tym blogu podkreślić) kontakt z dziećmi, ponieważ pracował jako nauczyciel w Lublinie, a kiedy z zawodem tym zerwał, już w Warszawie (1932-1936) redagował dziecięce pisma „Płomyk” oraz „Płomyczek”. Nie przełożyło się to jednak na wysyp w jego twórczości utworów dla dzieci. Nawet wiersze pomieszczone w „Snach szczęśliwych” w większości trudno nazwać stricte dziecięcymi. Czechowicz w swojej „dorosłej” poezji często odwoływał się do mitu arkadyjskiego, który objawiał się u niego np. obrazami szczęśliwego dzieciństwa na wsi. Z upodobaniem posługiwał się np. poetyką kołysanki, nasycał utwory baśniowością, inspirował się ludowością i folklorem. Wszystkie te tropy z „dorosłych” wierszy odnaleźć można także w „Snach szczęśliwych”.
Na dzisiaj, nawiązując do pogody
za oknem, wybrałem dwa wiersze o tematyce zimowej. Jeden ogólno-zimowy, a drugi
lublińsko-zimowy. A zatem – mroźnej lektury!
![]() |
Sny szczęśliwe, Józef Czechowicz, il. Józef Wilkoń, Wydawnictwo Lubelskie 1984 |
sobota, 6 grudnia 2014
Awangardowo o śniegu („Śnieg” Jerzy Kierst)
Dzisiaj Dzień Św. Mikołaja - mam nadzieję, że święty obdarował was sowicie i pięknie? Ode mnie w ten piękny dzień tekst prezentowy, trochę nietypowy, bo... czy można stworzyć wpis o „Śniegu” Jerzego Kiersta w podobny
sposób w jaki on napisał swój wiersz?
![]() |
Śnieg, Jerzy Kierst, il. Jerzy Jaworowski, il. okł. Janusz Stanny, KAW 1979 |
Po pierwsze:
Można spróbować dlatego,
Aby tonu uniknąć uczonego.
Wszystkiego i tak napisać się nie da
(Tyle wiem nawet bez formułowania ambitnego „creda”).
Po drugie:
Autor pracował w radiu,
Pisał dla dzieci wiersze a dla dorosłych poematy.
I rzecz jasna poruszał tam różne tematy.
Sporo w jego wierszach o Tatrach,
A tam to przecież śniegu zwykle po dach!
Ach!
Czyli poeta „biały opad” dobrze zna,
I to dla niego nie pier-wszy-zna!
Po trzecie:
Wiersz ten (jak wiecie lub się domyślacie) jest o śniegu
I Kierst Jerzy oparł go na zabiegu,
Że pokazuje różne oblicza białego puchu:
Raz pokazuje go statycznie (bałwan), a za chwilę (narta
Jurka) w ruchu.
Jest pług, zając i bitwa na śnieżki,
Narciarz, sarenka i miś, który śpi.
Po czwarte:
W tym wierszu są rymy,
Ale nie wszędzie, nie ciągle, bez przesady.
Bo o śniegu pisząc – nie ma rady -
Chociaż któryś wers powinien być biały.
O ile nie wiersz cały.
Po piąte:
Spodobał się nam ten wiersz, bo jest trochę inny:
Napisany awangardowo a jednak dziecinny.
(Czy ty w ogóle wiesz co to znaczy awangarda?
Uwaga: w pytaniu może się czaić pogarda...)
I jeszcze przeczytałem, że poeta „uprawiał lirykę
opisowo-refleksyjną”...
opisowo-refleksyjną”...
Chwytał tę lirykę jak motykę (bo uprawiał).
Po szóste:
Ilustracja na okładce jest Janusza Stannego,
A ilustracje w środku - kogoś innego
Ten „ktoś” podobnie jak autor nazywa się Jerzy...
Jaworowski – skoro tak wam zależy...
Po siódme:
Książeczka przedstawia malutkie,
Zimowe historyjki -
Jak karteczki z loteryjki
Lub średniowieczne miniatury -
Takie kadry śnieżnej cywilizacji i natury.
Po ósme:
Mało tu słów,
Ale tak powinno być,
Bo gdy mróz -
To się nie chce otwierać ust!
Po dziewiąte i po
dziesiąte:
Kończę zanim coś poplączę.
Nie wiem czy ktoś już napisał
Wierszowaną recenzję książeczki dla dzieci?
Może jakiś krytyk sprzed stuleci?
Bo jeżeli nie to ja wezmę tę pierwszeństwa palmę
Jak mi dacie – to wezmę!
Na pewno nie uderzę w tony błagalne…
Śnieg, Jerzy Kierst, il. Jerzy Jaworowski, il. okł. Janusz Stanny, KAW 1979