czwartek, 26 września 2019

Witamy w Mirmiłowie? ("Kajtek i Koko w kosmosie. Planeta automatów", scenariusz i rysunki: Janusz Christa)


Kolejna część monumentalnego dzieła Janusza Christy. Monumentalnego, bo im dłużej je czytam, tym pod większym pozostaję wrażeniem dla pracowitości i pomysłowości twórcy Kajka i Kokosza. Na 96 stronach "Planety automatów" (Egmont) znajdziemy 3 historie.


Pierwsza odkrywa przed nami specyfikę planety Orion, na którą naszych bohaterów przywieźli Eta i Naam. Nie będę spojlerował, w każdym razie tytuł uchyla tutaj potężnego rąbka tajemnicy.

Kolejna historia przydarza się Kokowi we śnie w czasie kosmicznego lotu i dotyczy konfliktu dwóch gatunków - ryb i ludzi - które co jakiś czas zamieniają się miejscami. Ryby wychodzą z morza i chodzą na dwóch nogach (tak!), a ludzie swobodnie oddychają pod wodą, a potem zmiana. W wyniku wielu perypetii Koko zostaje narzeczonym córki ludzkiego króla i znajduje sposób, aby zakończyć odwieczny konflikt. Koko jak to Koko nie przestaje być zadufanym cykorem, a jednak fakt, że rzecz dzieje się we śnie pozwala mu poczuć się prawdziwym bohaterem. W momencie powstawania tego komiksu, ta historia mogła być odczytywana politycznym kluczem.



Wreszcie historia trzecia (jeszcze w tym tomie nie zamknięta), w której nasi bohaterowie docierają do... Mirmiłowa. No dobrze, nie jest to gród Mirmiła, ale mieszkańcy tej planety z trzema księżycami bardzo przypominają tych, którzy zaludnili potem albumy o przygodach Kajka i Kokosza. Kilkakrotnie miałem coś w rodzaju deja vu, że co ja do diaska czytam? Gdyby nie wciśnięci w kosmiczne stroje Kajtek i Koko to mógłbym przysiąc, że śledzę jakiś spin-off o wojach Mirmiła! Są tutaj dwie antagonistyczne grupy - Łąkole mieszkają w grodzie otoczonym palisadą, a Burble składają się ze zbrojnych chodzących w hełmach i dzierżących miecze, mają chełpliwego wodza i układają na jego cześć rymowane wierszyki... Bardzo to wszystko przypomina relację Mirmiłowian ze Zbójcerzami lub Czarnymi Trójkątami.

Po raz kolejny podkreślam, że każdy kto interesuje się polskim komiksem powinien czym prędzej nabyć serię "Kajtek i Koko w kosmosie". Mam wrażenie, że tylko w tym jednym tomie jest więcej pomysłów niż we wszystkich komiksach, które corocznie ukazują się jako pokłosie konkursu imienia, nomen omen, Janusza Christy.

/BW/ 

Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!
 

wtorek, 24 września 2019

Paryska historyjka ("Sto porad dla kłamczuchów", tekst: Eva Susso, ilustracje: Benjamin Chaud, Zakamarki 2019)


Zgrabna paryska historyjka o chłopcu imieniem Rolf, któremu podoba się córka sprzedawcy warzyw i owoców. I teraz pora na komplikacje, które napędzają fabułę tej krótkiej powieści. A zatem... Córka nazywa się Ofelia. Jej ojciec Ahmed jest muzułmaninem. A Rolf to Paryżanin z tzw. dobrego domu, po którym krząta się gosposia, a ojciec zaprasza dzieci na rozmowę do gabinetu. Wreszcie Rolf jest szkolnym bohaterem drugoplanowym, niezbyt popularnym, pozostającym w kontrze do szpanerka Huberta, który cieszy się atencją dziewczyn i chłopców i zawsze staje na najwyższym stopniu podium. Rolf nie różni się więc od typowego literackiego ucznia, dołącza do grona inteligentnych obserwatorów szkolnego światka, których literatura dla dzieci zna bardzo wielu i bardzo ich lubi.  



"Sto porad dla kłamczuchów" to środkowa część trylogii Evy Susso - nie czytałem "Stu porad dla nieśmiałych" czyli części pierwszej, jednak nie przeszkodziło mi to wychwycić charakterystycznego klimatu tej historii. Jestem pełen podziwu dla autorki, ponieważ potrafiła w tak krótkim tekście pomieścić naprawdę dużo zagadnień, z których jedne (np. stosunek do imigrantów) osadzają tę fabułę w teraźniejszości naszego świata, a inne (np. mieszczański dom rodziców Rolfa) ciągną czytelnika w przeszłość przypominając, że w tych samym miejscu akcję swoich powieści osadzali Balzak i Zola. 

Książka ta jednak, zgodnie z tytułem traktuje przede wszystkim o tzw. białym kłamstwie czyli o mówieniu nieprawdy w imię szlachetnych pobudek. Rolf czyta tytułowy poradnik, gdzie zostało to wyjaśnione tak: "Uciekamy się do białych kłamstw, żeby uniknąć komplikacji lub zaoszczędzić komuś przykrości". Nasz bohater postanawia wprowadzić tę radę w życie.


Czy białe kłamstwo jest właściwe? Nie ma chyba nikogo kto mógłby z całą pewnością odpowiedzieć: tak jest właściwe, należy się nim posługiwać. Już szybciej ogarniają nas wątpliwości w stylu: no rzeczywiście są sytuacje, w których to się sprawdza, ale nigdy nie możemy być do końca pewni jakie rezultaty białe kłamstwo przyniesie itd. Patrząc na to przez pryzmat tych wątpliwości trudno mi nazwać "Sto porad dla kłamczuchów" książką, jak to się mówi, kształtującą właściwe postawy - Rolfowi bowiem wszystko się udaje. Mówi Ahmedowi (żeby zaimponować jego córce rzecz jasna), że napisał opowiadanie o jego warzywniaku, a na dodatek to opowiadanie wygrało szkolny konkurs literacki. Nic takiego się nie zdarzyło. Na razie, bo się zdarzy. Triumf Rolfa zaiste będzie wielki. Nie wiem czy to jest edukacyjnie w porządku, ale czyta się świetnie.

Eva Susso bardzo dobrze radzi sobie też z bohaterami drugoplanowymi. Chora na demencję babcia Klara, przyjaciel Rolfa Aramis, siostra Ines i samochwała Hubert - wszystkie te postacie zapadają w pamięć, nawet mimo tego że pojawiają się zaledwie na chwilę. Ilustracje w książce są dziełem Benjamina Chauda, którego bardzo lubię a jego styl wyjątkowo dobrze pasuje do paryskości tej książki.

/BW/

Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!

czwartek, 19 września 2019

Oszczędność i bogactwo ("Kiedy dojrzeją porzeczki", tekst i ilustracje: Joanna Concejo, Wydawnictwo Wolno)


Po przeczytaniu i dokładnym obejrzeniu "Kiedy dojrzeją porzeczki" Joanny Concejo miałem taką myśl, że jest to książka jednocześnie oszczędna i bogata. Oszczędna ponieważ niewiele w niej słów, a obrazy zostały wklejone niczym rośliny do zielnika, wyselekcjonowane, wygrzebane z szuflad i pamięci, pojawiają się na białych stronach, niekiedy opisywane pochyłym pismem po polsku lub francusku, w podobnych kolorach - czarnym, błękitnym, niekiedy żółtym lub zgniłozielonym. Odbiorca ma dużo czasu, aby przyjrzeć się tym obrazom i przeczytać słowa. A bogata jest ta książka dlatego, że wiele jej treści nie zostało nam przekazane wprost i od razu zdajemy sobie sprawę, że jest w niej więcej niż widzimy i czytamy. Autorka poukrywała tutaj wiele różnych tropów, które trzeba sobie na własną rękę wydobyć. Książka stanowi skrzyżowanie opowieści, picture booka i notatnika, szkicownika, brudnopisu. Z pewnością niektórych doprowadzi do zaskakujących odkryć, a innych porzuci i zostawi na pastwę niezrozumienia.




To jest książka o samotności - obserwujemy w niej skrawki życia (albo całe życie, jak kto woli) 70-letniego Henryka, który mieszka w domu pod lasem, w zgodzie z naturą, posługuje się podstawowymi sprzętami i przechowuje nieliczne pamiątki z przeszłości. Mężczyzna niczym pustelnik albo buddyjski mnich bez pośpiechu kontestuje przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Cały świat Henryka Joanna Concejo wysypuje przed czytelnikiem na strony tej książki niczym na białe, zaśnieżone pole albo pokryty ceratą stół. Wysypuje i mówi: a teraz złóżcie sobie z tego historię, zorientujcie się kogo widzimy na zdjęciach, kto stawia kubek na parapecie, kto wkleja liście i rośliny. Henryk czeka na list. Od kogo? Postanawia odejść. Dokąd? Pisze na ścianie domu "wrócę". Dlaczego? Podobnych pytań jest dużo więcej, ale niemało też można odnaleźć odpowiedzi. "Jej fartuch jeszcze wisi na wieszaku" - czyj fartuch? Niedawno zmarłej żony? Może Henryk planuje odejść właśnie do niej, a wrócić pod postacią wspomnień, skrawków pamięci?




Zdaję sobie sprawę, że nie ma tutaj jednej odpowiedzi. A próby ich udzielania, jak próbowałem to zrobić powyżej, wydają mi się jakimś zaburzaniem tej historii, niepotrzebnym jej komplikowaniem, zbędnym nazywaniem czegoś, co po prostu widać. W tym tkwi siła tej opowieści, że ją się po prostu chłonie, ale kiedy już chcemy podzielić się z kimś, streścić, odpowiedzieć na pytanie "a o czym jest ta książka?" to nie za bardzo wychodzi. Nie da się po prostu jednoznacznie jej sklasyfikować i nie da się stworzyć na jej podstawie jakiegoś bryka. Coś się udaje w niej złapać, ale w tym samym czasie coś innego się z rąk wypuszcza. 

Niewiele jest książek, które można określić mianem sztuki. "Kiedy dojrzeją porzeczki" Joanny Concejo z pewnością się do nich zalicza. Warto po nią sięgnąć i spróbować na własną rękę odkryć ukryte w niej znaczenia.

/BW/



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!

środa, 18 września 2019

Popielica chce spać ("Siedem łóżek malutkiej popielicy", autor: Susanna Isern, ilustracje: Marco Soma, Wydawnictwo Tako)


Rzecz dzieje się w lesie. Mała popielica ma problem - boi się spać sama. Nocą zakrada się więc do domów różnych leśnych zwierząt i niezauważona zasypia w ich towarzystwie. Takie zachowanie nie podoba się jednak samym zainteresowanym. Zabraniają jej tych wybryków i odsyłają do własnego lokum na drzewie. Wtedy mała popielica udaje się do Szarego Lasu, gdzie mieszka wilk. Może on nie będzie miał nic przeciwko noclegowiczce na gapę? Wiadomo jednak, że wilk w fabule dla dzieci nie znaczy zwykle nic dobrego...


"Siedem łóżek malutkiej popielicy" to przykład dobrze wymyślonej książki edukacyjnej, która we właściwy sposób równoważy wartości artystyczne i użytkowe. Od razu wiadomo, że została napisana po to, aby odzwyczajać dzieci od spania z rodzicami, jak również zmiejszać strach przed samodzielnym spaniem w łóżku. Oba problemy są istotne, znane rodzicom i niekiedy trudno sobie z nimi poradzić. Niestety moje dzieci są już w takim wieku, że nie mogłem wypróbować tej pozycji w działaniu...



Z drugiej strony zostało to wszystko podane przez Susannę Isern (tłumaczenie: Tomasz Pindel) w formie zgrabnej, choć też trochę schematycznej historii, w której popielica konfrontuje się z kolejnymi zwierzętami. Popielica wędruje od jednego do drugiego mieszkańca lasu, co daje ilustratorowi Marcowi Somie okazję do niezwykle malarskich, pełnych szczegółów ilustracji, które robią wrażenie i budzą malarskie skojarzenia. Muszę też przyznać, że zakończenie okazało się całkiem pomysłowe. Do zwierząt wreszcie dociera istnienie problemu popielicy i pozwalają jej sypiać u siebie, na zmianę. Nastanie jednak taka noc, kiedy tytułowa bohaterka nie pojawi się w żadnym z gościnnych domów...
Książkę poleca się nocnym markom, śpiochom, ale też koneserom cieszących oko i ucho wydawnictw.

/BW/ 


wtorek, 10 września 2019

Psio-glina w akcji ("Dog Man", scenariusz i rysunki: Dav Pileky, Wydawnictwo Jaguar)


Napisanie poważnej recenzji o "Dog Manie" jawi się jako zadanie tyleż karkołomne, co po prostu niepotrzebne. No bo po co wymądrzać się o czymś, co z założenia nie jest poważne i stanowi tylko przejaw czystej zabawy konwencją? Komiks wyrosły na bazie "Kapitana Majtasa", to swego rodzaju spin-off serii o dyrektorze zmieniającym się w superbohatera w majtkach - policjant o ciele człowieka i głowie psa po raz pierwszy pojawił się w tomie "Kapitan Majtas i straszliwy spisek Stefana Spodniosika". Harold i George, bohaterowie KM narysowali ten komiks podczas lekcji. Jednak historia, która stanowiła drugorzędny element fabuły, tak spodobała się Davowi Pilkeyowi, że postanowił rozbudować ją do rozmiarów osobnego komiksu. Dzisiaj tomów jest już sześć, a komiks utrzymuje się liście bestsellerów New York Timesa. Cóż zatem jest takiego w tym komiksie, że dzieci świrują na jego punkcie?


"Kapitan Majtas" stanowi połączenie komiksu superbohaterskiego z opowieścią z lat szkolnych, w której pojawiają się niezbyt lubiani nauczyciele, wredni koledzy i cała otoczka zinstytucjonalizowanej placówki edukacyjnej. Zasadniczo KM nie jest jednak komiksem, to połączenie komiksu i powieści - przy czym części tekstowych jest więcej.



"Dog Man" nie posiada odniesienia szkolnego, rozgrywa się w umownym mieście, w którym siły policyjne są (łagodnie mówiąc) nieudolne, a na ulicach wciąż pojawiają się dziwne i podstępne kreatury. Głównym elementem fabuły są starcia tytułowego psio-gliny z jego głównym przeciwnikiem kotem Petem (i innymi burzycielami porządku - przeważnie powołanymi do życia przez kota). Dog Man mimo iż jest najlepszym i najbardziej myślącym śledczym nie wyzbył się psich nawyków, skacze na swojego Szefa, liże go, a gdy widzi piłeczkę zawsze chwyta ją w zęby i nie puszcza itp. Te sekwencje przedstawiające psie zachowania zajmują sporą część komiksów. Tak, "Dog Man" jest bez wątpienia 100-procentowym komiksem - rysowanym w manierze kanciastego, szkicowego stylu bazgrołów tworzonych w czasie lekcji. Co ważne chociaż te historie dzieją się bardzo szybko i akcja gna na łeb na szyję, to zmiany między poszczególnymi kadrami są niewielkie. Poszczególne akcje zostały przez Pilkeya rozpisane na wiele obrazków, dzięki czemu dzieciom łatwiej się połapać w fabule. Przy tym autor unika szczegółów w kadrach, rysuje grubą krechą, stawia na najważniejsze elementy, dzięki którym może prowadzić akcję. Nigdy nie zapomina też o tym, żeby styl wyglądał na amatorski - zwróćcie uwagę jak postacie trzymają przedmioty!



Fabuła stanowi zawsze sekwencję następujących po sobie zdarzeń z udziałem głównego bohatera i Peta. Autor stosuje też narrację równoległą. W swoich historiach Pileky chętnie sięga po czarodziejskie mikstury, które napędzają akcję a służą do ożywiania lub zmiany charakteru/umiejętności postaci (np. "Ogar-żelki", "Sprej życia", "Sprej ojej", "Sprej niewidzialności"). Nie ma tutaj żadnych wyjaśnień skąd się takie eliksiry wzięły, przeważnie można je po prostu kupić w sklepie. Jedną z historii przedstawionych w pierwszej części pt. "Dog Man" jest wymazanie przez kota Peta zawartości wszystkich książek na świecie (za pomocą Anihilatora druku 2000). W wyniku tych działań ludzie zaczynają durnieć (jeden zakochał się nawet w worku śmieci). Kot Pet orientuje się, że wymazywanie książek jest na dłuższą metę bez sensu, bo z nikim nie można się dogadać, a że w jego pokoju została biblioteczka niewymazanych książek zaczyna czytać i staje się mądrzejszy. Na szczęście do regałów Peta dociera też Dog Man, który zanosi książki do szkoły. Świat zostaje uratowany. Tak mniej więcej toczą się te historie. Oczywiście wszystko to zostało "doprawione" sporą liczbą żartów o pierdzeniu i robieniu kupy, co jak wiadomo dzieci wręcz uwielbiają.


utor daje też dzieciom wytchnienie w lekturze (bo tempo zaiste jest spore) - w komiksach znajdziemy strony interaktywne, które poruszane dają efekt animacji. Pamiętam jak kiedyś rysowało się takie animacje w rogach zeszytów. A na końcu każdego domu są numerowane instrukcje, za pomocą których można narysować bohaterów - jak kiedyś w Kajku i Kokoszu czy Tytusie.

Podsumowując - jeśli szukacie dla swoich dzieci ambitnych, edukacyjnych historii komiksowych to "Dog Man" nie jest dla was, ale jeśli chcecie dać im opowieść czysto rozrywkową, a przy tym zachęcającą do własnych prób komiksowych (Kostek narysował wiele historii inspirowanych DM) to wybierzcie te szalone historie o policjancie z głową psa. A jeśli chodzi o zachętę dla rodziców - jest to najpewniej ostateczna, artystyczna forma komiksu ławkowego, który wielu z was tworzyło na nudnych lekcjach, ale dzisiaj nie chce się do tego przyznać. Być może ktoś z was chciałby sobie tamte czasy przypomnieć?

/BW/