sobota, 26 grudnia 2015

Stary niedźwiedź mocno śpi? („Idziemy na niedźwiedzia” Michael Rosen)



Powiedzmy, że byłaby to taka historia:

Tato miał wolną sobotę. Mama poszła do pracy, bo trzeba było zamknąć ważny projekt. Wiadomo. Tato pomyślał sobie, że wreszcie odeśpi. Niestety nie dane mu było zbyt długo wylegiwać się bezczynnie, bo gdy tylko słońce zaświeciło, odwiedziła go w łóżku (a nawet pod kołdrą) czwórka jego dzieci. Jedno przyszło z pluszowym misiem. „Tato zrób nam śniadanie!” – prosiły dzieci. I wtedy tato pomyślał – może im coś opowiem? Wymyślę jakąś historię, w sam raz na sobotni poranek. Spojrzał na pluszowego misia i nagle przyszedł mu do głowy pomysł: może w tej opowieści pójdziemy poszukać niedźwiedzia?

Idziemy na niedźwiedzia
Złapiemy wielkiego niedźwiedzia
Jest taki piękny dzień
Nie boimy się


Kto by się tam bał pluszowego misia? Jednak słowa mają moc. Krępują ludzi i uwalniają. Mogą sprawić, że uniesiemy się w powietrzu, ale potrafią też napełnić brzuch kamieniami. W taki oto właśnie sposób, dzięki sprawczej mocy słów, tato z dziećmi znaleźli się w drodze. Podążają ku pierwszemu, (niewielkiemu jeszcze, ale zawsze) jądru ciemności.

Wierszyk – tak się zwyczajowo mówi na poezję dla dzieci. Wierszyk. I tutaj też mamy wierszyk. Jest zapisany na stronach czarno-białych. A na kolorowych mamy onomatopeje. To znaczy wyrazy dźwiękonaśladowcze. Wierszyk wyznacza rytm, jest refrenem, wprowadzeniem, budowaniem napięcia. A onomatopeje są działaniem, biegiem, człapaniem, deptaniem, otulaniem kołnierzem. Wstęp - działanie – wstęp – działanie itd. Cóż, niełatwo jest dzisiaj (szczególnie w mieście) przejść z dziećmi przez rzekę (czy nawet strumyk), przebiec po łące z wysoką trawą czy przemierzyć wielki las. Są to takie archetypy obcowania z naturą. Książka Rosena przypomina nam o nich. Przypomina, że nam ich brakuje.


A sam niedźwiedź rezyduje w grocie nad morzem, a widząc niespodziewanych gości zaczyna ich gonić. Chce ich zjeść czy się z nimi zaprzyjaźnić? Nie wiemy. Nigdy się nie dowiemy. Na końcu widzimy jak smutny odchodzi (na dwóch łapach) do swojej groty. Więc chyba nie miał złych zamiarów? W tej książce to jest właśnie najlepsze, że można wymyślić do niej wiele wyjaśnień, można dopowiedzieć wiele historii, a te, które już są - rozwinąć. W tej historii nigdy nie dowiemy się wszystkiego.

Ale oczywiście ten tekst to nie tylko fabuła. On ma swój rytm, jest stworzony do głośnego czytania, recytowania, naśladowania. Można się z nim wyprawić za miasto, w teren, na dwór albo na pole, zależy skąd się pochodzi i przetestować w naturze. Jak dla mnie bez problemu dołącza do klasyki, powinien zostać włączony w Polsce (bo nie-w-Polsce już dawno został) do przedszkolnych i domowych zabaw. Wydaje się także wręcz stworzony do pierwszych przygód z czytaniem. 


Ilustracje Helen Oxenbury, podobnie jak format książki, są duże, ale zdecydowanie proste, bez nagromadzenia szczegółów, a technika akwarelowa nadaje im poetycki sznyt. Te strony są tak rozległe, że zostało na nich jeszcze dużo miejsca dla czytelnika. Zupełnie jakby autorzy chcieli powiedzieć – dołączcie do nas, razem rozwiniemy tę historię. Ona może być taka jak chcecie.



środa, 23 grudnia 2015

Życzenia świąteczne:)

Radości, Miłości, Szczęścia i Natchnienia
z okazji Świąt Bożego Narodzenia

życzą
Kasia i Bartek
blog Co czytam Konstantemu i Matyldzie

i jeszcze stary obrazek Zdzisława Witwickiego z "Misia" dla przywołania klimatu...


poniedziałek, 14 grudnia 2015

Marzenia o dorosłości („Gdybym był dorosły” Éva Janikovszky)

Ta książka swoje lata już ma. Dokładnie 50 lat. Na Węgrzech ukazała się w 1965 roku, a pierwsze, polskie wydanie w Naszej Księgarni to rok 1970. Kawał czasu, a zupełnie się nie zestarzała. I nadal jest wywrotowa.


Wydawałoby się, że czytanie jej dziecku jest trochę jak stąpanie po kruchym lodzie albo strzelanie we własne kolano, ale po raz kolejny przekonałem się, że literatura dla dzieci jest przede wszystkim literaturą dla dzieci. Przykładanie do niej dorosłych miar nie zawsze ma cel i uzasadnienie. Kostek słucha tego tekstu uważnie, jest wyraźnie rozbawiony, ale nie wywołuje u niego chęci naśladowania głównego bohatera. Raz tylko przerwał mi i powiedział: „Ja sprzątam zabawki!”. Jedno jest natomiast pewne – lektura „Gdybym był dorosły” przydaje się także rodzicom. Pozwala nam zobaczyć jak jesteśmy postrzegani przez dzieci. Pozwala tylko trochę i pewnie niedoskonale. Ale i tak warto.



Książeczka to zbiór krótkich, przeważnie jednozdaniowych, przemyśleń małego chłopca, który obserwując otaczający go świat, dochodzi do wniosku, że po pierwsze lepiej być dorosłym niż dzieckiem (bo dorosłemu wszystko wolno) a po drugie - o wiele ciekawiej (i bardziej opłacalnie) jest być niegrzecznym niż grzecznym. Z prób dziecięcego udowodnienia tych dwóch wniosków powstał tekst przewrotny i zabawny. Który to już przykład, że proste pomysły są najlepsze?

„Gdybym był dorosły” doskonale obnaża schemat łopatologicznego, utrwalonego przez wieloletnią tradycję, wychowania opartego na zakazach. Gdy się to czyta człowiek zastanawia się co chwilę ileż razy sam wpadł w taką pułapkę. To swego rodzaju katharsis dla każdego rodzica. Jednocześnie jest to wizja dorosłego świata opisana przez dziecko. Każdy z nas zapewne miał podobne marzenia w dzieciństwie. I nie ukrywam, że jest w tym tekście wiele dobrych sugestii. Sugestii jak dorośli powinni się niekiedy zachowywać.



W drugiej części książeczki okazuje się, że zorganizowanie świata dorosłych według pomysłu dziecka wcale nie jest takie proste. Dziecko-dorosły musi dostać wszystko trochę większe niż dzieci-dzieci, a głaskać bezdomne kotki trzeba jednak grzecznie i po kolei... Jednym słowem dorosłość nawet zainscenizowana przez dziecko w pewnym momencie upomina się o swoje prawa. Jest w tym zawarta pewna nieuchronność ludzkiego żywotu na tym świecie. No, ale miało nie być z perspektywy dorosłego...

Ilustracje László Rébera stylizowane na niewprawne dziecięce rysunki, mają przedwojenny klimat (a może nawet przed-przedwojenny czyli ten z czasów ck monarchii i wujaszka Franciszka Józefa). Panowie chodzą w melonikach a dzwoni się oczywiście do furtki w wysokim płocie otaczającym willę na przedmieściu. Prawie jak w prozie Gregora von Rezzoriego. Tak to były jeszcze te czasy, kiedy dorośli wychylali się z okna, kiedy słyszeli przejeżdżającą straż pożarną.

/BW/

niedziela, 6 grudnia 2015

Mikołajowy worek (Kartka z przeszłości nr 10)

Dziś Świętego Mikołaja i z tej okazji, w prezencie dla wszystkich Czytelników naszego bloga mikołajkowy wierszyk ze starego "Misia".

Napisała: Maria Terlikowska
Rysowała: Hanna Nowak