piątek, 22 lutego 2019

Z naciskiem na współczesność ("Archistoria" Magdalena Jeleńska, ilustracje: Acapulco Studio)


Z wolna uzupełniam blogowe zaległości z zeszłego roku i dlatego dzisiaj o książce "Archistoria. Opowieść o architekturze" Magdaleny Jeleńskiej z ilustracjami Acapulco Studio (czyli Agaty Dudek i Małgorzaty Nowak). Pozycje o architekturze dla dzieci najczęściej traktują przede wszystkim o historii architektury. I trudno się dziwić, bo cóż przemówi do wyobraźni młodego odbiorcy lepiej niż gotowy, atrakcyjny obiekt, który stanowi końcowy efekt pracy architekta? Nie inaczej jest w książce wydanej przez Muchomor, zatytułowanej na dodatek słowem kompilującym architekturę i historię. "Archistoria" nie podąża jednak utartymi szlakami...


Dlaczego? Wszystko jest kwestią rozumienia tego czym jest historia, a dokładniej gdzie się ona kończy. Brałem kiedyś udział w dyskusji dotyczącej nauczania historii architektury na studiach wyższych. Otóż okazuje się, że na większości polskich uczelni szczególnie namiętnie i dogłębnie analizuje się architekturę dawną - antyk, kościoły, renesans, klasycyzm, neoklasycyzm (upraszczam wiem) i w rezultacie wykładowcy zatrzymują się zwykle na modernizmie (bo nie starcza im czasu) i wszystko, co potem nie jest już omawiane zbyt dokładnie. O ile w ogóle jest. A przecież właśnie modernizm wykształcił świeże podejście do projektowania, które zasadniczo obserwujemy w architekturze do dziś! I piszę to w 2019 - roku, w którym obchodzimy 100-lecie stworzenia szkoły Bauhausu w Weimarze. Kojarzycie idee jej założyciela Waltera Gropiusa? Jeżeli nie to pocieszę was, że podobno nie zna jej również wielu studentów a nawet absolwentów architektury...



No dobra, a wracając do rzeczy - są tacy, dla których architektura to tylko kościoły i kamieniczki (wszędzie chętnie by je budowali i widzieli), a są tacy, dla których architektura potrafi być ciekawa i kreatywna cały czas. Tacy, którzy nie odwracają głowy widząc współczesne bryły. Magdalena Jeleńska (z zawodu architektka) zdecydowanie należy do tej drugiej grupy i w swojej książce przedstawia dużo współczesnych budynków - znajdziecie u niej dzieła zarówno Miesa van der Rohe, jak i Wanga Shu, Petera Zumthora czy Herzoga & de Meurona. Pozycja ta stanowi więc przegląd tego, co dzieje się w architekturze obecnie, w XXI wieku.


Głównym porządkiem książki nie jest porządek chronologiczny. Rozdziały skupione zostały albo wokół charakterystycznych materiałów (np. Kamień, Beton czy Cegła), albo form architektonicznych (np. Most, Łuk, Kopuła). I dopiero w ramach każdego rozdziału obiekty prezentowane są od najstarszego do najnowszego. Każdy rozdział zbiera ich kilkanaście. Zostały opisane w punktach, co wprowadza pewien porządek i dawkuje konkretne informacje. Książka stanowi przydatne narzędzie ułatwiające opowiadanie dzieciom o architekturze. Autorka znalazła sposób, żeby przedstawić takie obiekty jak np. termy w Vals Zumthora, których ascetyczną koncepcję trudno jest pojąć dziecku zanurzonemu w dzisiejszej popkulturze, dla którego wyznacznikiem wypoczynkowego obiektu będzie pewnie hotel Gołębiewski. Wydaje mi się również, że zainteresowanie dziecka konkretnymi obiektami należy pogłębić pokazując w internecie fotografie.


Nie sposób pominąć milczeniem także oprawy graficznej "Archistorii" - książka wygląda atrakcyjnie, jest duża, kolorowa, fajnie poskładana i dynamiczna. Najważniejsze są jednak ilustracje obiektów i tutaj autorki postawiły na realizm, co w tym przypadku jest po prostu nieodzowne.
Jeżeli chcecie pokazać dzieciom, co piszczy w dzisiejszej architekturze - książka Magdaleny Jeleńskiej będzie dla was dobrym przewodnikiem.

/BW/

środa, 13 lutego 2019

Witamy we Wszechświecie! ("Planetarium" tekst: Raman Prinija, ilustracje: Chris Wormell)


Przyznam, że nigdy za bardzo nie interesowałem się astronomią. Pamiętam ją w zasadzie tylko z lekcji geografii na poziomie podstawówki i są to wspomnienia związane z wkuwaniem na pamięć planet Układu Słonecznego. I trochę się dzisiaj czuję jak ten biedny Pluton, który przez 76 lat był planetą, aż dnia pewnego stwierdzono, że jednak planetą nie jest. Ja także przez 30 lat myślałem, że astronomia to nudziarstwo, do momentu kiedy nie sięgnąłem po książki dla dzieci dotyczące tej tematyki. A stało się to przy okazji pisania kiedyś polecajki o kosmicznych książkach (tutaj). Przeczytałem wtedy uważnie (z dziećmi i sam) kilka różnorodnych pozycji w tym temacie. No i powiem wam, że porwało mnie to i dało sporo do myślenia, bo skoro gdzieś tam w górze istnieje dwa biliony galaktyk, a nasza Droga Mleczna, o której wiemy przeraźliwie mało, która jest niewyobrażalnie wielka i której pewnie nigdy w pełni nie zdołamy poznać jest tylko jedną z nich, to tak na dobrą sprawę czy jest sens czymkolwiek szargać sobie nerwy?



Ostatnio znowu zanurzyłem się w tematykę kosmiczną za sprawą książki "Planetarium" (tekst: Raman Prinija, ilustracje: Chris Wormell, tłumaczenie: Jeremi K. Ochab), kolejnej części serii Muzeum (tym razem Kosmosu) wydawanej w Polsce przez Dwie Siostry. Wielu z was zna tę serię ilustracyjnie nawiązującą do stylistyki XIX wiecznych atlasów.

Książka została podzielona na 7 rozdziałów i pierwszy z nich, trochę nietypowo, dotyczy urządzeń za pomocą których ludzie obserwowali i obserwują Wszechświat. Ale to jedyna część, w której pojawiają się wynalazki człowieka. Kolejne są już tylko o kosmosie czyli o Układzie Słonecznym, Słońcu, Nocnym Niebie, Gwiazdach, Galaktykach i Wszechświecie. To pozycja w której (zgodnie zresztą z tytułem) możemy obejrzeć wygląd Nieba i Wszechświata Kolorystycznie wydawnictwo utrzymane jest w ciemnych, głębokich kolorach nocnego nieba, a obiekty kosmiczne są rysowane – dlatego "Planetarium" wolne jest od barwnej tandety w stylistyce tapety Windows, która jest często grzechem wydawnictw o kosmosie. Na kolejnych stronach napotykamy na wielkie, przeważnie całostronicowe rysunki ciał niebieskich, które prezentują się niezwykle interesująco.



Wizualnie jest więc jak zwykle dobrze, ale co istotne - całkiem dobrze się tę książkę czyta. Przy każdym zagadnieniu znajdujemy krótkie opowiadania, w których nie ma przesytu fizyczno-matematycznych informacji, a mimo to sporo można się z nich dowiedzieć (np. o dochodzeniu do teorii Wielkiego Wybuchu).

Chciałbym wam jeszcze napisać trochę o treści, ale nie wiem czy to ma w ogóle sens? Krótko. Powszechne są tutaj słowa miliard i bilion. Autor hojnie ich używa, asekurując się że może jednak więcej. Miliard w te, miliard we w tę. Witamy we Wszechświecie! Dowiadujemy się, że wszyscy żyjemy dlatego, że planeta Ziemia zaczęła krążyć akurat w odpowiedniej odległości od Słońca - przysunęłaby się trochę bliżej jej powierzchnia byłaby spaloną pustynią, odsunęłaby się trochę dalej - panowałby na niej wieczny mróz. Paradoksalnie o kosmosie wiemy bardzo dużo, ale tak naprawdę nie wiemy prawie nic. Obserwowanie gwiazd jest jak używanie wehikułu czasu a oglądanie dalszych planet, galaktyk czy układów jawi się jako wróżenie z fusów (a raczej z ciepła czy światła). Tym większy podziw dla ludzi, którzy potrafią się w tym wszystkim jakoś odnaleźć i dostrzegać nieznane ciała niebieskie. Czytamy, że Słońce pożyje jeszcze ok. 5 miliardów lat, a potem życie na Ziemi się skończy. Jasne nie dotrwamy do tego, ale gdzieś z tyłu głowy mamy przeświadczenie, że koniec całego świata jest wpisany w nasze istnienie. Trochę zaczynam bredzić, ale zapewniam was, że to wszystko po prostu nie mieści się w głowie – np. to że na początku (14 miliardów lat temu) Wszechświat mieścił się w bańce tysiące razy mniejszej niż kropka wieńcząca to zdanie. Dzisiaj zaś jest nieskończenie wielki. Także dziękuję za uwagę, ale lepiej będzie jeśli poczytacie "Planetarium" sami.

/BW/

piątek, 1 lutego 2019

Misja Siri („Piraci Oceanu Lodowego” Frida Nilsson)


Kiedy się czyta tę książkę to na przemian robi się zimno i gorąco. Zimno, bo taki jest w tej książce klimat. Akcja rozgrywa się na niewielkich wysepkach, położonych na bliżej nieokreślonej północy, które to wysepki są pokryte śniegiem i lodem, wyje na nich wiatr, a do tego wokół oblewa je nieokiełznany albo zamarznięty Ocean Lodowy. Mało tam domów (bo z czego je budować skoro nie ma drzew?), a nawet w większych osadach niewielu można spotkać ludzi. Jednym słowem raczej nie chcielibyście tam pojechać na zimowe ferie. A gorąco ponieważ wynika z tej powieści, że ludzie jednak wciąż potrafią chwilami być dobrzy.  Nawet jeśli pozornie wydają się szujami.




"Piraci Oceanu Lodowego" Fridy Nilsson to przygodówka z niewielkimi elementami fantasy. Pojawiają się w niej fantastyczne stwory takie jak syreny, kuroptaki czy lodowe papugi, ale brakuje całej tej maszynerii fantasy ze smokami i magami. Za to istotna rola przypada wilkom. Przede wszystkim jednak śledzimy peregrynację morską (a raczej oceaniczną) dziewczynki o imieniu Siri, która "przeskakuje" z jednego szkieru (wyspy) na drugi, żeby odnaleźć swoją siostrę Miki porwaną przez demonicznych piratów dowodzonych przez Białą Głowę. Korsarz ten budzi postrach u wszystkich mieszkańców wysp i nikt nawet nie myśli sobie, że można mu się przeciwstawić. Stąd reakcje kolejnych ludzi, których napotyka Siri na swojej drodze dalekie są od coachingowych porad, że wszystko będzie dobrze. Swoją drogą główna bohaterka ma bardzo dużo szczęścia i niezwykle wytrzymały organizm, dzięki czemu wychodzi cało z bardzo trudnych sytuacji i opresji...



Od powieści przygodowej nie oczekuje się jednak prawdopodobieństwa tylko przygody i tę "Piraci Oceanu lodowego" zapewniają w stu procentach. Są tutaj miłe i groźne spotkania, którym towarzyszy pojawienie się kalejdoskopu bohaterów i są to ciekawi bohaterowie, o których chętnie byśmy poczytali nieco dłużej np. kobieta Nanni samotnie polująca na wilki, Einar synek nieżyjącego rybaka, który ma niecny plan wobec schwytanego kuroptaka czy szaleniec, któremu wydaje się, że zamieni węgiel w diament. Peregrynację Siri czyta się naprawdę dobrze, czuć w niej ten epicki oddech interesującej historii i kto wie może bohaterki jeszcze powrócą w kolejnych częściach. Mam też wrażenie, że autorka chciała jakoś nawiązać do problemów dzisiejszego świata tą fabułą i stąd np. motyw wykorzystywania dzieci do katorżniczej pracy czy przemyślenia na temat humanitarnego podejścia do zwierząt. 

Być może ta powieść zbyt łatwo kończy się dobrze i trochę zbyt często wystawia na próbę nasze czujniki prawdopodobieństwa - niemniej to na razie najlepsza książka dla niedorosłych, którą przeczytałem w tym roku (chociaż premierę miała w tamtym). Doskonale nadaje się także do czytania na głos.

/BW/


Piraci Oceanu Lodowego
tekst: Frida Nilsson
Zakamarki 2018