piątek, 29 marca 2019

Już mnie tu nie ma! ("Szare uszko", scenariusz i rysunki: Mieczysław Piotrowski)


Przyznaję, że miałem wątpliwości czy w dzieciństwie znałem komiks Mieczysława Piotrowskiego... Jednak czytając go z dziećmi natrafiłem na stronę, na której myśliwi wchodzą do zoo przebrani za zwierzęta. Kształty tych zwierząt, wystające z nich głowy - to wszystko okazało się przedstawieniem tak ikonicznym dla mojej pamięci, że po latach przypomniałem sobie o zajączku Szare Uszko. Tak, znałem go. Tak, czytałem. Tak, bawiło mnie to. A dzisiaj? Nadal jest dobrze. Nadal mnie to bawi i moje dzieci też!



W czasie lektury przypominałem sobie więcej obrazków np. te o zmieniających kolory psach na przykład (czerwony ze wściekłości i ogarnęła go czarna rozpacz). Pamiętam jak na szczególnie nudnych lekcjach w szkole podstawowej i średniej uprawiałem tzw. komiks ławkowy, co polegało na rysowaniu absurdalnych historyjek z dymkami. Nie porównuję swoich wypocin z dziełem totalnym z jakim mamy do czynienia w przypadku komiksu Piotrowskiego, jednak znajduję w nim podobną radość z kreowania lekko absurdalnej historii, podszytej specyficznym humorem. Przy tym opowieść ta nie służy jedynie do czczego śmiechu, ale niesie w sobie poważniejsze przesłanie i wykorzystuje znane literacko motywy.

Myśliwi przebrani za zwierzęta wchodzą do zoo

Myślę, że warto oddać głos samemu autorowi, którego wypowiedź czytamy w posłowiu. Rzadko mamy okazję czytać tak celne i ciekawe wypunktowanie najistotniejszych cech utworu napisane przez samego twórcę i to jeszcze w podobnym stylu jaki znajdujemy w komiksie:
„Bohaterem jest szarak – aluzja: szary, zwyczajny człowiek – narażony na wszelkie niebezpieczeństwa. Każda sytuacja na niego poluje. Jest przedmiotem ustawicznej nagonki – dopóki: naiwny, niewykształcony, bezbronny – boi się wszystkiego. Zebranie myśliwych – aluzja: zbrojenia. Instytut Lotów – aluzja: wykorzystanie techniki do celów pokojowych, naukowych. Polowanie myśliwych – ironia na temat ostatecznej bezsiły złych sił. Strach, panika, zabobon – ucieczka do miasta – nauka – uśmiech: to co kiedyś wywoływało panikę, tym człowiek dzisiaj sam kieruje. Nawet szarak znajduje swe miejsce. Wraca do swej wsi i imponuje starym szarakom”.



Piotrowski opowiada tę historię na kilku poziomach: obrazkami, dymkami i wreszcie rozbitą na dłuższe i krótsze fragmenty prozą. Mętlik? Nigdy w życiu. Kilkakrotnie już czytałem „Szare Uszko” dzieciom i to jest doskonałe do czytania. Ta fabuła nawet działa na różnych poziomach – dzieci widzą w niej historię ściganego zająca, dorośli metaforę życia, awansu społecznego albo krytykę polowania, a to wszystko podszyte zostało pierwszorzędnym humorem drzemiącym w języku. A jakby tego wszystkiego było mało to znajdziemy w "Szarym Uszku" jakże lubiane przeze mnie autotematyczne wstawki o proporcjach (świetne!) i porady jak należy czytać komiks.

Styl rysunków Piotrowskiego jest zupełnie nie do podrobienia. Na pierwszy rzut oka te rysowane grubą kreską grafiki wyglądają dziecinnie, ale zapewniam, że to jedynie pierwsze wrażenie. Kompozycja, kolor, rozmiarowanie - te wszystkie elementy zbliżają te ilustracje do sztuki. Ba, wiele całostronicowych rysunków wygląda jak obrazy i dobrze by się sprawdziło w ramach na ścianie. 



Na końcu książki znalazł się krótki tekst, w którym Jarosław Borowiec ciekawie opisuje życie i twórczość Piotrowskiego, jak również przytacza ciekawe fakty na temat poszukiwań oryginalnych plansz komiksu. Dowiadujemy się stamtąd, że historia Zajączka była bardzo bliska sercu Piotrowskiego i realizował ją przed komiksem kilkakrotnie (w formie książki dla dzieci i filmu animowanego realizowanego z wybitnym operatorem Janem Laskowskim).

Szkoda, że to wznowienie przeszło trochę bez echa. Zawsze jednak możecie to zmienić dopóki jeszcze nakład się nie wyczerpał. A być może Wydawnictwo Wolno wznowi też jakieś inne książki Piotrowskiego. Z pewnością warto.

/BW/

Jeżeli spodobało ci się to, co napisałem i chcesz mi pomóc w utrzymaniu tego miejsca na powierzchni blogosfery klikaj i kupuj za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych. Dziękuję:)

środa, 27 marca 2019

Kryzys numer jeden ("Na zawsze Milena" tekst: Per Nilsson, ilustracje: Pija Lindenbaum)


Trzecia wydana w Polsce część powieściowego cyklu Pera Nilssona o Dawidzie, uczniu szkoły podstawowej zakochanym w Milenie. Chociaż w zasadzie druga, bo w "Inny niż wszyscy" dziewczyna ledwie przemknęła na drugim planie... I w sumie powieść to również trochę za wiele powiedziane, opowiadanie raczej i do tego oszczędne, napisane prostymi zdaniami, nieprzegadane - jak zwykle też wspaniale przełożone przez Martę Rey-Radlińską. Wydaje mi się, że trudno napisać taką książkę. I paradoksalnie trudno też o niej napisać. 


Podziwiam sposób w jaki Nilsson potrafi opowiadać dzieciom o dorosłych problemach, a przy tym nie przekroczyć granicy zrozumiałości. "Na zawsze Milena" traktuje (mówiąc językiem poradników) o kryzysie w związku. I stanowi analizę skąd taki kryzys się bierze. Diagnozuje źródła zazdrości, niepowodzenia, kłótni. Nie są to, przyznacie, proste sprawy. I pewnie niejeden by się na tym wyłożył, gdyby zaczął tłumaczyć ze szczegółami, objaśniać. Tymczasem Per Nilsson pisze oszczędnie dzieląc (zgodnie ze swoim zwyczajem) książeczkę na rozdziały tytułowane dniami tygodnia. Wszystko mu się udaje w tych pięciu częściach zmieścić,  wyjaśnić i rozwiązać, a mimo wszystko czujemy, że sporo powiedział też gdzieś między zdaniami.


Krótko o treści. Rodzice Dawida są po rozwodzie i tato znajduje sobie nową partnerkę, która ma córkę Agnes. Pewnego razu po kolacji Dawid razem z Agnes wyprowadzają psa Busię. Wtedy widzi ich Milena, która od tej pory przestaje sie odzywać do swojego chłopaka. Czy powodem było, że zobaczyła go w towarzystwie innej dziewczyny? A może powody są głębsze? Jeżeli nie głębsze to czy Dawid naprawdę nie może rozmawiać z innymi dziewczynami? A może jest w tym wszystkim jeszcze ktoś, kogo celem jest robienie innym na złość?


Dawid swoje obawy zawsze konfrontuje z opiniami innych ludzi. Pyta ojca dlaczego rozstał się z matką? Jak to się stało, że przestali się kochać? Rodzice nie zostali przez autora jakoś przesadnie scharakteryzowani, a jednak po tych kilku odpowiedziach, które udzielają od razu wiadomo jacy to ludzie. Dawid rozmawia też z bratem Mileny, no i z Fredrikiem, kolegą z klasy, który jest w serii Nilssona bohaterem negatywnym. Swoją drogą Dawid daje mu srogą nauczkę i przyznaję, że był to jedyny moment książki, w którym zastanawiałem się czy autor nie posunął się trochę za daleko... No i podejście Dawida do sprzątania psich odchodów trzeba uznać za mało edukacyjne.

Czekam na książki z tej serii, bo z jednej strony wiem czego mogę się spodziewać, a z drugiej zawsze potrafią mnie czymś zaskoczyć. Nilsson pisze o dzieciach, o pierwszych doświadczeniach w miłości i związkach, a jednak to, co pisze nie jest infantylne i jednocześnie nie zapomina, że pisze dla młodych odbiorców. Jeżeli jeszcze nie znacie - warto po te niewielkie rozmiarowo książeczki sięgnąć.

/BW/


Jeżeli spodobało ci się to, co napisałem i chcesz mi pomóc w utrzymaniu tego miejsca na powierzchni blogosfery klikaj i kupuj za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych. Dziękuję:)

środa, 20 marca 2019

Nieokreślone sztućce ("Rodzina Sztućców I i II" tekst: Madlena Szeliga, ilustracje: Sławek Zalewski)


Dwuczęściowa saga o rodzinie Sztućców Madleny Szeligi to książka co do której mam jedną zasadniczą wątpliwość. Czytając ją z Kostkiem i Matyldą zastanawiałem się wciąż: dla kogo została napisana? Jej odbiorcami mają być dzieci, młodzież czy może dla dorośli?



Wersję, że dla dzieci potwierdza przede wszystkim szata graficzna. Sławek Zalewski interesująco przedstawia sztućcowy świat - książka dobrze wygląda rysunkowo i kolorystycznie, jej starannie wydana, strony nie są przeładowane, a jednocześnie nie wieje nudą. Trafiła mi do przekonania nawet zabawa czcionkami. Jeżeli natomiast chodzi o tekstowe tropy, po których można wnioskować, że odbiorcami są dzieci to wskazałbym elementy edukacyjne - np. Madlena Szeliga uczy, co to jest kolejność alfabetyczna, samogłoski i że używanie plastikowych sztućców nie jest dobre dla świata.


Wersję, że dla młodzieży/dorosłych potwierdzają natomiast bohaterowie i fabuły. Główną postacią jest Dziadek Nóż, którego trudno określić inaczej jak antypatycznego tyrana i złośliwca. Czy którykolwiek młody czytelnik chciałby się z nim utożsamiać? Tym bardziej że w słowach też nie przebiera np. Mamę Łyżkę nazywa grubą (czy to dobre słowo w książce dla dzieci?). W innym miejscu Łyżeczka zostaje określona jako mało pojętna - nie mówi tego wprawdzie Dziadek, ale trudno nazwać to właściwym podejściem w literaturze dla dzieci... Właśnie: Mama Łyżka, Tata Widelec, Synek Widelczyk i Córka Łyżeczka stanowią w "Rodzinie Sztućców" tło. Nie posiadają indywidualnych cech, takich które sprawiają że ich pamiętamy. Wydaje mi się, że z racji "targetowania" tej książki na odbiorców dziecięcych, trochę więcej miejsca powinni dostać Widelczyk i Łyżeczka. Tymczasem dostali po jednej opowieści - o wycieczce i o spaghetti (a na dobrą sprawę wcale w nich nie występują)... 


Wreszcie - same historie. Trudno mi uwierzyć, że do dzieci dotrą opowieści o tym jak Dziadek Nóż szuka sobie żony albo Tata Widelec zastanawia się jak uczcić rocznicę małżeństwa, bo inaczej żona się obrazi. Jestem sobie to w stanie wyobrazić jako drugoplanowe wydarzenia w powieści dla młodzieży, ale jakoś mi nie pasuje do dużoformatowej, kolorowej książki obrazkowej. 

Po przeczytaniu "Horroru" rozumiem, że Madlena Szeliga tworzy trochę inną literaturę dla dzieci od tej, do której się przyzwyczailiśmy. "Horror" stanowi jednak celową grę konwencją, jest tekstowo i graficznie rodzajem eksperymentu. W przypadku "Rodziny Sztućców" rozdźwięk treści i formy wydaje mi się trochę zbyt duży.

/BW/

piątek, 15 marca 2019

Z potrzeby snucia fascynujących historii ("Mały pokój z książkami", tekst: Eleanor Farjeon, ilustracje: Edward Ardizzone, tłumaczenie: Hanna Januszewska, Ewa Rajewska)


Jedna z tych książek, które obowiązkowo trzeba mieć w domu (jak "Kuchnię polską", "Domową encyklopedię leków" czy "Encyklopedię popularną") i ściągać z półki zawsze kiedy potrzebuje się krzepiącej życiowej porady, oddechu czy spojrzenia na własne życie z dystansem lub w krzywym zwierciadle.



Widzę to tak: zbiór baśniowo-filozoficznych opowieści Eleanor Farjeon powstał z charakterystycznej dla gatunku ludzkiego potrzeby snucia fascynujących historii. Takich, które rozpoczynają się niepozornie, jak mała kulka ulepiona ze śniegu, a potem stopniowo obrastają znaczeniami i obrazami upodabniając się do ogromnej kuli wielkości domu, która pruje zboczem i ma moc lawiny. W zasadzie każde z tych opowiadań stanowi temat na oddzielną recenzję, to niesamowite jak swobodnie autorka bawi się baśniową konwencją, jak prosto przychodzi jej tworzenie charakterystycznych bohaterów, jak dobrze się czuje zarówno w formach dłuższych i krótkich. Nie potrafię określić tego zbioru innymi słowami jak skarbiec, bogactwo, różnorodność. Te historie chociaż naśladują baśnie, są utworami osobnymi, naznaczonymi indywidualnością autorki, nie powielają wciąż tych samych schematów baśniowych a przede wszystkim odświeżają tę stylistykę, nadają jej rys nowoczesności. 


Książka została wydana w 1955 roku, a Farjeon szybko okrzyknięto kontynuatorką drogi literackiej Jana Christiana Andersena (zdobyła też nagrodę jego imienia). Z całym szacunkiem dla JChA, ale niektóre jego historie (przynajmniej dla mnie) trochę się jednak zestarzały. Inaczej z historiami Eleanor Farjeon - niektóre z nich tak doskonale pasują do dzisiejszych czasów, że mam wrażenie jakby powstały wczoraj - "Zachciało się królewnie księżyca" odebrałem bardzo "politycznie", natomiast "Mała Kasia" czy "Zachodnie lasy" powinny stać się manifestem ruchów permakulturowych i ekologicznych. Z podziwem czytałem wszystkie zawarte w tym tomie opowiadania - przykładowo "I zatańczę dokolutka" pokazało mi jak zrobić na samym końcu niespodziewany zwrot akcji, który na dodatek będzie wiarygodnie wynikał z wcześniejszej fabuły.

Warto może dodać, że do tego zbioru autorka wybrała najlepsze, jej zdaniem, napisane przez siebie utwory. W oryginale wydanym Oxford University Press było ich 27 - pierwsze polskie wydanie (w Naszej Księgarni) zawierało tylko 18. Wszystkie tłumaczyła Hanna Januszewska. Obecne wydanie z Dwóch Sióstr zawiera po raz pierwszy wszystkie utwory z oryginalnego wydania - te dodane przełożyła Ewa Rajewska i zrobiła to równie dobrze, co Januszewska.

Bardzo to wytarty frazes, ale muszę go użyć w tym przypadku - ta książka jest dobra na każdą okazję. W chwili braku weny do wybierania lektur dla dzieci po prostu ściągacie ją z półki, wybieracie losowe opowiadania i czytacie. Zapewniam, że za każdym razem będzie to wspaniała przygoda.

/BW/


Jeżeli spodobało ci się to, co napisałem i chcesz mi pomóc w utrzymaniu tego miejsca na powierzchni blogosfery klikaj i kupuj za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych. Dziękuję:)