czwartek, 17 stycznia 2019

Mistrz i uczniowie ("Przyjaciel Jol" Janusz Christa, "Dyliżans widmo" Maciej Kur, Mieczysław Fijał)


Niestety "Przyjaciel Jol", który ukazał się w październiku 2018 to jak na razie ostatni kolorowy album przygód Kajtka i Koko w kosmosie wydany przez Egmont. Seria została zawieszona i nie znalazłem jej w planach na rok 2019... Nienajlepiej zacząłem tę recenzję więc może pójdę za ciosem i przypomnę, że kosmiczne przygody marynarzy nie mają szczęścia do kolorowej edycji - na początku lat 90. podjął się jej sam Janusz Christa. 


Wtedy z zaplanowanych 12 tomów, ukazały się jednak tylko cztery. Obecne wydania jednak rozszerzono i tak w poprzednim tomie czyli "Twierdzy tyrana" znalazł się też album "Kosmiczni piraci" (takie tytuły nadawał jeszcze Christa), a w "Przyjacielu Jolu" część zatytułowana "Fatalny rozkaz". Kiedyś miały się ukazywać osobno, teraz je połączono (i jeszcze rozszerzono o odnalezione paski z Wieczoru Wybrzeża), co może powodować u czytelnika konsternację, że tytułowy tyran znika z komiksu po dwudziestu kilku stronach, podobnie zresztą jak owadohumanoidalny Jol (strona 28 jest jego ostatnią). Lwią część "Przyjaciela Jola" wypełniają tymczasem przygody Kajtka i Koka na planecie zamieszkiwanej przez dwa zwalczające się klany. Oprócz tego poznajemy sporo interesująco wymyślonych przez Christę kosmicznych stworów, a opowieść kończy się przylotem na Oriona, który jak się okazuje nie jest wcale taką krainą szczęśliwości jak się spodziewaliśmy... Szkoda, że podziemi do których zjeżdżają bohaterowie nie zobaczymy w kolorze zbyt szybko...



Całkiem ciekawie rozwija się za to seria Oskar i Fabrycy, nagrodzona w konkursie im. Janusza Christy. Niedawno ukazał się drugi tom pt. "Dyliżans widmo" (przypomnijmy, że pierwszy zatytułowany był "Straszne smoczysko"). Bohaterami są dwaj chłopcy, którzy tym razem są zmuszeni ubrać na bal karnawałowy obciachowe oldskulowe stroje kowbojów - jak wiadomo takie postacie popularne były w epoce PRL-u, kiedy za sprawą filmów i książek (przychylnie odbieranych przez ówczesne władze) rozgrzewały wyobraźnię dzieci bawiących się na podwórkach w Indian i kowbojów. Czasy się jednak zmieniły i nasi bohaterowie niechętnie ubierają kamizelki z frędzlami, kapelusze i pasy z koltami. Okazuje się jednak, że obciachowe przebrania to strzał w dziesiątkę, ponieważ dzięki nim dostają angaż do amerykańskiego filmu. Wiąże się to z wyjazdem na prerię w USA, gdzie w scenografii miasteczka z Dzikiego Zachodu odbywają się zdjęcia. Całkiem niedaleko znajduje się też drugie miasteczko - zamieszkane przez duchy. 



"Dyliżans widmo" nie jest komiksem doskonałym, ale dobrze się go czyta i zapewnia sporo niegłupiej rozrywki. Rysowany przez Mieczysława Fijała w stylu, który można określić jako połączenie Morrisa i Christy, wypełniony sporą liczbą nawiązań do dawnych polskich komiksów, ale też westernów. Bohaterowie drugiego planu, którzy się w tym albumie pojawiają są całkiem ciekawi i pomysłowo zarysowani - główny mój zarzut to brak indywidualizacji Oskara i Fabrycego, trudno mi wskazać który jest który i na tym autorzy powinni jeszcze popracować. Niemniej cieszę się z rozwoju tej serii i wiążę z nią w przyszłości spore nadzieje. Dobrze, że oprócz komiksów starych mistrzów, możemy dzisiaj czytać rokujące propozycje ich zdolnych uczniów.

/BW/

Kajtek i Koko w kosmosie. Przyjaciel Jol
scenariusz i rysunki: Janusz Christa
Egmont 2018




Oskar i Fabrycy. Dyliżans widmo.
scenariusz: Maciej Kur
rysunki: Mieczysław Fijał
Egmont 2018

środa, 9 stycznia 2019

Czarownica zmienia świat ("Babcocha" Justyna Bednarek, il. Daniel de Latour)


Nie byłem przekonany do tej książki. Ostatnie fabuły Justyny Bednarek nie miały dla mnie tej świeżości, co "Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek". Nie żywiłem więc wielkich oczekiwań i tym przyjemniejsze spotkało mnie zaskoczenie. "Babcocha" to bowiem historia, która działa powoli, rozpuszcza się w głowie niczym musująca tabletka z wyobraźnią instant. Fabuła podzielona została na 54 rozdziały, a raczej mini-opowiadania, których tytuły rozpoczynające się od "jak" kojarzą się z ludowymi opowieściami. Między rozdziałami występuje ciągłość akcji i obserwujemy poczynania stałej grupy bohaterów-mieszkańców wsi Grajdołek, nieistniejącej ostoi prowincjonalnej mentalności. Co ciekawe sąsiadującej z prawdziwymi podkarpackimi wsiami o takich malowniczych nazwach jak Końskie, Dydnia i Krzywe.


Obserwujemy więc mieszkańców metaforycznie zabitej dechami dziury, którzy pogrążeni w swojej bylejakości i jakośtobędziości nie zdają sobie sprawy, że życie może wyglądać inaczej. Wszystko jednak odmieni się, bo pewnego dnia nadlatuje na chmurze Babcocha.

Brzmi znajomo? Owszem podobne klimaty nie są dla nas niczym dziwnym, bo w polskiej kulturze mieliśmy sporo okazji do śledzenia ich w różnych formach - mieliśmy (i mamy) powieści nurtu wiejskiego i ludowe podania, czytaliśmy prozę Andrzeja Stasiuka, Izaaka Singera i oglądaliśmy filmy Jana Jakuba Kolskiego. To niesamowite, ale wszystkie te tropy gdzieś tam u Justyny Bednarek odnajdziemy. Tytułowa bohaterka, kolejna inkarnacja jakże znanej z literatury dziecięcej Baby Jagi czy Wiedźmy, z pypciem na nosie, w chustce i na chmurze (zamiast na miotle), z przydatnymi mazidłami pod ręką, chociaż tak dobrze znana, jest tutaj jednak kimś nowym, innym. 



Powiedzmy sobie wprost: świat przedstawiony tej książki wcale nie jest piękny, przyjemny, ba nie jest nawet zbyt ciekawy - ale Justyna Bednarek pięknie go opisuje, uszlachetnia, umagicznia. Udowadnia kilkoma prostymi zdaniami do czego służy literatura. Szast prast czy szach mat. Pod malinowym sokiem pitym przez mężczyzn we wsi wyczuwamy przecież smak bardziej gorzki i procentowy, niemniej moje na przykład skojarzenia powędrowały do opowiadania Brunona Schulza pt. "Mój ojciec wstępuje do strażaków". Przecież tytułowi strażacy spali w kominie opici właśnie sokiem malinowym. Tak mało czyta się dziś Schulza, że pozwolę sobie na mały fragment:

Przy tym pod koniec jesieni stają się leniwi i ospali, zasypiają stojąc, a gdy pierwszy śnieg spadnie, nie widać ich na lekarstwo. Opowiadał mi pewien stary zdun, że przy naprawianiu kominów znajduje się ich wczepionych w kanał dymnika, nieruchomych jak poczwarki, w ich szkarłatnych uniformach i lśniących kaskach. Śpią tak stojąc, upici sokiem malinowym, pełni wewnątrz lepkiej słodyczy i ognia. Wyciąga się ich wtedy za uszy i prowadzi do koszar, pijanych snem i nieprzytomnych, przez poranne jesienne ulice, kolorowe od pierwszych przymrozków, podczas gdy gawiedź uliczna rzuca za nimi kamieniami, a oni uśmiechają się swym zawstydzonym uśmiechem pełnym winy i złego sumienia i słaniają się jak pijani na nogach.




"Babcocha" jest właśnie książką, która przywołuje wiele literacko-filmowych wspomnień, a przy tym stanowi połączenie love story, prozy społecznej oraz wiejskiej podlanych realizmem magicznym. Przy tym wszystkim nie jest rozwleczona (co daje mi kolejny dowód że Justyna Bednarek najlepiej czuje się w "formie pokawałkowanej") i świetnie się ją czyta. Więc jeśli jeszcze nie mieliście z "Babcochą" styczności, proponuję ten brak szybko nadrobić.

/BW/

Babcocha
napisała: Justyna Bednarek
ilustracje" Daniel de Latour
Poradnia k 2018