czwartek, 29 listopada 2018

Kosma phone home ("Kosmiczne święta" Ingelin Angerborn)


Zapewne jestem w mniejszości, ale uważam że zeszłorocznym tytułem "Hurra, są Święta!" (tekst: Ulf Nilsson, ilustracje: Emma Adbåge) wydawnictwo Zakamarki naprawdę wysoko zawiesiło poprzeczkę jeżeli chodzi o poziom wydawanych rokrocznie adwentówek. To książka wspaniała i im dłużej o niej myślę, tym więcej sensów odkrywam. Inna sprawa, że jest to także w pewnym sensie historia antyświąteczna. Tymczasem większość z nas lubi w te drzewka, ozdoby, pierniczki, lubi w ten klimat świąt, magię...


"Kosmiczne święta" (tekst: Ingelin Angerborn, ilustracje: Per Gustavsson) stanowią zatem powrót do błogiego, i na dodatek dla większości swojskiego, świątecznego klimatu. Oto stajemy się obserwatorami przedświątecznych przygotowań rodziny 2+1, zajmującej mieszkanie w bloku. Razem z nimi wyciągamy z pawlacza ozdoby i zapalamy adwentowe świeczki. I oczywiście dostajemy historię, której główną bohaterką jest dziewczynka.

Punkt wyjścia wydaje mi się dobrze znany - oto na kilka tygodni przed świętami Rutka orientuje się, że w jej domu mieszka kosmita Kosma (jego prawdziwe imię trudno wymówić). Dobrze się składa, bo jednym z życzeń dziewczynki do św. Mikołaja jest posiadanie przyjaciela - jej dotychczasowa przyjaciółka Elsa, mieszkająca drzwi w drzwi, wyprowadziła się do innego miasta. 


Ufoludek jest niewidzialny, żywi się metalem i powtarza zaklęcia zawierające m.in. słowo "kalesony". Dziecko i kosmita to para literaturze i popkulturze znana, z grubsza zatem wiadomo czego od takiej fabuły można oczekiwać. A zatem po wstępie, w którym Rutka zaważa wreszcie kosmitę, dowiadujemy się jak mniej więcej działa świat Kosmy (pochodzi z planety Koncypiusz, gdzie wciąż się koncypuje), zwracamy uwagę na różnice w stosunku do świata ludzi, następnie na podobieństwa. Potem dzieci postanawiają pomóc Kosmie wrócić do domu, a on poznaje specyfikę ich życia. Wreszcie mamy happyend - a przy okazji bohaterowie uczą się empatii, altruizmu oraz co to znaczy działać w grupie.

Rutka ma do pomocy kolegów. Pierwszym jest muzułmanin Samir, który jako pierwszy z jej kolegów zauważa obecność Kosmy. Samir wyznaje inną religię, a na dodatek porusza się na wózku. Chociaż dziwna sprawa – na ilustracjach Gustavsson pokazuje wózek, ale w tekście nie ma o tym mowy. Kolejny kolega, Anton zaczyna tę opowieść jako mało empatyczny łobuz wyśmiewający Rutkę, ale po ujrzeniu Kosmy staje się fajnym kumplem do serca przyłóż. Są jeszcze rodzice i nauczycielka, którzy na wypowiedzi Rutki dotyczące Kosmy porozumiewawczo kiwają głowami, powtarzając "ach, taki przyjaciel...". Do tego mamy oczywiście odpowiednie świąteczne tło z występem z okazji Świętej Łucji, mikołajowymi przebraniami, pakowaniem prezentów i ubieraniem choinki. Czytałem w kilku recenzjach, że brak tutaj świątecznego klimatu i doprawdy nie rozumiem... Atrybuty wszak są, a że brak jakiejś wybitnej celebry, cóż... Niemniej z pewnością autorka przedstawiła nam tutaj Szwecję jako wielokulturową, otwartą i nowoczesną (rozważania Rutki o istnieniu św. Mikołaja!). Spieszę jednak uprzedzić, że nie jest to skomplikowany tekst. Rozdziały krótkie, narracja prosta. W stosunku do dwóch ostatnio wydanych tytułów z pewnością obniżony został wiek potencjalnych odbiorców.


Wszystko zatem powinno być w porządku, ale jednak muszę trochę ponarzekać, ponieważ historia przedstawiona w "Kosmicznych świętach" wydała mi się jakaś taka mało angażująca i przewidywalna. Ingelin Angerborn wzięła kosmitę, święta, kilkoro dzieci i dorosłych, właściwe przesłanie, a potem wszystko wymieszała i upiekła bożonarodzeniowe ciasto. Ale ten wypiek nie jest do końca udany. Składniki zbuntowały się i każdy ciągnie w swoją stronę, twierdząc że to on jest najważniejszy. Szczególnie nie przypadł mi do gustu Kosma – nie przekonuje mnie sposób w jaki autorka zbudowała tę postać: wypadł ze statku kosmicznego, jest niewidzialny, bo mówi stare kalesony, zna tajniki telepatii i teleportacji, ma antenkę i jeszcze rodzice przylatują po niego statkiem kosmicznym. Za bardzo ten kosmita jest kosmiczny w swojej kosmiczności. Zupełnie jakby autorka brak ciekawego pomysłu na przebieg akcji uzupełniała wymyślaniem kolejnych umiejętności przybysza z gwiazd. No i skoro metalowy przyjaciel potrafi prawie wszystko, co tylko można było wziąć z literatury s-f trochę trudno docenić trud dzieci włożony w pomoc Kosmie...

Przyznaję jednak, że książkę tę przeczytałem na razie sam. Dopiero 1 grudnia zacznę ją czytać swoim dzieciom i wtedy zapewne kilka powyższych opinii będę musiał zweryfikować.

/BW/

Kosmiczne święta
tekst: Ingelin Angerborn
ilustracje: Per Gustavsson
Zakamarki 2018  



wtorek, 20 listopada 2018

Niebieskowłosa poszukiwaczka przygód (tekst i rysunki: Luke Pearson)


Jest taka znana historia z polskiego komiksowego podwórka o tym jak Papcio Chmiel pracując w Świecie Młodych udzielał porad młodszej koleżance Szarlocie Pawel, która przyszła pracować do tej gazety nic nie wiedząc o komiksach. Doświadczony i oczytany w zachodnich wydawnictwach autor Tytusa, Romka i A'tomka zdradził jej swoją receptę na udany komiks dla młodzieży. Recepta polegała na tym, że trzeba wziąć dwójkę dzieci i dodać do tej pary jakąś postać fantastyczną - maskotkę obdarzoną tajemniczymi zdolnościami.



Przypomniałem sobie o tej historii z przeszłości kiedy siadłem do pisania tej recenzji i mam taki wniosek, że jednak żyliśmy (z wielu powodów, od których teraz abstrahuję) w rzeczywistości komiksowo niezwykle ubogiej. Nie myślcie, że czepiam się do peerelowskich komiksów! O nie! Byłem i jestem ich wiernym czytelnikiem. Jednak czytania komiksów, tak na dobre, uczę się właśnie teraz. 

Taka "Hilda" Luke'a Pearsona... Bohaterka jest samotniczką, która zasadniczo nie ma koleżanek i kolegów (Fridę i Davida trudno nazwać towarzyszami przygód). Nie działa jednak sama, ponieważ ma do dyspozycji towarzystwo istot fantastycznych. Nie jednej. Wielu. Przede wszystkim lisojelenia Rożka i małego elfa Alfura. Jednak w każdym tomie pojawiają się także inni ciekawie wymyśleni bohaterowie - Wielki Kruk, Olbrzym, trolle czy nasz rodzinnie ulubiony Drewniak. 



A wracając jeszcze do porady Papcia Chmiela - polskie komiksy z tamtych lat rozgrywały się w peerelowskiej rzeczywistości, pośród bloków z wielkiej płyty i w czasie zbierania przez harcerzy surowców wtórnych, wtedy właśnie "maskotki obdarzone tajemniczymi zdolnościami" mogły tę szarzyznę trochę ubarwić. Tymczasem "Hilda" dzieje się w świecie fantastycznym, kolorowym i takim estetycznie pięknym, który wizerunkowo stanowi dla mnie mix Skandynawii (przyroda, wierzenia) i Wielkiej Brytanii (architektura). Ludzie stanowią do tego świata dodatek, z pewnością nie można powiedzieć, że go sobie podporządkowali. Niby są świadomi istnienia innego świata, z drugiej strony raczej go nie rozumieją - wyrywają z ziemi gadające bulwy, łapią do klatki gadające ptaki i otaczają miasto przeciwtrollowym murem. Gdyby zamiast fantastycznych stworów postawić realnie żyjące zwierzęta to mielibyśmy typową sytuację dla człowieka-pana świata, który wszystko traktuje z buta i niszczy. Świat fantastyczny w komiksie Pearsona człowiekowi się jednak nie daje. Ba, wielokrotnie to on przejmuje inicjatywę i dopina swego! A dla dzieci jest to ważny sygnał, przekazany w atrakcyjnej baśniowo-fantasy'owej formie, że ludzie zachowują się na Ziemi jak słoń w składzie porcelany. Eko-przesłanie w "Hildzie" jest bardzo wyraźne i konstruktywne dla fabuły.




Najważniejsza w komiksie Pearsona jest jednak niebieskowłosa dziewczynka Hilda, w kreacji której pobrzmiewa wiele bohaterek dziecięcej literatury - jest ciekawska, inteligentna i empatyczna. Kiedy ją poznajemy mieszka z dala od cywilizacji, pośrodku doliny, wśród rozrzuconych po łąkach morenowych skał, wysokich górskich szczytów i lasów. Okazuje się jednak, że miejsce, w którym stoi dom Hildy i jej mamy, nie zostało zbyt dobrze wybrane. Dlatego bohaterki przenoszą się do pobliskiego miasta Trolberg, które łączy w sobie cechy mieściny i metropolii (spójrzcie na ten skyline!). Hilda nie jest początkowo zadowolona z przeprowadzki, ale szybko okazuje się, że w mieście także ma pełne ręce roboty... Dziewczynka, co istotne, nie jest bohaterką bez skazy - często działa pochopnie, nie myśli o konsekwencjach swoich poczynań, zapomina się w fantastycznym świecie przez co trudno jest jej wrócić do świata realnego, w którym ma mamę i chodzi do szkoły. Dobrze, że autor nie zrobił z niej dziecka oderwanego od rzeczywistości, że nie jest to sytuacja jak np. w "Opowieściach z Narnii", gdzie dzieci przechodzą do fantastycznego świata i tym samym odcinają się od realnego. Pearson zostawia Hildzie jej ludzki, codzienny background. To według mnie bardzo dobry pomysł.




Komiks Pearsona stworzony został przede wszystkim dla dzieci. Fabularnie jest dosyć prosty, rysunki są kolorowe, chwilami wręcz cartoonowe. Chociaż trzeba podkreślić, że albumy się między sobą różnią stopniem skomplikowania i np. "Hilda i troll" to historia fabularnie mało złożona, mało tutaj dymków, kadry są przejrzyste, ale już "Hilda i Kamienny las" jest dużo bardziej skomplikowana, co odbija się na fabule, ale też rysunkach (spójrzcie na te strony ze szczegółami). Jak każda historia fantasy "Hilda" cechuje się także tym, że w ten świat trzeba po prostu wejść, nauczyć się i wreszcie pokochać.



I teraz dochodzimy do serialu wyprodukowanego przez Netflix, który w 13 odcinkach opowiada o przychodach niebieskowłosej dziewczynki. Jeżeli wasze dzieci oglądają jakieś "Psie patrole" czy "Strażaków Samów" to wręcz powinniście im ten serial obowiązkowo puścić. Choćby dlatego, że nie jest to komputerowa animacja, ale prawdziwe rysunki. Hilda bardzo dobrze wygląda na ekranie, pojawiają się wszyscy bohaterowie znani z komiksów i jest to kreskówka o czymś, ma ona swój klimat, który potrafi naprawdę wciągnąć. Więc czytajcie i oglądajcie - warto.

Aha, chciałbym jeszcze dodać (pod kątem zbliżającego się okresu prezentowego), że Centrala pięknie wydaje Hildę i taki komiks może stać się naprawdę doskonałym podarkiem. Ale ja to bym wszystkim rozdawał komiksy, także wiecie...


/BW/

Hilda i kamienny las
tekst i rysunki: Luke Pearson
tłumaczenie: Hubert Brychczyński
Centrala 2018


wtorek, 13 listopada 2018

Niech żyje puenta! ("Co mówi tata Alberta?", "Pomelo rośnie", "Okropny rysunek!")


Dzisiaj będzie o trzech wydanych niedawno książkach z wydawnictwa Zakamarki. Każda jest inna, o czymś innym opowiada w inny sposób, ale wszystkie mają jedną wspólną cechę - czytelną i skłaniającą do myślenia puentę. Oczywiście każda książka indywidualnie posiada również inne zalety, jednak puenty w książkach dla dzieci to rzecz według mnie niedoceniana. Nie morały - puenty. Wtręt definicyjny? Proszę: morał to pouczający wniosek wynikający z utworu literackiego, puenta zaś krótkie, trafne, często dowcipne, podsumowanie jakiejś wypowiedzi lub utworu literackiego. Wielu rodziców poszukuje tekstów z morałami, ponieważ wydaje im się, że literatura dla dzieci powinna być użyteczna. Zgodnie z opinią: jak już czyta to niech się czegoś nauczy. Nie będę rozwijał jak idiotyczne jest to podejście, dobra? Ale czy ktoś poszukuje książek z trafnymi puentami? Ja tak! Te trzy książki z Zakamarków je posiadają, zapraszam więc na krótki przegląd. Puent jednak zdradzał nie będę, musicie mi uwierzyć na słowo, że tam są:)



"Co mówi tata Alberta?" to kolejna część popularnej serii Gunilli Bergström o chłopcu i jego tacie. Tym razem dowiadujemy się, że tato jest wielbicielem wykonywania wszystkiego w pewnym porządku, po kolei, a do tego lubi powtarzać maksymy, które dla dziecka w wieku Alberta mogą się wydawać irytujące np. "Nie łap kilku srok za ogon". O swoich zasadach tato jednak zapomina, kiedy razem z synem zaczynają naprędce rozpakowywać sobotnie zakupy. Jednak okazuje się, że nie każdy zakupiony produkt trafił tam, gdzie powinien... Odnoszę wrażenie, że ta część serii (w Szwecji po raz pierwszy ukazała się w 1989 roku) skierowana jest przede wszystkim do rodziców - wszak opowiada o złapaniu się w sidła własnego przekazu wychowawczego i pokazuje, że rodzic jest człowiekiem, który także się myli i popełnia błędy. Seria miała według mnie ciekawsze części (dla mnie wciąż nic nie przebija „Alberta i potwora”), jednak książki te dają rodzicom tyle pomocy, a dzieciom tyle odpowiedzi, że nie sposób ich przecenić.




"Pomelo rośnie" to również kolejna część znanej serii o przygodach filozofującego słonika tworzonej przez duet Ramona Bădescu (tekst) i Benjamin Chaud (ilustracje). Książka ma duży format czym różni się od poprzednich części, ale ma to związek z tytułem i przedstawianymi wydarzeniami... Punktem wyjścia tej fabuły jest zauważenie przez różowego bohatera, że urósł, co wywołuje w nim mnóstwo pytań dotyczących zmian w życiu – związanych bezpośrednio i pośrednio ze wzrostem. Ramona Bădescu przyzwyczaiła nas do swojego stylu, który mógłbym krótko określić mianem zadawania dziecinnych pytań w filozoficznej, często zaskakującej formie. „Czy rosnąć to przestać błaznować?” pyta przykładowo, a Chaud pokazuje Pomelo w czerwonej peruce klauna i z dorobionym kulistym nosem. No właśnie – słonik zadaje swoje pytania nie tylko dzieciom, wymaga także od dorosłych czytelników rewizji swoich przekonań na zasadzie: Czy o tym pamiętałem? Jak to było w moim przypadku? Autorzy książek o Pomelo nie wychodzą poza pewną ograniczoną przestrzeń, wypełnioną znanymi rekwizytami i bohaterami, ale problematyka, którą przedstawiają daleko poza te ramy wykracza. I w tym tkwi siła słonikowych peregrynacji - lektura to jedno, ale potem można o tych historiach długo z dziećmi rozmawiać.




I wreszcie pozycja nie należąca do serii czyli "Okropny rysunek", pierwsza wydana przez Zakamarki książka Johanny Thydell z ilustracjami Emmy Adbåge (pamiętamy ją z "Hurra, są Święta!"). To historia o relacji między rodzeństwem, a konkretnie Starszym Bratem i młodszą siostrą Inką. Obserwujemy codzienną, znaną większości rodziców sytuację - wspólne rysowanie. Brat nie pozwala siostrze spojrzeć na swoją pracę zanim jej nie skończy, a ona nie ma pomysłu, co przedstawić na rysunku. Kiedy wreszcie się zdecyduje będzie musiała stawić czoła licznym przeciwnościom losu. Thydell opisuje banalną z pozoru, codzienną sytuację, a jednak po zakończeniu lektury mamy wrażenie, że a) dowiedzieliśmy się czegoś więcej o emocjach i psychice dziecka (nie tylko przecież Inki) i b) podziwiamy jak szwedzkiej pisarce ciekawie udało się tę historię zakończyć niewymuszonym happyendem.  Jeżeli jesteście rodzicami brata i siostry to powinniście brać tę książkę w ciemno. Przyznaję, że ja osobiście szukam takich pozycji, bo moje dzieci zawsze w takich sytuacjach (starszy brat i młodsza siostra) od razu utożsamiają się z bohaterami (podobnie było np. z "Moją młodszą siostrą" czy z "Peterem i Leną") i zastanawiają się jakby one, w podobnych okolicznościach, postąpiły. Johanna Thydell notuje naprawdę udane pierwsze wejście na rynku polskiej książki dla dzieci. Z zainteresowaniem będę śledził jej kolejne propozycje.



/BW/


Co mówi tata Alberta?
tekst i ilustracje: Gunilla Bergström
tłumaczenie: Katarzyna Skalska

Pomelo rośnie
tekst: Ramona Bădescu
ilustracje: Benjamin Chaud
tłumaczenie: Katarzyna Skalska

Okropny rysunek!
tekst: Johanna Thydell
ilustracje: Emma Adbåge
tłumaczenie: Katarzyna Skalska 

Zakamarki 2018  

Co robi tata Alberta?
Pomelo rośnie
Okropny rysunek