Powiedzmy, że byłaby to taka historia:
Tato miał wolną sobotę. Mama poszła do pracy, bo trzeba było
zamknąć ważny projekt. Wiadomo. Tato pomyślał sobie, że wreszcie odeśpi.
Niestety nie dane mu było zbyt długo wylegiwać się bezczynnie, bo gdy tylko
słońce zaświeciło, odwiedziła go w łóżku (a nawet pod kołdrą) czwórka jego
dzieci. Jedno przyszło z pluszowym misiem. „Tato zrób nam śniadanie!” – prosiły
dzieci. I wtedy tato pomyślał – może im coś opowiem? Wymyślę jakąś historię, w
sam raz na sobotni poranek. Spojrzał na pluszowego misia i nagle przyszedł mu
do głowy pomysł: może w tej opowieści pójdziemy poszukać niedźwiedzia?
Idziemy na niedźwiedzia
Złapiemy wielkiego niedźwiedzia
Jest taki piękny dzień
Nie boimy się
Kto by się tam bał pluszowego misia? Jednak słowa mają moc.
Krępują ludzi i uwalniają. Mogą sprawić, że uniesiemy się w powietrzu, ale
potrafią też napełnić brzuch kamieniami. W taki oto właśnie sposób, dzięki
sprawczej mocy słów, tato z dziećmi znaleźli się w drodze. Podążają ku
pierwszemu, (niewielkiemu jeszcze, ale zawsze) jądru ciemności.
Wierszyk – tak się zwyczajowo mówi na poezję dla dzieci.
Wierszyk. I tutaj też mamy wierszyk. Jest zapisany na stronach czarno-białych.
A na kolorowych mamy onomatopeje. To znaczy wyrazy dźwiękonaśladowcze. Wierszyk
wyznacza rytm, jest refrenem, wprowadzeniem, budowaniem napięcia. A onomatopeje
są działaniem, biegiem, człapaniem, deptaniem, otulaniem kołnierzem. Wstęp -
działanie – wstęp – działanie itd. Cóż, niełatwo jest dzisiaj (szczególnie w
mieście) przejść z dziećmi przez rzekę (czy nawet strumyk), przebiec po łące z
wysoką trawą czy przemierzyć wielki las. Są to takie archetypy obcowania z
naturą. Książka Rosena przypomina nam o nich. Przypomina, że nam ich brakuje.
A sam niedźwiedź rezyduje w grocie nad morzem, a widząc
niespodziewanych gości zaczyna ich gonić. Chce ich zjeść czy się z nimi
zaprzyjaźnić? Nie wiemy. Nigdy się nie dowiemy. Na końcu widzimy jak smutny
odchodzi (na dwóch łapach) do swojej groty. Więc chyba nie miał złych zamiarów?
W tej książce to jest właśnie najlepsze, że można wymyślić do niej wiele
wyjaśnień, można dopowiedzieć wiele historii, a te, które już są - rozwinąć. W
tej historii nigdy nie dowiemy się wszystkiego.
Ale oczywiście ten tekst to nie tylko fabuła. On ma swój
rytm, jest stworzony do głośnego czytania, recytowania, naśladowania. Można się
z nim wyprawić za miasto, w teren, na dwór albo na pole, zależy skąd się pochodzi
i przetestować w naturze. Jak dla mnie bez problemu dołącza do klasyki,
powinien zostać włączony w Polsce (bo nie-w-Polsce już dawno został) do
przedszkolnych i domowych zabaw. Wydaje się także wręcz stworzony do pierwszych
przygód z czytaniem.
Ilustracje Helen Oxenbury, podobnie jak format książki, są
duże, ale zdecydowanie proste, bez nagromadzenia szczegółów, a technika
akwarelowa nadaje im poetycki sznyt. Te strony są tak rozległe, że zostało na
nich jeszcze dużo miejsca dla czytelnika. Zupełnie jakby autorzy chcieli
powiedzieć – dołączcie do nas, razem rozwiniemy tę historię. Ona może być taka
jak chcecie.