wtorek, 18 grudnia 2018

Dziewczynki rządzą


Nowa seria komiksów dla dzieci wydawana przez Egmont, chociaż ma trochę banalną nazwę ("Komiksy są super") dodatkowo ubogaconą ikonkami z fejsa, jest naprawdę warta uwagi. 


Przede wszystkim od razu trzeba powiedzieć, że to nie są pojedyncze albumy, lecz integrale. Nie było to w kampanii reklamowej podkreślane zbyt wyraźnie. A ja przykładowo lubię wiedzieć czy zastanę w środku krótką historyjkę czy rozbudowaną opowieść. Tutaj jest naprawę dużo czytania! Każdy tom zawiera trzy albumy, co daje ok. 150 stron lektury! Czytelniczo mamy możliwość pełnego zagłębienia się w światy tych komiksów, tym bardziej że "Ernest i Rebeka" oraz "Ptyś i Bill" oprócz pierwszych, mają już wydane także drugie tomy. Przed premierą mówiono też, że to są komiksy złożone z krótkich historyjek, jedno-, dwustronicowych. I znowu - można to błędnie zrozumieć. Nie są to bowiem (oprócz "Ptysia i Billa") zbiory shortów, które nie układają się w jedną historię. Przeciwnie - one opowiadają ciekawe, ba nawet epickie fabuły.

Skoro już zrobiłem z "Ptysia i Billa" („Boule & Bill”) Jeana Roby (tłum.Magdalena Miśkiewicz) rodzynek to może rozwinę temat. W komiksie tym mamy do czynienia z krótkimi historyjkami o przygodach chłopca Billa, psa Ptysia, żółwicy Karoliny i kolegi Piotrka a także rodziców i innych osób zamieszkujących malownicze belgijskie miasteczko. Autor przyznaje się do inspiracji "Fistaszkami". Kreska krąglusia, intensywne kolory i historyjki, które wydają mi się odpowiednie szczególnie dla młodszych odbiorców. Są to raz mniej, raz bardziej zabawne sytuacje z życia, przy tworzeniu których autor inspirował się własnymi przeżyciami. Każda historyjka ma swój tytuł co siłą rzeczy podkreśla ich odrębność. Przyznaję, że dla mnie, dorosłego lektura "Ptysia i Billa" była nieco monotonna. Komiks ma swoje lata, bo ukazywał się w latach 1959-2001 (czyli Ptyś jest mniej więcej w wieku Tytusa, Romka i A'tomka) i zdążył dorobić się w Belgii statusu wydawnictwa kultowego, na podstawie którego powstały animowane filmy, a nawet w 2013 roku film fabularny. Poniżej możecie sobie obejrzeć trailer.




Komiks "Szkoła tańca" (rysunki: Crip, scenariusz: Bertrand Escaich i Caroline Roque, tłum. Marek Puszczewicz) to także zbiór krótkich historyjek, które jednak nie mają oddzielnych tytułów. Czytamy to jako jedną opowieść o kilku uczennicach, które po szkole chodzą na zajęcia z baletu – obserwujemy ich rozterki, kłopoty, pierwsze uczuciowe fascynacje i zabawne życiowe sytuacje. Takie współczesne, komiksowe "school story". Komiks powstał w 2007 roku we Francji i okazał się prawdziwym bestsellerem (sprzedano ponad milion albumów!). Gdzie upatrywać źródeł takiej popularności? Przede wszystkim został naprawdę fajnie narysowany, a nie bez znaczenia z pewnością jest także „taneczna” tematyka, która jak wiadomo jest ostatnimi laty niezwykle popularna przede wszystkim za sprawą telewizyjnych programów. Główne bohaterki sprawią, że chętniej sięgną po ten komiks dziewczynki, jednak chłopcy nie powinni wcale obchodzić go szerokim łukiem. Tym bardziej, że w serii Egmontu dziewczyny po prostu rządzą. I robią to wspaniale.



Jednym z dowodów jest "Ernest i Rebeka" - komiks o chorowitej, aczkolwiek niezwykle ekspresyjnej dziewczynce (ciężkie życie ma z nią szczególnie lekarz rodzinny...), która zaprzyjaźnia się z mikrobem. Mikrob ma na imię Ernest i stanowi dla Rebeki duże wsparcie w dzieciństwie. Wprawdzie początkowo zaraża ją chorobami, ale czy nie powinno się akceptować wad naszych przyjaciół? Zresztą potem pomaga jej walczyć ze złymi wirusami... Oczywiście Ernest jest widziany tylko przez Rebekę - no może nie tylko, ale nie będę zbyt dużo zdradzał. Wbrew tytułowi nie jest to tylko kolejna historia o wymyślonym przyjacielu. W tle mamy bowiem całkiem sprawnie podaną historię obyczajową - rodzice Rebeki rozwodzą się i znajdują sobie nowych partnerów, siostra Koralia przeżywa rozterki zakochanej nastolatki, a do tego mamy jeszcze dziadków na wsi, z którymi Rebekę (szczególnie z dziadkiem Owadkiem) łączy szczególna więź. Na wsi Rebeka znajduje też prawdziwych dziecięcych przyjaciół. Komiks Guillaume Bianco (scenariusz) i Antonella Daleny (rysunki) to przede wszystkim świetna historia. Twórcy nie skupiają się w nim na relacji mikroba i dziewczynki, owszem ta relacja jest wyraźnie obecna i ważna, aczkolwiek także nastolatki i dorośli nie powinni się nudzić czytając tę historię. Rysunkowo jest przyjemnie (pomysł, żeby w czasie gniewu bohaterowie zmieniali się w potwory!), aczkolwiek zdarzały się strony z kolorami, które masakrowały oczy. Dobry komiks obyczajowy z lekką domieszką fantastyki. Tłumaczyła Maria Mosiewicz.



Komiksem w pełni realistycznym i dla mnie najlepszym w nowej serii Egmontu jest „Lou!” Juliena Neela. Polubiłem bohaterów, chociaż z pewnością gdzieś ich już wcześniej widziałem… Pierwsze skrzypce znów gra dziewczynka, która prowadzi pamiętnik. Jest nieco starsza od Rebeki. Przy czym o ile rozwój przyjaciółki Ernesta jest pokazywany dosyć powoli, tak w pierwszych trzech albumach o Lou („Codziennik”, „Na końcu świata” i „Cmentarzysko autobusów”) wszystko dzieje się naprawdę szybko. To jest komiks inicjacyjny, ale też obyczajowy i doskonale obserwujący rzeczywistość. Lou mieszka z mamą w wielkim mieście, które wygląda trochę jak Nowy Jork, ale to nie jest Nowy Jork tylko... Paryżewo. Wiem, wiem tłumaczka mogła się bardziej postarać. Dobra, ale może "poczepiam" się za chwilę, tym bardziej że ten komiks naprawdę mi się podobał, wciągnął i chciałbym was przede wszystkim zachęcić do lektury. Mama Lou jest pisarką, która nie może napisać książki, ale za to chętnie gra na konsoli. Dołączmy to jej wybitnie zrzędliwą i irytującą matkę (chociaż drzemią w niej także dobre uczucia), nowego sąsiada eko-hipisa Ryśka, dawną miłość matki ze wsi Klemensa i przyjaciela Lou Pawła. Wymieniam tylko niektóre postacie, jest ich znacznie więcej i każda z nich została napisana co najmniej ciekawie. Pierwszoplanowe są perypetie dojrzewającej dziewczynki, ale cały ten kocioł w tle ze związkami, przeszłością, rodziną itp. sprawia, że to w zasadzie nie jest komiks skierowany do jednej grupy wiekowej. Ja przeczytałem i niecierpliwie czekam na kolejne części.



Na koniec kilka gorzkich słów dotyczących polskiego wydania "Lou". Po pierwsze: kolory. Na niektórych stronach są okropne. Na przykład ciemne wnętrza mają barwę jasnego brązu, ale i zróżnicowane barwy są chwilami jakieś blade i gryzące się wzajemnie. Jak porównałem ze "Szkołą tańca" to różnica jest ogromna. Rysunki Juliena Neela z pewnością nie każdemu będą się podobać (np. mama nie ma oczu i nosi okulary na włosach), ale mam wrażenie że dużo tracą właśnie przez fatalne kolory. Po drugie: tłumaczenie autorstwa Elżbiety Dybcio-Wojciechowskiej. Nie znam oryginału francuskiego, ale naprawdę dostaliśmy tłumaczenie pozbawione finezji, zrobione po najmniejszej linii oporu. Szczególnie jeśli chodzi o nazwy własne i odniesienia do popkultury. Paryżewo? Naprawdę. Wygwizdów Górny? Sopoćkowo? Do tego bohaterowie podśpiewują sobie hity polskiej muzyki z lat 90. i pierwszej dekady XXI wieku - Maanam, Reni Jusis, De Mono. A już szczytem jest dla mnie scena, w której mama Lou chcąc odwrócić uwagę właścicielki domu pytającej ją o zapłatę czynszu krzyczy, że w oddali idzie... Michał Wiśniewski. Powiedzcie czy jakieś dziecko/nastolatek będzie w stanie te tropy zrozumieć? Na mnie, czytelnika dorosłego podziałały trochę jak płachta na byka... Błagam dajcie to może komuś do korekty, nie wiem, redakcji - bo takie tłumaczenie ten świetny komiks zwyczajnie partoli.

Podsumowując apel: dajcie szansę "Lou!" i innym komiksom z tej serii. Warto!

/BW/

środa, 12 grudnia 2018

Nauki starego dębu ("Drzewo życzeń" Katherine Applegate)


Monolog drzewa obserwującego ludzi. Konkretnie Dębu, który nad Wisłą kojarzy się dostojnie, pomnikowo-herbowo, z symbolem mądrości i władców, z bohaterem legend. Na łuk, kostur i trzonek do łopaty. Do chwały i pracy. Jednak dąb czerwony z powieści Katherine Applegate wygląda nieco inaczej (chociaż np. mądrości mu nie brakuje), a na dodatek jest w Polsce gatunkiem introdukowanym (nierodzimym, pochodzącym z innego regionu geograficznego) i uznawanym za roślinę inwazyjną. Nie ma to znaczenia dla odbioru powieści - napisałem o tym tylko dlatego, że trzy sztuki rosną pod moim blokiem a lubię wiedzieć na co patrzę codziennie przez okno. W każdym razie liście tego dębu są duże, a jesienią przybierają tak intensywne barwy, że drzewo wygląda jakby płonęło. 




Wracając jednak do książki - chyba nie trzeba nikogo przekonywać jak dobrze jest obejrzeć się czasem z innej perspektywy? Szczególnie kiedy ta perspektywa została tak pomysłowo i drobiazgowo opisana. To jest naprawdę wartościowa książka, ucząca tolerancji, pokazująca jak rodzi się mechanizm wykluczenia, jak łatwo ulegamy złudzeniom i jak łatwo zapominamy o własnej przeszłości. Wybaczam jej nawet lekko tanie, bestsellerowe zagrywki jak zdolność mówienia drzewa do ludzi (ukrywają się przed nami!) czy jednak trochę zbyt łatwy happyend. Chociaż to przecież musiało się skończyć dobrze, czyż nie? Książki powinny niekiedy nieść nadzieję, nawet mimo tego, że świat jej nieść za bardzo nie chce. 




Mamy tutaj do czynienia z przekonująco skonstruowanym światem i co istotne nie przegadanym - dowiadujemy się jak naprawdę nazywają się drzewa, ale też sroki, żaby, oposy, borsuki i skunksy. W ogóle okazuje się, że przyroda ma się organizacyjnie i komunikacyjnie bardzo dobrze, tylko ludzie nie mają do tych tajemnic i hierarchii żadnego dostępu. Niby wiemy, że to nieprawda (przecież uczyliśmy się biologii czy przyrody), że zwierzęta nie gadają i autorka nas pięknie oszukuje, a z drugiej strony zaczynamy się zastanawiać... W sumie czemu nie? Przecież quod scimus, gutta est, ignoramus mare. Na dodatek autorka uwiarygodnia swoją fikcję łącząc ją z twardymi faktami związanymi z organizmem drzewa, jak żyje, wzrasta itd. Przedstawiciele świata przyrody to jednak nie jedyni bohaterowie tej książki. Są też ludzie. Niestety i stety.




W pobliżu miejsca, w którym rośnie główny bohater znajduje się osiedle domków. Do jednego z nich wprowadza się muzułmańska rodzina z dziewczynką Samar. Ich pojawienie wywołuje w sąsiedztwie poruszenie. Są tacy, którzy ich na przedmieściu nie chcą. Przekonuje się o tym także drzewo, kiedy pewnego dnia podchodzi do niego młodzieniec ze śrubokrętem... Samar chce mieć przyjaciela, a ponieważ zwraca na nią uwagę chłopiec z sąsiedztwa, drzewo postanawia pomóc. Ma także swoje kłopoty, bo właścicielka domków, na której terenie rośnie Dąb postanawia drzewo ściąć, nie zdając sobie sprawy z tego jak istotnym jest ono elementem miejsca i jej własnej przeszłości. Wszak skądś wziął się zwyczaj wieszania na Dębie karteczek z życzeniami do spełnienia...

Wielu z was już niedługo także postawi w domu drzewko, na którym będzie wieszać ozdoby. Symbol życia, trwania, odradzania. Wielu z was będzie szukać książek ze świątecznym klimatem. "Drzewo życzeń" nie dzieje się w czasie świąt, a jednak uważam, że powinniście po tę książkę sięgnąć właśnie teraz. Sięgnąć sami i dać swoim dzieciom. Nie ma tutaj saneczek, mikołajów, choinki stojącej przy kominku i swetrów z reniferami, ale jest to, co powinno stanowić fundament "magii tych świąt" - zwrócenie uwagi na ludzi, którzy są wokół nas.

/BW/

Drzewo życzeń
tekst: Katherine Applegate
ilustracje: Sara Olszewska
tłumaczenie: Małgorzata Glasenapp
Dwie Siostry 2018




piątek, 7 grudnia 2018

Prezentowe polecajki [krótki przegląd]


To będzie wpis prezentowy, w którym rozpisuję się o kilku tytułach, które zwróciły ostatnio moją uwagę. Wskazuję ich pięć (no sześć...) a każdy należy do innej książkowej kategorii. Mam nadzieję, że komuś pomoże to w dokonywaniu niełatwych prezentowych wyborów. Już wprawdzie nie mikołajkowych, ale podchoinkowych:)



1. Kategoria: przyrodnicze
Drzewa, tekst: Wojciech Grajkowski, ilustracje: Piotr Socha, Dwie Siostry 2018

"Drzewa" Piotra Sochy i Wojciecha Grajkowskiego to prezentowy pewniak. Wiele osób pewnie pamięta "Pszczoły" tego duetu i to jakiego narobiły zamieszania, nie tylko w Polsce. Tym razem autorzy zabierają nas w podróż pod i nad największymi roślinami lądowymi - drzewami. Mnóstwo bardzo zróżnicowanych gatunków, ogromne znaczenie dla rozwoju cywilizacji, gros odniesień do kultury i sztuki. Wszystkie te tropy autorzy dobrze rozgrywają tworząc książkę ciekawą i różnorodną. Oczywiście dobór tych drzewnych tematów pewnie jednym się spodoba, a innym nie - mi np. zabrakło osobnych rozkładówek na konkretne gatunki drzew. Druga sprawa to wygląd - jeżeli mieliście w ręku "Pszczoły" to wiecie czego się spodzeiwać. Duży format, twarda oprawa i bogate w szczegóły ilustracje Sochy. Prezentowy must have. Jedyny problem z tą książką jest taki, że nie na każdej półce się zmieści.



2. Kategoria: rymowane
Mama gęś, spolszczyła: Małgorzata Strzałkowska, zilustrował Adam Pękalski, Bajka 2018

"Mama gęś" to zbiór tradycyjnych angielskich rymowanek spolszczonych przez Małgorzatę Strzałkowską. W języku Szekspira nazywają się "nursery rhymes" i zgodnie z definicją nie posiadają większej wartości artystycznej. Z opinią tą można polemizować, natomiast nie sposób dyskutować z tym, że mogą się te wierszyki poszczycić bardzo ciekawą historią, którą autorka również ze swadą przedstawia. Mamy więc w tej książce utwory, obok których pojawiają się plastyczne opisy angielskiego obyczaju, historii jak również ciekawe tropy popkulturowe - jednym z nich jest film "Szklana pułapka 3" (ang. Die Hard 3) z Brucem Willisem i Samuelem L.Jacksonem. Zamiast więc po raz kolejny oglądać ten film w święta na małym ekranie (którąś część na pewno będą puszczać...), sięgnijcie po książkę Małgorzaty Strzałkowskiej. To nie tylko wydawnictwo z wierszykami, ale też owoc kulturowych poszukiwań autorki. Dodatkową zachętą niech będą ilustracje Adama Pękalskiego.



3. Kategoria: klasyka na nowo
Ballady i romanse, teksty: Adam Mickiewicz, komentarze: Emilia Kiereś, ilustracje: Marianna Sztyma, Egmont ART 2018

Kiedy Adam Mickiewicz wydał "Ballady i romanse" miał 24 lata, a jego debiutancki zbiór był tak inny od tego, co do tej pory pisano, że czytelnicy wykupili go na pniu. I czytała go nie tylko elita. Sam autor mówił, że "służący i pokojowe kupowali tomik najwięcej". Zbiór trafił więc pod słomiane strzechy i bogato zdobione sklepienia pałaców. I nie zapominajcie, że był to manifest polskiego romantyzmu!

Zapomnieliście? Nie szkodzi, jest wspaniała okazja, żeby sobie przypomnieć. Wydawnictwo Egmont w swojej udanej serii ART wydało właśnie słynny tomik naszego wieszcza w opracowaniu językowym Emilii Kiereś i graficznym Marianny Sztymy. Ilustracje tutaj potocznie mówiąc wymiatają i to kolejna już książka, w której Marianna Sztyma w udany sposób graficznie interpretuje pomnikowy tekst (vide: "Akademia pana Kleksa"). Te ilustracje udatnie nawiązują do klimatu tekstów - są eteryczne, o delikatnych, lekko wyblakłych kolorach, wręcz nurzają się w mgłach Świtezi. Ale to nie koniec  dobrych informacji - ilustracjom i oryginalnym tekstom towarzyszą komentarze i przypisy Emilii Kiereś. Tłumaczy ona każdy utwór okraszając te tłumaczenia odniesieniami do epoki romantycznej. Robi to prostym językiem i w interesujący sposób. Jeżeli dzieci i młodzież (opracowanie przydałoby się nawet niektórym studentom polonistyki) nie złapią mickiewiczowskiego bakcyla po tym wydaniu, to chyba już nie mają na to szans. Przy tym to nie jest jakiś bryk, który mówi nam co mamy myśleć. Miejmy nadzieję, że doczekamy się kolejnych klasycznych pozycji w tak udany sposób przywróconych młodemu czytelnikowi.



4. Kategoria: detektywistyczne
Enola Holmes. Sprawa zaginionego markiza, tekst: Nancy Springer, tłum. Elżbieta Gałązka-Salamon, Poradnia K 2018
Biuro detektywistyczne Lassego i Mai. Tajemnica zamka, tekst: Martin Widmark, ilustracje: Helena Willis, tłum. Barbara Gawryluk, Zakamarki 2018

Jeżeli do "Sprawy zaginionego markiza" Nancy Springer nie przyciągnie was okładka, zapowiedź klimatu wiktoriańskiej Anglii z epoki Dickensa, Kuby Rozpruwacza i Ripper Street czy nazwisko Holmesa to niech zrobi to nazwisko tłumaczki. Wszak książkę przełożyła Elżbieta Gałązka-Salamon, którą pamiętam z tłumaczeń wielu kultowych filmów - a przede wszystkim "Pulp fiction". Każdy kto dowiedział się dzięki temu filmowi, że "Jesień średniowiecza" napisał Huizinga powinien kupić tę powieść swoim dzieciom. Tłumaczka z upodobaniem używa takich niedzisiejszych słów jak tiurniura czy ablucja, a przy tym to jest napisane nowocześnie, dynamicznie, choć nie stroni od sugestywnych opisów. Wstępnej sceny nie powstydziłby się sam Dickens. Wyobrażam sobie jakby to wyglądało w interpretacji  Martina Scorsese. Ukłony dla wydawnictwa Poradnia K, że udało mu się namówić tłumaczkę.

Książka oferuje lekką quasi-kryminalną zagadkę, którą będziemy rozwiązywać razem w Enolą Holmes, a także jej dwoma braćmi, z których jeden ma na imię Sherlock i to jest ten Sherlock. Zresztą elementy detektywistyczne to zaledwie część (mniejsza) tej powieści. Obok intrygi autorka brawurowo kreśli tło obyczajowe ze szczególnym uwzględnieniem statusu kobiety w wiktoriańskiej Anglii końca XIX wieku. Książka napisana została w formie monologu Enoli i jest to właściwie opowieść o smutnym losie kobiet za panowania… kobiety. Matka Enoli jest osobą wyemancypowaną i za nic ma sobie obyczajowe konwenanse. Swoje zasady wpaja też córce. Naprawdę przykro się czyta się wypowiedzi typu „Nieporządek to przejaw wrodzonego kobietom nieporządku umysłowego” albo „Żałośnie ograniczona pojemność dziewczęcej czaszki”, które padają z ust drugiego brata Enoli – Mycrofta. Sherlock jest pod względem oceny roli kobiety tylko trochę bardziej pobłażliwy. Ale tylko trochę. Zgorszenie budzi jazda przez dziewczynę na rowerze, chodzenie z odkrytą głową czy noszenie spodni pumpów. Autorka co chwilę daje do zrozumienia, co mężczyźni myśleli wtedy o kobietach, uzmysławia jak wyglądały kwestie dziedziczenia, dostajemy dokładne opisy i wyjaśnienia dotyczące ówczesnej niewygodnej garderoby (np. gorsetu), dowiadujemy się też ile przemyślności wymagało samodzielne przedostanie się przez Enolę do Londynu. Pouczające to jest i pozwala trochę inaczej spojrzeć na współczesny świat. Powiem jeszcze, że przez około połowę książki będziecie się zastanawiali skąd wziął się jej tytuł. A jak potrzebujecie jeszcze jakiejś zachęty to na koniec powiem, że pierwszy tom przygód Enoli powinni przeczytać cykliści.




Do kwestii związanych z klasowością i arystokracją nawiązuje też ostatnia wydana u nas część "Biura detektywistycznego Lassego i Mai" Martina Widmarka zatytułowana "Tajemnica zamku". Hrabia Erik von Farsen i jego lokaj Floyd Nilsson będą namawiać mieszkańców Valleby do życiowego interesu, a dziecięcy duet detektywów pokaże co znaczy „wioska potiomkinowska”. Znani bohaterowie (nie tylko tytułowi), znane kąty i znany styl ilustracyjny Heleny Willis - polecam wszystkim fanom, jak również tym, którzy jakimś cudem, tej serii jeszcze nie znają.



5. Kategoria: o zwierzętach
Bjorn, tekst i ilustracje: Delphine Perret, przekład Paweł Łapiński, Wytwórnia 2018

Sześć krótkich opowiadań o Bjornie z jednej strony wpisuje się w literackie continuum wielkich misiowych historii ("Miś Paddington", "Kubuś Puchatek"), a z drugiej stanowi samodzielny utwór powołujący do życia nowego, interesującego bohatera. Książka otagowana została m.in. hasztagiem #slowlife i myślę, że jest to dobry trop do jej odczytywania. Tytułowy miś wraz ze znajomymi zwierzętami z lasu wiedzie spokojny i beztroski żywot, w którym nie ma miejsca na stres i złe emocje. Wchodząc w świat Bjorna wchodzimy do świata bardzo prostego, naturalnego (#nature), wolnego od narzuconych norm - chyba że wynikają z zasad rządzących przyrodą. Z drugiej strony nie jest to świat osobny, odizolowany od tego współczesnego. Nawet tutaj docierają reklamowe gazetki, dojeżdża dostawczy samochód ze sklepu meblowego, nawet tutaj na wycieczkę przyjeżdżają dzieci w kaloszach z czipsami. Zwierzęta powtarzają więc w formie zabawy ludzkie zachowania, które stają się dla nich czymś w rodzaju egzotycznej rozrywki - na karnawał przebierają się za ludzi, testują sens posiadania kanapy, bawią się w lekarza czy zastanawiają się nad istotą dawania prezentów. Ich naiwny odbiór i powtarzanie zachowań człowieka pozwala nam spojrzeć na siebie z dystansu. Opowiadania są krótkie, ocierające się wręcz o filozoficzne powiastki, ilustrowane delikatnymi rysunkami autorki, które oglądamy na kartkach w kolorze miętowym. Polecam, bo ta książka jest dyskretnie estetyczna, a jej lektura przypomina picie gorącej melisy – przy tym dobrze nadaje się na pierwsze eksperymenty z czytaniem.

/BW/