Cóż bez wątpienia niejeden pisarz boleśnie by się na tym przejechał (przypominam, że mamy do czynienia z książką dla dzieci, na dodatek z cyklem, który ma wiernych czytelników). Tymczasem Szczygielskiemu się moim zdaniem udało. Nie dość że ciekawie pociągnął tę historię fabularnie (nie będę was jednak trzymał w niepewności – na ostatniej stronie znajdziecie napis „Ciąg dalszy nastąpi”) to jeszcze poszerzył stworzony przez siebie świat o nowych atrakcyjnych literacko bohaterów.
Zgodnie z oczekiwaniami część czwarta dzieje się jesienią (bo tylko jesień jeszcze została – przypomnijmy I – lato, II – zima, III- wiosna) i wykorzystuje charakterystyczne zjawisko pogodowe dla tej pory roku czyli mgłę (przypomnijmy I – deszcze, II – śnieżyca, III – wichura). Mam jednak wrażenie, że autor z tomu na tom rozkręca się w tworzeniu świata dotkniętego kataklizmem, coraz zgrabniej mu te fragmenty wychodzą. Są coraz bardziej dopracowane i zabawne. Scenografia najtańszych horrorów czyli mgła i nietoperze zostały wykorzystane przez niego całkiem oryginalnie.
W tej części bohaterowie szukają wreszcie rozumu Niny – autor wysyła więc po raz kolejny Maję do Szczecina, tym razem drogą wodną (a raczej podwodną). Jednak w miejscu zamieszkania ciabci nie zabawi ona długo, bowiem cała gromada (wraz z nową bohaterką z rodziny Monterowej czyli Mroczną z Opoczna) wyrusza do lasu w okolicach Urazu by zorganizować dziadowski sabat. Nie wiem czy Marcin Szczygielski dostał jakieś tajne zlecenie z MEN, żeby napisać książkę, która tłumaczy II część Mickiewiczowskich „Dziadów”? W każdym razie udało mu się to całkiem sprytnie, bo nie dość że wplótł w tekst cytaty z utworu romantycznego poety, to jeszcze zwerbował do potrzeb swojej książki bohaterów wymyślonych przez poetę z Nowogródka. Lekko ich oczywiście modyfikując. Uczniowie, jeśli to was nie zachęci do czytania „Dziadów” to chyba już nic!
Szczygielski potrafi wykorzystać najlepsze atuty swojej serii. Tradycyjnie dobrze mu wychodzą dialogi – jest zabawny nawet w tak ogranych rozmowach jak ta domowa, mamy i taty, związana z podgrzewaniem obiadu. Czytałem ostatnio książki o Lilce Magdaleny Witkiewicz i tam od takich kawałków bolały mnie zęby. Tutaj uśmiechałem się pod nosem. Dyskusje w gronie ciabcia, Maja, Monterowa, Foksi i kot to już klasa sama dla siebie (zwróćcie uwagę jak kot tłumaczy pochodzenie pierwszych dwóch słów wypowiedzianych przez Alę!), chociaż trzeba przyznać, że wiewióra/lisica zrobiła się strasznie irytująca. Dostrzegalne jest też rosnąca rola małej Alicji, która chociaż nie mówi to ma bezpośredni wpływ na przedstawione wydarzenia (końcówka!).
Autor sprawnie radzi sobie też z tworzeniem nowych światów. Przykładowo podwodna podróż z Viadrusem aż skrzy się od pomysłów, w zasadzie gotowych do dalszego rozwinięcia.
Jeszcze słów kilka o aluzjach do bieżącej sytuacji politycznej. Powiem tak: początkowo wydawały mi się dodane trochę na siłę. Moje wątpliwości zniknęły w drugiej części książki, w której ma miejsce obrzęd dziadów i późniejszy sąd skrzatów – Marcin Szczygielski umiejętnie wykorzystał swoje pomysły do zbudowania dosyć złożonego świata pełnego zależności i powiązań. A to raczej dopiero początek rozprawy ze skrzatami (gnomami). Chociaż przyznaję, że skojarzenia z „Kingsajzem” miałem nie raz. Ale to raczej popkulturowe skrzywienie – Machulski wykorzystał krasnoludki tylko ze względu na ich wzrost i fakt, że można było na ich przykładzie pokazać alternatywne, totalitarne społeczeństwo, będące odbitym w krzywym zwierciadle PRL-em. Tymczasem Marcin Szczygielski czerpie ze słowiańskich podań i wierzeń tworząc świat zdecydowanie pełniejszy literacko. I który raczej nie stanie się sztuczny i niezrozumiały, szczególnie dla przyszłych pokoleń czytelników, kiedy nie będzie już odczytywany jak metafora polityki obecnego rządu.
Czytałem tę książkę jeżdżąc tramwajem do pracy i minęła mi nie wiadomo kiedy. Raczej nie jest krótsza od poprzednich, które czytałem jakoś dłużej, więc to chyba zasługa mojego zadomowienia w tym świecie. Oczywiście w końcowych fragmentach znajdziecie zapowiedź tego, co nastąpi dalej. Nawet chyba wiemy jaki kataklizm nawiedzi świat Mai w części piątej. Ale tego wam oczywiście nie zdradzę. Czytajcie sami – to jest dobra literatura, nie tylko dla najmłodszych.
/BW/
Bez piątej klepki
Tekst: Marcin SzczygielskiIlustracje: Magda Wosik
Wydawnictwo Bajka 2018