piątek, 13 lipca 2018

Historia z puszczy ("Bartnik Ignat i skarb puszczy", tekst i rysunki: Tomasz Samojlik)



Tomasza Samojlika kojarzymy przede wszystkim jako twórcę komiksów o zwierzętach. I chociaż w „Bartniku Ignacie i skarbie puszczy” (Centrala) zwierząt nie brakuje – jest to jednak komiks o ludziach. Ba – na dodatek sporo z tych ludzi naprawdę istniało!

Mamy tutaj bowiem do czynienia ze swego rodzaju fantastyką historyczną – przygody bartnika Ignata z Puszczy Białowieskiej zostały przedstawione na tle wydarzeń z końca XVIII wieku, a więc momentu w dziejach Polski tragicznego – kiedy to nasz kraj po trzecim rozbiorze zniknął z mapy świata.


Samojlik autorsko wykorzystuje prawdziwe wydarzenie, kiedy to caryca Katarzyna przekazała swojemu wiernemu generałowi Piotrowi Rumiancewowi w zamian za zasługi Puszczę Białowieską (chciał tam podobno polować na żubry). Jednak wódz armii rosyjskiej niedługo po tym fakcie umarł, a lasem (a raczej jego wycinką) zaczął kierować syn Mikołaj. Jej ślady są podobno widoczne do dziś. W komiksie dostajemy miks tych wydarzeń – oto caryca przekazuje swojemu wiernemu generałowi Sobakiewiczowi puszczę, aby ten wyciął drzewa i je spieniężył w nagrodę za poświęcenia na bitewnych polach („Jak donoszą moi szpiedzy, każda sosna jest tam masztowa, a każdy dąb wart swej wagi w srebrze” – mówi imperatorka). Sobakiewicz nie cierpi lasu i chce go zniszczyć – rusza więc czym prędzej do Białowieży. Na miejscu okazuje się jednak, że wycinka drzew to nie jedyny sposób zarobku. Można jeszcze odnaleźć legendarny skarb puszczy…



Komiks przeznaczony jest dla młodszego czytelnika, dlatego autor „Ryjówki przeznaczenia” zakończył go happyendem, którego w rzeczywistości nie było. Mikołaj Rumiancew naprawdę wyciął 40 hektarów puszczy. Tymczasem w komiksie generała Sobakiewicza spotyka zasłużona i bardzo komiksowa kara.

Nie myślcie jednak, że w „Bartniku Ignacie i skarbie puszczy” główny nacisk położono na odtwarzanie historycznych wydarzeń. O nie! To przede wszystkim opowieść obrazkowa, której autor wykorzystuje specyfikę gatunku. Przykładowo taki Sobakiewicz – czarny charakter pojawiający się na leśnym trakcie w blasku pioruna - jakże komiksowego sznytu nabiera ta postać za sprawą swoich kompanów o superbohaterskich umiejętnościach – Iwana Dębotłuka (siłacza ścinającego drzewa jednym ruchem siekiery), wszystko słyszącego Wowy Uchołowa i daleko widzącego Paszy Lunetowicza. Przeciwwagą dla złego generała jest bartnik Ignat, człowiek żyjący w puszczy, znający wszystkie jej tajemnice i nieświadomie realizujący rousseauowskie hasła powrotu do natury. Ścieżki złego i dobrego w końcu się przetną a starcie będzie naprawdę emocjonujące...



Wspomniałem o Rousseau nieprzypadkowo, ponieważ jego postać też się w tym komiksie pojawia (na jednym obrazku nawet widać twórcę „Wyznań”). Tomasz Samojlik nawiązuje do historii o tym, że francuski pisarz i myśliciel o mało nie zamieszkał w puszczy – został jednak oszukany przez nieuczciwego sprzedawcę. Historię tę przytacza natomiast w komiksie nie kto inny jak Franciszek Karpiński, polski poeta schyłku oświecenia, który kilka lat mieszkał we wsi Kraśnik. Kwestie śledzenia innych prawdziwych wydarzeń (np. czy poeta naprawdę pisał poemat „Bohatyr Straszny”) pozostawiam czytelnikom. Ważną postacią w komiksie jest też Łucja, dziewczynka skoligacona z Karpińskim i przygarnięta przez niego na wychowanie. Ona staje się główną towarzyszką wędrówek Ignata, a nawet jego bartnicką uczennicą!

Jednak mieszanie postaci realnych i fikcyjnych, jak również miksowanie faktów historycznych i fantastycznych nie zdałoby się na wiele, gdyby nie ciekawa fabuła tego komiksu. Widziałem po Kostku, że ta historia naprawdę go interesuje i emocjonuje, chociaż raz poprosił żebyśmy na chwilę przerwali lekturę – po tym jak Sobakiewicz zastrzelił małego niedźwiadka. Znajdziecie tutaj zresztą wszystko to, co w samojlikowym komiksie najlepsze – ciekawie poprowadzoną opowieść, nienachalną edukację i sporo humoru.

Wartości temu komiksowi dodaje też przedstawione starcie dwóch postaw – tych, którzy chcą puszczę wyciąć i zamienić na gotówkę i tych, którzy kochają ten las i bronią go do upadłego. Bardzo przypomina to dzisiejszą sytuację w Polsce, dlatego tym bardziej warto usiąść z dziećmi i czytać. Przy okazji podziwiając zdolność przewidywania Tomasza Samojlika – wszak pierwsze wydanie komiksu ukazało się w 2012 roku…

/BW/

środa, 4 lipca 2018

Dobro zwycięża ("Uniwersytet Wszystko Moje", autor: Fabrizio Silei)



Roztapiająca serducho satyra godząca w świat rządzący się pieniądzem i podporządkowany jego zdobywaniu. Oto małżeństwo skąpców, chciwców, oszustów i dusigroszy Gregor i Katiusza Smirth w obliczu śmierci towarzysza posiłków (bo nie przyjaciela) jubilera Rogersa postanawia postarać się o dziecko, aby mieć komu przekazać interesy. Dziedziczenie to ich jedyny bodziec do posiadania potomstwa, dlatego urodzonym wkrótce synkiem Felusiem para w ogóle się nie przejmuje i wkrótce oddaje go na wychowanie do mieszkającej na wsi niani Henrietty. Nadchodzi jednak dzień, w którym chłopiec wraca do rodziców a ci zamierzają nauczyć go jak się robi interesy. Wtedy okazuje się, że malec nie wdał się w rodziców. Jest dobry, uczynny, prawdomówny i miły.

Po tym jak zaprasza na swoje urodziny miejscowych kloszardów, którzy wynoszą pół domu zostaje wysłany do szkoły niejakiego McPeara, który od lat uczy dzieci jak stać się bezwzględnymi kreaturami, dla których liczy się tylko zysk i nie przejmują się nieszczęściem innych. Rodzice mają już pewne opory przed tym krokiem, ale przecież tata Gregor jest absolwentem szkoły. Mimo iż wcześniej chciał zostać malarzem…



To jest proszę państwa książkowe kino familijne inspirowane twórczością Roalda Dahla (pojawiającego się w nazwie restauracji). Feluś jest niczym superbohater, niczym Luke Cage, od którego odbijają się wszelkie złe słowa wypowiadane przez skrzywdzonych przez życie ludzi. Ci ludzie są zgryźliwi, wredni, bezduszni, ale tylko dlatego, że ktoś wmówił im, że tacy mają być. W rzeczywistości skrywają w głębi człowieczeństwo i dobro, które Feluś z precyzją chirurga wydobywa na światło dzienne (chociaż przeważnie robi to nieświadomie).

Żeby jednak nie było tylko pięknie autor zostawia w tym świecie jednego bohatera, który na sposób bycia Felusia jest uodporniony. To Sknerson, pomocnik McPeara – on będzie starał się chłopca zniszczyć. Oczywiście jest to bardziej umowny czarny charakter, więc nie spodziewajcie się jakiegoś bohatera w typie dickensowskim. Tutaj wszystko zostało wzięte w nawias i od początku łatwo domyślić się, że Felusiowi żadne niebezpieczeństwo nie grozi. Nie będzie musiał korygować czy zmieniać swojej postawy, jego szlachetna natura nie zostanie wystawiona na żadną próbę. Wszystko zmierza tutaj do happyendu, a źli ludzie pod wpływem chłopca, jak po sznurku, zmieniają się w swoje pozytywne awatary.

Właśnie tę łatwość z jaką Feluś kruszy lody poczytuję za  minus tej książki, bo chociaż mam świadomość, że dobro musi zwyciężyć to wolałbym żeby to zwycięstwo przychodziło mu jednak trochę trudniej. Po prostu przez tę bezproblemowość cały świat tej książki jawi się jako papierowy i dydaktyczny, a widoczne początkowo wyraźne ostrze satyry wraz z rozwojem akcji zdaje się tępieć i tracić na sile. Z drugiej strony rozumiem, że w świątyni konsumpcji jaką stał się dzisiejszy świat, dzieci potrzebują jak najwięcej antymamonowej propagandy. I „Uniwersytet Wszystko Moje” dobrze to zadanie spełnia.

/BW/

Uniwersytet Wszystko Moje
autor: Fabrizio Silei
Nasza Księgarnia 2018