Był sobie raz uparty Koziołek, który wbrew ostrzeżeniom mamy
poszedł na spacer i dopadła go burza na środku łąki. Kiedy odpłynęły czarne
chmury okazało się, że stoi na wysepce, dookoła rozciąga się woda a na niego
mają chrapkę zbóje-wilcy. Koziołkowi nie pomaga znajoma świnka sąsiadka
(przepływa obok łódką), także będąca zwierzęciem hodowlanym a więc ziomkiem,
rodakiem (z takim to podobnie jak z rodziną, najlepiej się na zdjęciu
wychodzi...). Na szczęście okazuje się, że w lesie jest sporo dzikiej
zwierzyny, która bardziej przejmuje się losem Koziołka, chociaż przecież o
wiele bliższe sercu winno jej być prawo, że wygrywa silniejszy. A jednak – ptaki,
pospołu z bobrami i zającami budują tratwę, ratują głupiutkiego Koziołka i dają
wilkom bolesną nauczkę. Całość kończy uroczysty obiad, obity tyłek Koziołka i
wyproszenie z biesiady wrednej świnki. Dzikie zwierzęta ratują zwierzę
hodowlane przed innymi dzikimi zwierzętami - tak wygląda fabuła „Nie płacz
koziołku” (1962) Sergieja Michałkowa.
Ze zdziwieniem zauważyłem, że czytając ostatnimi czasy
Kostkowi tę rosyjską prózkę dla dzieci, która kiedyś była szkolną lekturą (a
może nadal jest), zaczynam myśleć o dzisiejszej sytuacji w Rosji. Patrzę na historię
odciętego od świata Koziołka i złych, żarłocznych wilków przez pryzmat
podsycanego przez media zagrożenia wojną. Wszak Sergiusz Michałkow to ojciec
Nikity Michałkowa, niegdyś wybitnego (chyba lepiej: bardzo dobrego) reżysera,
który zrobił „Niedokończony utwór na pianolę” i nagrodzonych Oscarem „Spalonych
słońcem” i który od kilku ładnych lat robi niemożebne wręcz chały i jest
uznawany za jednego z najbardziej proputinowskich ludzi kultury w dzisiejszej
Rosji. Ostatni jego film, podobno nieoglądalny, dzieje się zresztą na Krymie.
A pomijając nawet ten dzisiejszy kontekst i fakt, że Sergiej
Michałkow był hołubiony zarówno przez Związek Radziecki jak i Rosję putinowską
nie da się jednak zapomnieć o tym, kiedy ta książeczka została napisana. A
działo się to w czasach, gdy wszyscy pisarze w ZSRR, nawet autorzy książek dla
dzieci, dążyli przede wszystkim do ukształtowania „człowieka radzieckiego”. Dlatego
jak pisze Anna Wrońska: „Wiodącą funkcją oficjalnej literatury radzieckiej był
dydaktyzm, oparty na pouczeniach, nakazach, zakazach i przedstawianiu wzorów do
naśladowania”. Zresztą pisze ciekawie i dużo więcej, właśnie o autorze „Nie
płacz Koziołku”, warto poczytać tutaj.
Wróćmy do samego tekstu, który, trzeba przyznać, nie jest,
na tle innych dokonań Michałkowa seniora, w jaskrawy sposób propagandowy. I
pewnie dlatego to właśnie on, jako jedyny, ocalał w świadomości dzisiejszych polskich
dzieci – fakt, że tłukli go w dużych nakładach na pewno też trochę pomógł;)
Swoją drogą – ciekawe czy Nasza Księgarnia opublikuje Koziołka w którymś ze
zbiorczych tomów „Moich książeczek”, które właśnie zaczyna wydawać...
A wracając do historii. Z jednej strony wydaje mi się
całkiem krzepiąca, bo Koziołek w sytuacji ze wszech miar podbramkowej otrzymuje
pomoc ze strony, z której raczej się jej nie spodziewał. I w ogóle jest to taka
podręcznikowa, bezinteresowna pomoc – zwierzęta mówią, że muszą go ratować i
nie ma żadnych wątpliwości, nie ma żadnych wichrzycieli, marud czy pesymistów.
Robią, co do nich należy – budują, dowodzą, zdobywają jedzenie.
Z drugiej strony nie podoba mi się sposób w jaki ptaki
rozprawiają się z wilkami. Może i zasłużyły na nauczkę, ale przecież podążały
tylko za głosem instynktu (pozostałe zwierzęta mają instynkt gdzieś). Tymczasem
latające hufce naprawdę brutalnie się z wilkami rozprawiają (np. zrzucając kamienie).
Wydaje mi się, że rozwiązanie siłowe nie jest najlepszym sposobem na zażegnanie
konfliktu, niemniej jest na pewno sposobem bliskim rosyjskim standardom, które
znamy z historii i telewizyjnych wiadomości. Jednak czy warto to prezentować
dzieciom?
Wilki zostały przedstawione u Michałkowa w bardzo złym
świetle, brak im też autoironicznego rysu, który miał chociażby wilk w
Czerwonym Kapturku. To stwory krwiożercze, czyhające na niewinną, bezbronną
istotę, ale też wyrachowane. Przecież na Koziołka czają się wilk z wilczycą,
ale już na misję schwytania zwierzęcia zostają wysłane trzy młode wilki łobuzy.
No tak – jedni, tam na górze, podejmują decyzje i czerpią profity, ale potem na
pole walki wypychane jest nieświadome niczego mięso armatnie. Chociaż to akurat
sposób znany z wielu armii, ale fakt: Armia Czerwona stosowała go aż nazbyt
często i chętnie. Wreszcie rękoczynów dopuszcza się stary kozioł, który sprawia
synkowi lanie. Dzisiaj powszechnie już wiadomo, że to raczej świadectwo
słabości rodzica niż jego absolutnej władzy. No, ale miało być pewnie
dydaktycznie i bez sentymentów. Co z tego wszystkiego pozostaje? Przyjaźń?
Pozornie tak, ale przecież jak wiadomo nie sposób się zaprzyjaźnić z całym
tłumem. To kolejna charakterystyczna cecha radzieckiej literatury, gdzie ponad
jednostkę stawiano kolektyw, wspólnotę. Przez wspólnotę można być albo
wchłoniętym (Koziołek), albo odsuniętym (świnka). Innej drogi tutaj nie ma.
W taki oto sposób miałem pisać o książeczce dla dzieci a
wyszedł mi tekst antywojenny. A co tam: make love, not war. A ilustracje Antoniego
Boratyńskiego są cudne.
/BW/
Nie płacz Koziołku
tekst: Sergiusz Michałkow
ilustrował: Antoni Boratyński
Nasza Księgarnia
Jeżeli
kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem zamieszczonych linków
afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi
utrzymywać tę domenę. Dziękuję!