wtorek, 29 października 2019

Krasnolud i maskotka wracają ("Krasnolud Nap. Śmiech nadejdzie jutro", rysunki: Krzysztof Trystuła, scenariusz: Maciej Jasińki, "Kubatu. Ani mi się śni", rysunki: Przemysław Surma, scenariusz: Jakub Syty, Wydawnictwo Egmont)


Dzisiaj będzie o kolejnych częściach dwóch serii komiksowych „Krasnolud Nap” i „Kubatu” (Egmont). Ukazują się one jako pokłosie organizowanego przez Egmont konkursu im. Janusza Christy.



Z Krasnoludem Napem i jego psem Azą spotykamy się po raz trzeci. Z okładki ponownie wita nas tytuł puszczający oko do serii bondowskiej: "Śmiech nadejdzie jutro". Nasi bohaterowie, którzy w poprzednim albumie weszli w posiadanie sporego majątku, teraz skupiają się na jego utrzymaniu – aby chronić swoje złoto zatrudniają ochroniarzy, inwestują w solidny dom i wielki sejf. Tymczasem z więzienia wychodzą Bodor i Dartor, którzy pałają żądzą zemsty na świeżo upieczonych bogaczach. W związki z tym dokonują napaści na dom naszych bohaterów i wykradają sejf - z Napem i Azą w środku! Ich powrót do domu nie będzie łatwy... 

Maciej Jasińki imponująco narysował tę historię. Plansze są bardzo kolorowe, szczegółowe i axteriksowskie, z przyjemnością się je ogląda. A ponieważ fabuła dzieje się i na morzu, i na pustyni, i w lesie i w miastach – okazji do graficznych harców nie brakuje. Trochę gorzej jest ze scenariuszem, chociaż Krzysztof Trystuła stara się urozmaicać zarówno samą historię, jak i poszczególne dialogi wyraźnie inspirując się słownymi zabawami Tadeusza Baranowskiego (choćby rozmowa Napa z Azą przy kolacji wykorzystująca powiedzenia zawierające słowo pies). Jednak sama podróż głównych bohaterów, chociaż wypełniona najróżniejszymi przygodami i fajerwerkami, wydała mi się po prostu zbyt pospieszna i pobieżna. Może to efekt upchnięcia jej w pojedynczym albumie? Przecież tutaj jest materiał na kilka komiksów, jeżeli by tylko kolejne wątki rozwinąć... Zaś zupełnie na siłę wydaje mi się dodanie wątku kamiennych krasnoludów, którzy chcą ożywić lawowego boga. Przepowiednia, na którą powołuje się ich przywódca wydaje się tak samo absurdalna jak zwolnienie Bodora i Datora z więzienia za dobre sprawowanie. Kamienniaki zostały chyba wprowadzone, bo pasowały do klamry spinającej "Śmiech nadejdzie jutro". 




Z kolei Przemysław Surma i Jakub Syty wracają z czwartym tomem Kubatu zatytułowanym "Ani mi się śni". Przypomnijmy: to opowieść o mówiących, inteligentnych maskotkach, które tworzy Pan Inżynier. Głównym bohaterem jest jak zwykle chłopiec Kaj, do którego zwraca się koleżanka Elwirka - otóż jej siostrze Malwince przepadła ulubiona maskotka (tak, też mówiąca i inteligentna) o imieniu Dziobato. Jednak Pan Inżynier nie kontroluje już swoich maskotek z centrum dowodzenia, bo poświęcił się organizowaniu pokazów fizyki dla dzieci... Pytanie: kto porwał Dziobato i w jakim celu?




Trzeba sobie powiedzieć wprost, że "Kubatu" to komiks skierowany do najmłodszych czytelników. Dlatego historia jest banalnie prosta, bohaterowie nieco papierowi, w dymkach niewiele czytania, a kadry są duże i kolorowe. Przemysław Surma z upodobaniem rysuje najróżniejsze mechanizmy i wynalazki Inżyniera. W poprzednim tomie dostrzegałem popkulturowe aluzje, dzięki którym także rodzice mogli się czasem uśmiechnąć. Tutaj takich cytatów nie ma. Fabuła jest sympatyczna, ale nie niosąca w sobie żadnych trudnych, wielowymiarowych kwestii - ten kto ma rolę czarnego charakteru na końcu mówi po prostu "przepraszam". Nie poczytuję tego jednak za wadę tego albumu, bo tego typu historie targetowane na określoną grupę także są potrzebne, a dzieci się przy tym dobrze bawią. Poleca się początkującym czytelnikom komiksów.
W kwestii egmontowskich serii christowskich mam natomiast inne przemyślenie – zastanawiam się czy ich autorzy mieli, przystępując do pracy nad pierwszą częścią, jakiś szerszy plan czyli jak będą prowadzić te serie w przyszłości… I nie mogę się oprzeć wrażeniu, że takich długofalowych koncepcji nie mieli i każdy kolejny album tworzą ad hoc, czego efektem jest, że nie czekamy na to co się wydarzy, nie trzyma nas za gardło jakiś cliffhanger, tylko za każdym razem dostajemy nową historię, obmyśloną lepiej lub gorzej. Trochę mi brakuje tutaj brakuje tych emocji, które przeżywałem (kiedyś) np. przy Thorgalu - zamykając album byłem niesamowicie ciekawy co będzie dalej. Tutaj nie jestem.

/BW/


Krasnolud Nap. Śmiech nadejdzie jutro.
Kubatu. Ani mi się śni.

wtorek, 22 października 2019

"Skarpetkowa Odyseja" ("Banda Czarnej Frotte", tekst: Justyna Bednarek, ilustracje: Daniel de Latour, Poradnia k)


Książka "Niesamowite przygody dziesięciu skarpetek"  Justyny Bednarek odniosła olbrzymi sukces na niwie krajowej literatury dla młodszych czytelników - co istotne spotkała się zarówno z entuzjastycznym przyjęciem "na dole" czyli wśród czytających, którzy na własną rękę odkryli pozycję wydaną przez niewielkie wydawnictwo Poradnia k. Potem (dosyć szybko!) znalazła też jednak uznanie "na górze" a więc wśród dysydentów, którzy umieścili ten tytuł na liście szkolnych lektur uzupełniających. Czas pokaże czy to wyróżnienie nie okaże się dla książki przekleństwem - wszak my odkrywaliśmy "Skarpetki" na bieżąco, nie musieliśmy wyrabiać sobie o nich zdania przez pryzmat szkolnej lektury. Jednak dla przyszłych czytelników nie będzie już to "potrząsanie nowości kwiatem", a jak wiadomo "lekturowość" raczej odstręcza od danego tytułu niż przyciąga... Ja ze zdumieniem obserwuję recepcję ukochanej "Szkoły latania" Janusz Christy - czytałem ją w dzieciństwie po wielokroć (podobnie jak inne albumy z przygodami Kajka i Kokosza), a teraz widzę i słyszę jak lektura tego komiksu powoli staje się przykrym obowiązkiem. O tempora, o mores!




Wracając jednak do skarpetek, po bestsellerowej części pierwszej autorka napisała drugą pt. „Nowe przygody skarpetek (jeszcze bardziej niesamowite)”, która szła bezpośrednim tropem jedynki - ponownie dostaliśmy opisy dziejów życia kolejnych bohaterek. I pewnie mogłoby to dalej trwać, a w tytule pojawiałyby się kolejne "jeszcze", jednak autorka postanowiła w trzeciej odsłonie trochę zmienić formułę i  oto dostaliśmy część zatytułowaną "Banda Czarnej Frotte. Skarpetki powracają!". Zawiera ona jedną historię podzieloną na dwadzieścia rozdziałów.  Mam w stosunku do tej pozycji nieco ambiwalentne odczucia, bo z jednej strony widać, że Justyna Bednarek chciała napisać o skarpetkach trochę inaczej, z drugiej czuć, że trudno jej porzucić swoje uniwersum i doprowadzony do perfekcji sposób jego opisywania. Zatem niby jest to jedna historia, ale wyraźnie rozpada się na osobne teksty połączone ideą "skarpetkowości".




Fabularnie Justyna Bednarek sięgnęła po niezawodny topos Odysei i żeglujące po morzach i oceanach skarpety wikła w przygody podobne do tych, które były udziałem wracającego spod Troi wojownika - jest cyklop, syreny, a do tego Perseusz i Kasjopeja. Rozwiązania fabularne z mitologii stanowią podstawę tej książki, ale pisarka w poprzednich częściach zasłynęła jako dobra obserwatorka współczesnego świata. W "Bandzie" jest tych elementów zdecydowanie mniej, chociaż przecież zupełnie nie znikają. Bohaterowie trafiają na wyspę smartfonów określających siebie jako "strażników straconego czasu i straconych okazji" a jedna ze skarpetek jest tęczowa. Pojawia się nawet historia, która dla mnie ma już znamiona urban legend - mianowicie egzotyczny pająk (tutaj: wałęsak brazylijski) w bananach. Sensacyjne pojawienie się w dyskoncie pajęczaka lub węża to przecież stała sensacja bulwarowej prasy i internetowych portali. W książce znajdziemy też całą masę bohaterów - raczej to także poczytywałbym za minus, chociaż z drugiej strony tylko licznie występujące postacie gwarantują, że w tej książce ciągle coś się dzieje. Nie ma tutaj przestojów dla nabrania oddechu np. kiedy Czarna Frotte spotyka Wałęsaka w zasadzie od razu wyrusza w dalszą drogę - chwila na poznanie, historię pająka i dalej na fale. To właśnie te szybkie zmiany scenerii i bohaterów tak bardzo w moich oczach upodabniały trzecią część skarpetkowych przygód do poprzednich dwóch. 

Oczywiście to dalej jest dobra literatura dla dzieci, taka i do tańca i do różańca, zmyślnie łącząca literacką tradycję z problemami współczesności. I z tym was w tej recenzji zostawiam.

/BW/

środa, 2 października 2019

Awaria czy apokalipsa? ("Awaria elektrowni", tekst: Tina Oziewicz, ilustracje: Rita Kaczmarska, Dwie Siostry 2019)


W „Awarii elektrowni” autorki Tina Oziewicz oraz Rita Kaczmarska zapraszają czytelników na wyprawę w bezpieczną opowieść o braku prądu i pozwalają przyglądać się radości (czy raczej uldze) zwierząt, dla których brak zasilania stanowi powrót do naturalnego porządku rzeczy. Chyba nie muszę dodawać, że w gronie tych zadowolonych zwierząt nie ma ludzi? Tina Oziewicz pięknie napisała tę książkę, pięknie opisała zwierzęta, ich myśli i zachowania. Z kolei Rita Kaczmarska wspaniale "Awarię elektrowni" zilustrowała - wszak ilustracje miały pokazywać świat bez sztucznego światła, na dodatek w nocy. Nie było to łatwe zadanie, a jednak przeglądając te "wygaszone" strony możemy tylko pokiwać głową jak dobrze korespondują one z tekstem. A historię tę można odbierać wręcz jako coś w rodzaju filozoficznej przypowieści w duchu zen.


Nic jednak nie poradzę na to, że stworzenie książki o bezpiecznej wyprawie w ciemność skojarzyło mi się z eksperymentem, który też miał być bezpieczny i zwiększyć bezpieczeństwo... elektrowni atomowej w Czarnobylu. Zapewne czytaliście (albo oglądaliście ostatnio serial) i wiecie o czym mniej więcej piszę. W 1986 roku na Ukrainie celowo wyłączono wiele z normalnie działających systemów bezpieczeństwa reaktora, a co się wydarzyło potem dobrze wiemy. I właśnie historia, którą poznałem w „Awarii elektrowni” była dla mnie takim chwilowym wyłączeniem systemów bezpieczeństwa. Po lekturze fabuła ta przerwała wyznaczone tekstem ramy i kazała mi zastanawiać się jak ludzkość poradziłaby sobie z permanentnym brakiem prądu. Nie muszę was chyba przekonywać, że to już dawno nie jest tylko fikcja, o której można przeczytać choćby w „Black out” Marca Elsberga? „Awaria elektrowni” dobrze trafia w swój czas, bo przecież większość z nas zdaje sobie sprawę, że jako ludzkość mamy obecnie spore kłopoty. Jednym z efektów tych kłopotów może być brak prądu. Niestety nie jest to tylko straszenie.



W opublikowanym w okresie PRL-u (w serii „Poczytaj mi mamo”) wierszyku Tadeusza Kubiaka „Gdy zapadnie noc”, tekście kultowym dla wielu dzisiejszych 40-latków, autor opisywał potęgę Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej przez pryzmat zawodów, które są wykonywane gdy większość społeczeństwa smacznie śpi. Występowali tam m.in. lekarz na nocnym dyżurze, milicjant patrolujący ulice, hutnik wyrabiający stal, inżynier w elektrowni i piekarz wyciągający chleb z pieca. Poza wartością poznawczą ten tekst niósł pewność, że rzeczywistość socjalistycznej ojczyzny została zbudowana na niewzruszalnych fundamentach i ktoś zawsze dogląda jej właściwego funkcjonowania. Niestety, tamta gierkowska kołysanka dzisiaj nie może nas już uspokajać - obecnie dobrze wiemy jak funkcjonował tamten świat, ale nie mamy też złudzeń jak funkcjonuje dzisiejszy. Polska jest energetycznie uzależniona od paliw kopalnych, nie jest to żadną tajemnicą, podobnie jak istnienie kryzysu klimatycznego. Nawet biorąc pod uwagę, że prognozy naukowców (np. Jema Bendella) są zbyt dramatyczne, powinniśmy mieć świadomość, że coś całkiem niedługo może się stać. Oczywiście jeżeli nic z tym nie zrobimy, ale to już kwestia na inne rozważania.


Wcześniej napisałem, że ludzie pojawiający się na końcowych stronach "Awarii elektrowni" nie są szczęśliwi z powodu zaistniałej sytuacji. To jest prawda, nie są szczęśliwi, ale też nie sposób nazwać ich przesadnie zmartwionymi. Na osiedlu wychodzą przed bloki, rozmawiają z sąsiadami, świecą latarkami i smartfonami. Są przekonani, że wcześniej czy później, ktoś gdzieś naciśnie przycisk "power" i wszystko wróci do normy - ruszy pralka, w telewizorze zaświeci się dioda, a lampka na biurku oświetli otwartą książkę. A gdyby tak się nie stało? Granica między opowieścią o zwierzętach w pozbawionym prądu mieście a energetyczną dystopią zaiste jest bardzo cienka. Autorki "Awarii elektrowni" oczywiście jej nie przekraczają. Ja jednak za każdym razem zastanawiam się podczas lektury jak zasugerować moim dzieciom, że w zasadzie to nie czytamy bajki, ale możliwy scenariusz bliżej niesprecyzowanego jutra...

/BW/

Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!