sobota, 27 lutego 2016

Największy na świecie


Proszę Państwa, przed wami książka wymagająca. Cieszę się z niej, bo bardzo czekam na pozycje, które wystawiają na próbę moje przyzwyczajenia „Pana Czytacza” dla dzieci. I oferują coś więcej. Przyznajcie, ile/u z was chce, żeby to, co czytacie dzieciom dobrze się skończyło? Niby nie musi, ale chyba lepiej żeby. Niby czasy są już inne, to nie XIX, a nawet XX wiek, ale jednak to może nie za bardzo dla dziecka? Może dziecko tego nie zrozumie? Coś tam sobie źle pomyśli? Skrzywi się jego młody umysł jak ktoś obetnie komuś palec albo każe tańczyć na rozżarzonych węglach. Może jednak sięgniemy po tego Tuwima i przeczytamy jak przykazano kilka wierszy. Odjedzie lokomotywa a rzepka zostanie wyrwana z ziemi. Albo zajrzyjmy do disneyowskiej pseudo-bajki, gdzie włos z głowy nikomu nie spadnie, a i kolorowo, pozytywnie. Tymczasem książka pt. „Tata” Toona Tellegena (z ilustracjami Rotraut Susanne Berner) może budzić w was sprzeciw, może was zasmucić, możecie stwierdzić, że jest dziwna, ale może was też zachwycać.



Dla mnie jej wartość pierwsza i niezaprzeczalna to temat czyli trochę jednak zaniedbywana albo odbębniana na gruncie polskiej literatury dziecięcej relacja syna z ojcem. Mama też się tutaj pojawia, ale na drugim planie. Najważniejszy jest ojciec. W różnych tonacjach, postaciach, zachowaniach. Tellegen nie proponuje tutaj jednego obrazu, nie utrwala standardowych obrazków ojca-kumpla od chodzenia na ryby, pana domu czytającego gazetę przed obiadem, czy samca alfa usiłującego zrobić ze swojego syna prawdziwego mężczyznę. Tutaj mamy raczej wszech-ojca i zewsząd-ojca.

Nie wiem czy Toon Tellegen miał kiedykolwiek kontakt z polską literaturą. Jeżeli tak – z pewnością była to proza Brunona Schulza. Nie powiecie mi chyba, że syn bez przyczyny nazywa się Józef i jest zapatrzony w swojego ojca, która jawi mu się pod różnymi postaciami? Przecież podobnie było w „Sklepach cynamonowych” i „Sanatorium pod klepsydrą”? Było, ale nie mogę zakładać, że Tellegen czytał Schulza. Zresztą w tej relacji ojciec-syn jest coś mitycznego, wspólnego, utrwalonego na różne sposoby w kulturze. I mógł to odkryć zarówno nauczyciel rysunku z Drohobycza przed II wojną światową, jak i holenderski pisarz na chwilę przed rokiem 2000 (w roku 1994).



Ojciec na kartach tej książki jest cudownie rozedrgany, przerysowany i skomplikowany. W rozmowach z synem nie unika problemów bolesnych i trudnych, zdarzają się sytuacje, że wręcz negujemy jego poczynania, nie zgadzamy się z nimi. Pamiętajmy jednak, że postać ojca w tej książce to przede wszystkim projekcja oczekiwań, marzeń i przekonań syna Józefa. Dlatego tata przeciwstawia się wycięciu migdałków na przekór całemu medycznemu światu, dlatego zdecydowanie pomaga synowi z nauczycielem pływania, a w cyrku okazuje się najsprawniejszy. To wszystko są pragnienia małego chłopca, który chce, żeby jego tata pokazał całemu światu, że jest „naj”. I w tej książce tata pokazuje. Nawet śmierć potrafi przegonić!


Pomiędzy okładkami znajdziemy 42 krótkie, lekko filozofujące historyjki. Tato jest w nich wszechmocny. I bez znaczenia czy przewyższa domy, czy mieści się w pudełku od zapałek. Trochę to przypomina „Naszą mamę czarodziejkę” Joanny Papuzińskiej, gdzie matka magicznie zmieniała rzeczywistość za pomocą prostych pomysłów. U Papuzińskiej był jednak większy fabularny oddech, tutaj często dostajemy historyjkę na stronę, kilkanaście zdań, prawie jak wiersz. Takie skondensowane prozatorskie kawałki ze zredukowanym do minimum światem przedstawionym czyta się zupełnie inaczej. Niekiedy właśnie jak poezję, do której dobrze jest wrócić, przeczytać raz jeszcze, spróbować zrozumieć inaczej. Na przekór temu, że chcielibyśmy innego zakończenia. Że nam się coś wydaje. Że wypada lub powinno.


Przeczytałem tę książkę kilkakrotnie. Z dziećmi i sam, jadąc tramwajem. Jest w niej coś ożywczego, co zmusza do myślenia. Jest w niej bezkompromisowość i niepoprawność. Fajnie, że Dwie Siostry to wydały. Nie chcę wypisywać, że mamy do czynienia z arcydziełem, bo na dobrą sprawę nie wiem czy jest to arcydzieło. W każdym razie na pewno warto poświęcić trochę czasu i poczytać historyjki Tellegena o tacie. O chociażby taki fragment:
Gdy mnie pytają: „Kim jest twój tata?”, odpowiadam: „Mój tata jest bohaterem”.
„Bohaterem? – dziwią się. – Jakim tam bohaterem?”. Bo myślą oczywiście o rycerzach w zbrojach, strzelcach wyborowych i ratownikach. Być może mój tata jest również nimi wszystkimi.
Ale bohater to po prostu ktoś, kto jest bohaterski i kto dokonuje bohaterskich czynów. I mój tata jest bohaterski i dokonuje bohaterskich czynów.
Mój tata wytwarza też bohaterstwo i bohaterskie czyny.
Ale o tym nie rozpowiadam, bo ludzie uważają, że to dziwne. Kto potrafi wytwarzać bohaterskie czyny? Albo bohaterstwo? To nie do pomyślenia…
Mój tata potrafi.

/BW/


Tata
napisał: Toon Tellegen
Dwie Siostry

wtorek, 23 lutego 2016

Emocje w przedszkolu („Tylko bez całowania! Czyli jak sobie radzić z niektórymi emocjami” Grzegorz Kasdepke)


Trudno w to uwierzyć, ale dziś pierwszy raz sięgam na blogu po książkę autorstwa Grzegorza Kasdepkego. Pisarz to uznany i płodny, ale jakoś do tej pory, że tak profetycznie powiem, nasze drogi się nie skrzyżowały. A przecież mam w biblioteczce kilka tytułów napisanych przez GK, np. „Zająca”, którego cenię i myślałem, że tę historię wezmę na pierwszy ogień (aczkolwiek brzmi to „myśliwsko”, co mnie, w kontekście treści książki, wcale nie cieszy). Uznałem jednak, że moje dzieci na „Zająca” są jeszcze za małe. Dlatego dzisiaj o innej pozycji, w zasadzie już dosyć starej, bo z roku 2008, ale właśnie ukazało się wznowienie w Naszej Księgarni. Mowa o „Tylko bez całowania! Czyli jak sobie radzić z niektórymi emocjami” (ilustracje Marcin Piwowarski). Zwróciłem uwagę na ten tytuł, ponieważ na jego podstawie zawartość wydała mi się przydatna dla mojego przedszkolaka. 


Na początek dwa słowa o fabule. Do przedszkola przychodzi nowa pani. Nazywa się Miłka i przedstawia się dzieciom jako osoba, która będzie tłumaczyć im co to są emocje. Do pomocy w tym tłumaczeniu przyprowadza obdarzonego świadomością teatralnego pajacyka. Tutaj mam o tyle zgryz, że wydaje mi się, że pani Miłka jest w dalszej części fabuły pełnoetatowym nauczycielem przedszkola, a nie tylko „wtajemniczarką” w świat emocji. Oczywiście oprócz pani Miłki i pajacyka poznajemy z imienia kilka dziewczynek i chłopców – Rozalkę, Bodzia, Grzesia, Zosię i Rafałka. Między tymi osobami autor aranżuje różne scenki związane z uczuciami. 



Każde opowiadanie w tej książce zatytułowane jest nazwą uczucia (np. „Gniew”, „Wstręt” czy „Wstyd”). Potem mamy opisaną jedną przygodę przedszkolną, po której dostajemy krótką, zabawną definicję danego uczucia, a potem jeszcze porady dla dzieci i rodziców uczucia dotyczące. Zostało to podane czytelnie i przejrzyście. Dlatego uważam, że książka może być pomocą przy (niełatwym przecież) tłumaczeniu małym dzieciom zawiłości uczuć. Na pewno spełni swoje zadanie jako pomoc dydaktyczna czy poradnik. Jednak trochę kuleje jako literatura dla dzieci.


Brakuje mi w niej trochę śmielszych fabularnych pomysłów, czegoś ponad zwerbalizowanie założonej tezy, czegoś co sprawi, że dzieci, pani Miłka a nawet pajacyk staną się kimś więcej niż tylko papierowymi tworami wprowadzonymi dla wygłoszenia koniecznych opinii na temat kolejnych uczuć. Bohaterowie są według mnie trochę za mało prawdziwi (i nie mam na myśli pajacyka). Porównywałem „Tylko bez całowania” do czytanej równolegle „Grubszej sprawy” (Meyer/Lehmann/Schulze, il. Susanne Göhlich), którą moje dzieci wyrywają sobie z rąk. To też jest pozycja dydaktyczna dotycząca umiejętności właściwego korzystania z toalety, a jednak ciekawiej napisana, udowadniająca, że zwyczajna sytuacja przedszkolna może zostać przedstawiona w sposób zabawny i atrakcyjny czytelniczo. I to nie tylko dla dzieci, ale też dla dorosłych.

W tekstach z książki Kasdepkego przeszkadza mi także nadmiar. Każdy traktuje o jednym uczuciu, ale autorowi nie wystarcza pojedynczy znamienny przykład. Jak jest o gniewie to gniewają się wszyscy na wszystkich, jak jest o wstydzie to nagle wszyscy się czegoś wstydzą itd. Nie mówię, że to niemożliwe, bo przecież każdy ma jakiś powód do wstydu, niemniej piętrzenie tego w jednym krótkim tekściku wprowadza pewien mętlik. I jest dla czytelnika trochę nużące.

Podsumowując, warto sięgnąć po „Tylko bez całowania” jeżeli chcemy dziecku wytłumaczyć co to jest np. gniew i jak sobie z nim radzić, ale jeżeli liczymy na napisane ze swadą i humorem historyjki o przygodach przedszkolaków to lepiej poszukać innych pozycji.

niedziela, 21 lutego 2016

Różnice i podobieństwa („Zakątki” Michalina Rolnik)


W książce Michaliny Rolnik podróżujemy przez świat patrząc na ludowe stroje i tradycyjną architekturę. A przewodnikami w czasie tej peregrynacji są dzieci. Nowe wydawnictwo Dwóch Sióstr przeznaczone jest raczej dla młodszych oglądaczo-czytelników, co sugeruje wydanie „Zakątków” na grubym, twardym papierze w formie niewielkiej książeczki. Ale i trochę starsi (przykładowo mój 4-letni Kostek) też sporo mogą wynieść z jej oglądania i lektury. Nie zawsze grube strony muszą być przecież ostatecznym wyznacznikiem, że mamy do czynienia z wydawnictwem dla naj-naj-młodszych.


Tym razem nie jest to podróż palcem po mapie. Chociaż i mapa pojawia się na tylnej okładce. Żebyśmy mogli po lekturze (lub w jej trakcie) pokazać dzieciom skąd pochodzą bohaterowie. Więc trochę palcem jednak jest.
Tymczasem wewnątrz, na kolejnych stronach oglądamy dzieci o charakterystycznych imionach, ubrane w stroje ludowe, których postaci od pasa w górę umieszczone są zawsze w środku prawej strony (po środku lewej widzimy natomiast tradycyjne domostwa). Autorka podmienia kolory skóry, ozdoby, ubrania, ale kosmopolityczne przesłanie jest bardzo czytelne. Zmienia się kraj, temperatura i ciuchy, ale dzieci są do siebie podobne. Podobnie przeżywają podobne emocje i podobnie używają zmysłów. A ich domy zawsze mają dach, drzwi i okna. Uważam, że to jest ważne przesłanie z tej książki, szczególnie w dzisiejszym czasie, w dzisiejszym świecie, w dzisiejszym zagubieniu i chaosie.




Oczywiście można się z „Zakątków” dowiedzieć jak wyglądają stroje i czym się charakteryzuje architektura. Można porównywać kolory, zastanowić się nad różnorodnością form, kształtów i rozwiązań. Zapewne taki był główny cel Michaliny Rolnik. I z bez wątpienia przysłuży się ta książeczka wielu nauczycielom, dydaktykom i animatorom kultury. Cóż kiedy dla mnie sprowadza się to do tego, że każdy musi gdzieś schronić się przed atmosferą i jakoś się, w zależności od klimatu, ubrać. Nie jest to być może podejście zbyt edukacyjne i oczywiście swoim dzieciom tłumaczę, wyjaśniam i wątpliwości rozwiewam. A jednak dzisiaj, w lutym 2016 roku, wolę myśleć bardziej o tym jak dzieci całego świata są do siebie podobne, niż o tym jak malowniczo się różnią.

By the way…

Grecki chłopiec nazywa się Kostas – mój Kostek zaśmiewa się na tej stronie do rozpuku. Jest przekonany, że to o nim. Od małego tak na niego mówimy.



niedziela, 14 lutego 2016

Czerwcowe mejlowanie ryjówki („Florka. Mejle do Klemensa” Roksana Jędrzejewska-Wróbel)



Popatrzcie co wpadło na skrzynkę! W prawym górnym rogu zaświeciła się kopertka. I miga, wibruje. Tak, tak – oto „Mejle do Klemensa”, czwarty tom z przygodami Florki. Sympatyczna ryjówka prowadziła już pamiętnik i pisała „analogowe” listy, tym razem postawiła na formę wypowiedzi ze świata wirtualnego i wybrała e-mail. Oczywiście nie dzieje się tak bez powodu - przyjaciel Florki z przedszkola, chomik Klemens, trafia początkiem czerwca do szpitala, a posiadanie tabletu umożliwia mu odpowiadanie na internetowe wiadomości. Przyjaciółka opisuje mu zatem nowinki z przedszkola i domu, pisze o swoich obawach, radościach i smutkach. I tradycyjnie dochodzi do wartościowych wniosków, popełnia błędy, osiąga sukcesy.



Z racji tego, że Florka mejluje z kolegą przedszkolnym nowy tom autorstwa Roksany Jędrzejewskiej-Wróbel (i oczywiście Jony Jung za sterami ilustracyjnymi) wydaje się szczególnie przydatny dla przedszkolaków i ich rodziców. U nas przyjął się szybko. Naprawdę nie wiem jak autorka to robi, jakie tam ukrywa w treści hipnotyczne słowa, że dzieci tak te historyjki chłoną i zapamiętują. A przecież nie są to wcale krótkie i banalnie napisane kawałki. Spod florkowej łapki wychodzą czasem mejle wcale sążniste. Czytaliśmy książkę może trzy razy, a Kostek od razu powiedział: przeczytaj mi o kamieniu w brzuchu, przeczytaj o żelce. A najbardziej śmiał się z kozy na nartach.



W książce nie ma odpowiedzi Klemensa, są tylko listy Florki, więc dodatkową kreatywną zabawą może być domyślanie się, co napisał rekonwalescent. Florka do jego wypowiedzi często się odnosi i je komentuje. Okazuje się, że e-mail to forma literacko całkiem atrakcyjna. Nie przeszkadzają nawet Re: w tytułach.

Problematyka poruszana na kolejnych stronach jest wcale rozległa i ważna. Oczywiście i o takich sprawach można pisać w sposób, który zaciekawi dzieci. Pobyt w szpitalu, operacja, problem nierówności społecznych w przedszkolu, manipulacja i satysfakcja, wypadnięcie pierwszego zęba o tym wszystkim jest ta książka i jeszcze o wielu innych sprawach. Są trudne słowa, które zostają wytłumaczone. Kilka razy pojawiają się momenty, w których autorka musi dobitnie dopowiedzieć, gdzie jest co jest podmiotem poprzedzającego zdania. Ale to są teksty bardzo skondensowane i sporo w nich bohaterów, słów i wydarzeń. Dlatego ma to cel edukacyjny.



Jakimś tam małym minusem jest w przypadku tej książki, że niekiedy trudno ją czytać na wyrywki a Kostek na przykład lubi sobie wybrać konkretne opowiadanie. Tutaj często pojawiają się nawiązania do poprzednich historii, ale przyznaję że są nieduże i wiem, że nie zawsze może być wilk syty i owca cała. Nie da się wszystkich zadowolić, więc wspominam tylko o tym na zasadzie obserwacji z „czytelniczego pola walki”.

Przyznaję, że gdy usłyszałem tytuł tej książki to miałem pewne obawy. Wszyscy wiemy jak się dzisiaj pisze e-maile. Dobrze, że autorka nie poszła w internetową nowomowę, jakieś skróty czy inne uwiarygadniające zabiegi. Dostaliśmy kolejny dobry tom o przygodach Florki. Jego lektura sprawiła, że postanowiłem nadrobić korespondencyjne zaległości i przypomnieć się mejlowo dawno niewidzianym znajomym. Buziaki-recenzaki.


/BW/