piątek, 27 kwietnia 2018

Parami (4): O sprawach ostatecznych ("Ważne rzeczy", tekst i ilustracje: Peter Carnavas, "Mój dziadek był drzewem czereśniowym", napisała: Angela Nanetti ilustracje: Anastazja Stefurak)

Dwie mądre książki o odchodzeniu. Celowo nie piszę „o śmierci”, ponieważ od samego aktu umierania, ważniejsze jest w nich to, co dzieje się w związku ze śmiercią, z ludźmi, którzy zostają. Umieranie przybiera tutaj postać metafory, elementu wiecznego continuum.


„Ważne rzeczy” Petera Carnavasa (Adamada) to książka obrazkowa przekazująca historię niezwykle prostą. Oto usiłująca poradzić sobie po śmierci męża kobieta i matka postanawia oddać rzeczy małżonka do sklepu ze starzyzną. Okazuje się jednak, że przedmioty w dziwny sposób powracają do domu. Ciepła opowieść o pamiętaniu i zapominaniu. Styl ilustracyjny Carnavasa nie należy wprawdzie do moich ulubionych, ale merytorycznie jest to pozycja  z pewnością potrzebna. Prowokuje do zadawania pytań. Wielkim atutem tej książki jest prostota - formy i treści.




Z kolei powieść Angeli Nanetti „Mój dziadek był drzewem czereśniowym” (Nasza Księgarnia) to przede wszystkim pięknie napisana i opowiedziana książka. Czytając takie historie ma się wewnętrzne poczucie, że oto autorka sięgnęła po właściwe słowa i postacie a następnie ułożyła z nich właściwą, jedyną w swoim rodzaju historię. Ma się świadomość obcowania z dziełem skończonym i spełnionym. To już drugie wydanie w Naszej Księgarni, tym razem z klimatycznymi ilustracjami Ukrainki Anastazji Stefurak (tutaj można jeszcze zobaczyć jej wspaniałą okładkę do „Księgi dżungli”).


Fabularnie jest to historia Antosia, jego rodziców oraz dziadków ze strony taty i mamy (przede wszystkim mamy!) czyli swego rodzaju historia rodzinna, mikro-saga rodzinna, studium rodziny. Pojawiają się w historii tej sytuacje smutne, choć nieuniknione (śmierć, separacja, rozprawa sądowa) i radosne, choć nie każdemu w dzisiejszych cyfrowych czasach znane (cieszenie się małymi rzeczami, siła natury, moc opowieści i kontaktu z przyrodą – wspinanie się na drzewa!). Powieść przede wszystkim dowodzi niezwykłej umiejętności Angeli Nanetti w obserwacji ludzi i przekazywania tych obserwacji w słowach prostych i pięknych. Zwróćcie uwagę jak wspaniałą charakterystykę dziadków daje po zaledwie dwóch, trzech stronach. Wiemy o nich prawie wszystko! Zresztą wystarczy spojrzeć tylko na ich imiona. Miejscy dziadkowie nazywają się Ludwik i Antonina, a wiejscy Oktawian i Teodora. Przecież już tylko na tej podstawie można wyciągnąć kluczowe wnioski! Dworskie, królewskie, mieszczańskie imiona dziadków z miasta kojarzą się z arystokratyczną niedostępnością, fałszywie pojętą etykietą i hołdowaniem dziwnym zachciankom (stosunek do psa Floppy’ego). Z drugiej strony mamy rzymskie, dumne, przywołujące na myśl antyczne „Prace i dni” Hezjoda imiona dziadków ze wsi, które definiują ludzi kierujących się w życiu zasadami wywiedzionymi z natury, z mądrości świata, hołdujących prostocie, zachowujących emocjonalną higienę, otwartych na wyobraźnię i fantazję. Przy tym, mimo iż autorka przedstawia mieszczuchów w dużo mniej pochlebnym świetle, to przecież nie robi z nich przerysowanych dziwaków. Dla każdego znajdzie się tutaj coś dobrego i człowieczego.

Natomiast dzięki temu, że główny bohater, małoletni Antoś, jest tutaj narratorem opowiadającym o swoim dzieciństwie z perspektywy czasu, dostajemy przede wszystkim, powieść inicjacyjną. O poznawaniu świata, o uczeniu się życia i praw natury od mądrych nauczycieli. Przeglądałem kilka recenzji tego tytułu i bardzo często autorzy przywołują swoich dziadków, opowiadają o dzieciństwie. Powieść uruchamia w nich wspomnienia. Rzeczywiście jest to idealna książka-lustro, w której oprócz ciekawie poprowadzonej historii, chętnie szuka się własnego odbicia.





Oczywiście sposobów w jakie można czytać książkę Angeli Nanetti jest znacznie więcej. Przykładowo to wspaniała pochwała eko-życia, oparta na przeciwstawieniu wsi i miasta, przecież w gospodarstwie dziadków rośliny i zwierzęta posiadają imiona  (czereśnia nazywa się Felicjan, a gęsi Celestyna i Orestes) i tym samym są pełnoprawnymi współtowarzyszami życia. Jest to też książka o chorobie, poetycko opisująca kolejne jej etapy, o małżeńskim kryzysie, o powrocie do korzeni i poszukiwaniu w dojrzałym wieku własnej tożsamości.

Jeżeli chcecie komuś kupić mądrą i piękną książkę o życiu to zaufajcie Angeli Nanetti.

/BW/


Ważne rzeczy
tekst i ilustracje: Peter Carnavas
tłumaczenie: Ewa Chmielewska-Tomczak
Adamada 2018
 

Mój dziadek był drzewem czereśniowym
tekst: Angela Nanetti
ilustracje: Anastazja Stefurak
tłumaczenie: Jarosław i Magdalena Mikołajewscy
Nasza Księgarnia 2018

Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!

piątek, 20 kwietnia 2018

Trylogia kurzowa ("Dom", "Wyprawa", "Serce", tekst: Justyna Bednarek, ilustracje: Marcin Minor)


Czytelnicze doświadczenie pokazuje, że bohaterów swoich historii autorzy literatury dziecięcej poszukują w wielu, często bardzo niespodziewanych miejscach. I tak w jednej ze swoich ostatnich nowych książek Justyna Bednarek opisała przygody kłębuszków kurzu. 



Piszę o „książce” w liczbie pojedynczej, chociaż w zasadzie są to trzy książki, no książeczki, które ukazały się w egmontowskiej serii „Czytam sobie” pod ogólnym tytułem „Historie spod podłogi”. Co istotne każda z nich przystosowana została do innego poziomu czytelniczego i tak: „Dom” to poziom 1, „Wyprawa” poziom 2 i „Serce” poziom 3. Każdy poziom wiąże się dla pisarza z różnymi obostrzeniami (np. na poziomie 1 tekst musi się składać ze 150-200 wyrazów i 23 podstawowych głosek w tekście czytanym), dlatego podejrzewam, że pisanie „Historii spod podłogi” stanowiło swego rodzaju wyzwanie – to w końcu jedna historia rozłożona na 3 części, z których każda napisana została trochę innym językiem.

Jeżeli zatem chcecie postawić trylogię Justyny Bednarek obok trylogii Sienkiewicza na swojej półce to pokrótce opowiem o czym fabuły te traktują.


Bohaterem „Domu” jest kłębek kurzu o imieniu Kudełek, który pewnego dnia poznaje innego kłębka – Grubelka (wyskakuje z lustra!). Nowy wkracza z impetem do ustabilizowanego, samotniczego życia Kudełka. Początkowo nie będzie zadowolony, ale szybko zmieni zdanie. Na ostatniej stronie dostajemy coś w rodzaju cliffhangera. Widzimy, że norka kłębków znajduje się pod podłogą mieszkania człowieka, któremu widać tylko stopę.


W „Wyprawie” dowiadujemy się, że człowiekiem tym jest Cecylia Kot, wielka miłośniczka sprzątania i właścicielka kota Rudaska. W tej części pojawia się jeszcze demoniczny odkurzacz elektroluks przypominający kobrę. A fabularnie jest o tym, że Cecylia najpierw wciąga niesforne kłębki swoją maszyną, a później, widząc jak bawi się nimi kot, postanawia przymknąć oko na trochę kurzu w domu. Nasi przyjaciele znajdują też na dywanie swoje zwierzątko domowe – niesporczaka Pulpetka.
 

Wreszcie „Serce” to już kilka krótkich historii: o tym jak jeden z kłębków chciała ukraść sikorka i powstrzymał ją Rudasek, o tym jak Grubelek wytarzał się w pozłotce do ciasta i wreszcie o tym jak dzięki bohaterom Cecylia znalazła pod komodą pamiątkę, która przypomniała jej czasy młodości i postanowiła więcej nie atakować Kudełka i Grubelka – a nawet ułożyła o nich bajkę dla swojej wnuczki Tiny.

Z racji tego, że wszystkie książeczki traktują o tych samych bohaterach, ale są z odgórnego założenia inaczej pisane, bardzo ciekawie obserwuje się jak Justyna Bednarek stopniowo poszerza przedstawiany świat. Cecylia, która w „Domu” była tylko stopą, w „Sercu” okazuje się sentymentalną staruszką z talentem bajkopisarskim. A jeszcze w „Wyprawie” wydawać by się mogło, że dostaniemy kolejną przerysowaną i zwariowaną bohaterkę negatywną... To samo dotyczy miejsca akcji – najpierw widzimy norkę pod podłogą (1), następnie „zwiedzamy” wnętrze salonu Cecylii (2), by potem zajrzeć do kuchni, a nawet wyjść z domu (3). A zakończenie części ostatniej jest wytłumaczeniem powstania części pierwszej.

Seria „Czytam sobie” trzyma poziom i nie inaczej jest w przypadku „kurzowej trylogii” Justyny Bednarek. Dodatkowym atutem są w tym przypadku ilustracje Marcina Minora, które też zmieniając się w zależności od części – w pierwszej zajmują wszystkie strony i są kolorowe (choć są to kolory lekko przytłumione), w drugiej dalej są kolorowe, ale zmniejszają się ustępując miejsca tekstowi, w trzeciej są już czarno-białe, całostronicowe i jest ich w całej książeczce dużo mniej.

/BW/


Dom, Wyprawa, Serce
seria: Czytam sobie
tekst: Justyna Bednarek
ilustracje: Marcin Minor
Egmont 2018


Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!


środa, 18 kwietnia 2018

Dojrzewanie z widelcem w brzuchu ("O tym można rozmawiać tylko z królikami", tekst i ilustracje: Anna Höglund)


Lubicie książki o królikach? Królik Piotruś, te sprawy? W takim razie nie powinniście sięgać po książkę Anny Höglund. No chyba, że bardziej odpowiadają wam króliki w stylu tego z filmu „Donnie Darko” (2001). „O tym można rozmawiać tylko z królikami” stanowi bowiem monolog 13-letniego chłopca, który częściowo retrospektywnie, a częściowo „na żywo” opowiada o swoim życiu, które jawi mu się jako pasmo traum, porażek i lęków. Pojawiają się w tych opowieściach rodzice, dziadek i rówieśnicy. Są znane, codziennie odwiedzane miejsca i wnętrza. Narrator opisuje jednak przede wszystkim doświadczenia w kontaktach z ludźmi i światem (przykładowo: „Są dni, kiedy w brzuch mam wbity widelec, który obraca się i nawija moje wnętrzności jak spaghetti”). Powiedzieć, że są one (te kontakty) niezbyt udane to nic nie powiedzieć. Chłopiec jest niepopularny wśród rówieśników, w towarzystwie zwykle ośmiesza się drętwym tekstem, ma problemy z cerą i przede wszystkim lubi spędzać czas w samotności. Wygląd królika, który przybiera uwypukla jego wyobcowanie i stanowi projekcję nienajlepszych wyobrażeń o sobie. Ale decyduje też w głównej mierze o efekcie, sile oddziaływania tej książki. Gdyby na ilustracjach był „zwykły” chłopiec byłaby to gorsza książka. Może nawet trochę pretensjonalna.



Tekstem raczy nas autorka oszczędnie, co według mnie upodabnia to wydawnictwo do tomiku egzystencjalistycznych wierszy albo egzystencjalistycznego poematu. Kiedyś czytało się Baudelaire’a czy Goethego, dzisiaj można sięgnąć po picture booka Anny Höglund. Czemu nie? Gdyby zamiast Zakamarków, książkę tę wydała jakaś oficyna specjalizująca się w poezji (choćby Biuro Literackie) to z pewnością niejeden fan smutku, melancholii i wyobcowania w rozciągniętym swetrze znalazłby na stronach wspaniałą pożywkę dla swoich rozmyślań. Właściwie to mógłby ktoś zrobić eksperyment na poetyckim evencie i podrzucić „O tym można rozmawiać tylko z królikami” na stół ze sprzedawanymi tomikami – jestem przekonany, że pozycja ta miałaby branie nie mniejsze niż liryki Wojaczka.



Tekst uzupełniają ilustracje i są one równie ważne co słowa. Ileż tam można dostrzec, wypatrzeć na tych ilustracjach! Odpowiadać sobie jak korespondują one z tekstem, jak rozwijają myśli w nim zawarte. Zwracam uwagę przede wszystkim na to jak członkowie rodziny chłopca ujawniają w swoim wyglądzie królicze cechy. Do tego dochodzi mroczny, żeby nie rzec lynchowski klimat tych obrazków. Jeden przykład: chłopak odbiera starodawny telefon przy jakiejś masywnej toaletce, postawionej na tle różowej ściany. Na toaletce stoją dwie lampy z abażurami, pod nią kwiatek w doniczce, a między lampami wisi tremo. To jest prawie gotowy kadr z „Twin Peaks”. Klimat zmienia się w zasadzie tylko dwa razy: na jednej z ilustracji widać bawiące się króliki, mamę i dziecko na kwiecistej łące (to sen) a na kończącej książkę bohater dociera do lasu by wygłosić kilka myśli (dosyć banalnych w sumie) o zespoleniu z naturą. Mamy więc i nieśmiały happyend.


Książkę tę należy przeczytać co najmniej kilkakrotnie. Za pierwszym razem wiele umyka. Nie wiem też czy zasadne jest przypisywanie emocji narratora każdemu 13-latkowi... W mojej opinii Anna Höglund przedstawia tutaj przede wszystkim historię indywidualną. Część z tych emocji z pewnością można określić mianem uniwersalnych, ale wiele jest tutaj tropów i słów, które pozwalają traktować opowieść jednostkowo.

A podsumowując jest to piękna książka i bardzo się cieszę, że mamy możliwość ją w Polsce poznawać.

/BW/


O tym można rozmawiać tylko z królikami
Tekst i ilustracje: Anna Höglund
Zakamarki 2018


Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!


środa, 11 kwietnia 2018

Terapeutyczne fantasy ("Jukato", tekst: Magdalena Kiermaszek, ilustracje: Kamila Kozłowska)


Jakie miałem pierwsze skojarzenie, kiedy spojrzałem na tytuł i ilustrację na okładce książki Magdaleny Kiermaszek? Japońska manga. Wewnątrz nie znalazłem jednak komiksu narysowanego w charakterystycznym azjatyckim stylu, ale powieść dla młodszej młodzieży. Pewne japońskie inspiracje w „Jukato” wprawdzie dostrzegam, ale debiutancka powieść Magdaleny Kiermaszek to przede wszystkim połączenie opowieści terapeutycznej, historii o niepełnosprawności z „lajtowym” fantasy. Na temat autorki zbyt wiele w sieci znaleźć nie można – z odsłuchanej radiowej audycji wiem jednak, że pracuje z dziećmi upośledzonymi i autystycznymi. To doświadczenie widać w tej książce i kiedy jeszcze o tym nie wiedziałem patrzyłem na „Jukato” mniej przychylnie.



Akcja dzieje się w szpitalu. Trafia tam Kacper, który skoczył do wody za swoim psem. Skok nie skończył się dobrze. Już nigdy nie będzie chodził tak jak kiedyś i na dodatek czeka go długa i żmudna rehabilitacja. Wywołuje to w chłopcu bunt i złość na cały świat. Zamyka się w sobie, nie chce rozmawiać z rodzicami, lekarzy których nazywa Ważniakami (Największy Ważniak Świata, Trochę Mniejszy Ważniak) nie rozumie, wścieka się też na odwiedzających go kolegów i koleżanki ze szkoły. Jeden z nich jednak się nie poddaje – to cierpiący na ADHD Tomek, który rozumie, co czuje obecnie Kacper. Obaj zaczynają spędzać ze sobą coraz więcej czasu, a dołącza do nich Julia, również leżąca w szpitalu. Przyjazny okazuje się też jeden z lekarzy – Nie-Ważniak Adrian. Dzieci wspólnie wymyślają nieistniejącą krainę Jukato (od pierwszych liter ich imion) i spędzają godziny na omawianiu tego, co się tam znajduje i jakie rządzą tam prawa. Kacper zostaje Królem, Tomek Posłańcem a Julia Elfią Dziewczynką. Opuszczając szpital Kacper dostaje od lekarza Adriana kulę do podpierania, która jak się okazuje ma magiczne właściwości i potrafi rzeczywiście przenieść dzieci do Jukato. Cóż kiedy każdy z nich wymyślił sobie tę krainę trochę inaczej i wiąże się to z niespodziewanymi zdarzeniami, którym należy stawić czoła. Może to jednak pomoże Kacprowi pogodzić się ze swoim nowym życiem?



Wiele jest książek dla dzieci, które dorosły czytelnik chętnie przeczyta i wyciągnie z nich coś dla siebie. „Jukato” moim zdaniem do nich nie należy. Pozycja jest wyraźnie skierowana do młodszych odbiorców, dla których codziennością jest smartfon, gra komputerowa czy film wypchany efektami specjalnymi. Stanowi próbę przeniesienia takiej komputerowo-dotykowo-cyfrowej stylistyki do świata przedstawionego. Próbę odciągnięcia wzroku od ekranu i przeniesienia go na kartkę. Ale to jedynie scenografia. W zasadzie jest to bowiem opowieść terapeutyczna o tym jak dzieci mogą radzić sobie w sytuacji po wypadku,  uświadomić sobie, że nigdy nie będą w pełni sprawne i pogodzić się z tym, nauczyć się żyć. 




Magdalena Kiermaszek ten terapeutyczny cel chce osiągnąć sięgając po konwencję fantasy i przedstawiając krainę Jukato jak dosyć uproszczoną komputerową grę, w której bohaterowie muszą gdzieś dotrzeć i wykonać jakieś zadanie. Trochę trudno mi zgadywać, bo moje dzieci są za małe, ale mam wrażenie, że to może działać. Może się podobać.

Oczywiście jako dorosły czytelnik patrzę na to wszystko inaczej – rzecz została napisana w dosyć infantylnym, a bywa że lekko patetycznym stylu.  Szczególnie drażniły mnie rzucane od czasu do czasu pytania do czytelnika, które bardzo łopatologicznie podpowiadają właściwą interpretację danego fragmentu. Jakby czytelnik sam nie mógł ich zrozumieć. Ale znowu – być może na dzieci to działa? Dzieciom to pomaga? A jeszcze inna sprawa to: ile już było fabuł typu „dzieci uciekają od swojego życia w fantastyczny świat” i to takich lepiej napisanych? Trudno więc mi tę książkę jednoznacznie wynieść w niebiosa lub zmieszać z błotem. Trochę mnie interesowała, trochę denerwowała. Jeżeli to debiut (a tak mi się wydaje) myślę, że warto czekać na kolejną propozycję Magdaleny Kiermaszek.

Aha, powiem jeszcze, że bardzo podobały mi się ilustracje Kamili Kozłowskiej – wyraźnie nawiązujące do sztuki i komiksu japońskiego. 

/BW/


Jukato
tekst: Magdalena Kiermaszek
ilustracje: Kamila Kozłowska
Adamada 2018



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!