wtorek, 17 grudnia 2019

#mniejniz2000znaków "Albercie, ty złodzieju!" (tekst i ilustracje: Gunilla Bergström)




Z Albertem jest trochę jak z ulubionym serialem, który emocjonujące odcinki przeplata statycznymi. Gunilla Bergström uśpiła moją czujność takimi tytułami jak „Wiąż, ile chcesz Albercie” i "Co mówi tata Alberta?", a potem nagle bum – „Albercie, ty złodzieju!”. 

Raz może sobie (jak gdyby nigdy nic) pisać o wiązaniu kokardek, a potem uderza między oczy opowieścią o pomówieniu i bezterminowej utracie dobrego imienia. Znamy to dobrze z naszych pudelkowo-buniowych czasów: rano ktoś kogoś oskarży, w południe okaże się, że człowiek niewinny, ale wieczorem nic już nie jest takie jak kiedyś. 

W tej książce mamy sytuację, że Albert podobno ukradł klucz od domku na drzewie. On twierdzi, że nie ukradł, ale jego koleżanka twierdzi, że owszem. Kto miał to zrobić skoro Albert zawsze wraca z domku ostatni? I zgadnijcie: komu daje wiarę cała szkoła? To jest według mnie smutna książka – smutna, prawdziwa i bez happyendu. Udowadnia jak wielka jest moc wypowiedzianego słowa. Niekiedy myślę sobie, że na używanie niektórych sformułowań powinny być wydawane pozwolenia. Jak na broń. O ileż łatwiej czytać przykładowo baśnie braci Grimm! Wszyscy wciąż trąbią, że są brutalne i nie nadają się dla dzieci. To bzdura, no i w baśniach prawda zawsze wychodzi na jaw, źli zostają ukarani, dobrzy zostają nagrodzeni, a świat okazuje się być miejscem może i okrutnym, ale sprawiedliwym. Niestety nasz świat tak nie wygląda. I właśnie o tym jest „Albercie, ty złodzieju!”. Że nie da się połknąć z powrotem raz wypowiedzianych słów, że słowa potrafią mocno ranić siejąc spustoszenie a ludzi nie obchodzi jaka jest prawda. Czytajcie Alberta!


/BW/



wtorek, 3 grudnia 2019

#mniejniz2000znakow "Dziennik Anne Frank" (tekst: Ari Folman, rysunki: David Polonsky, Wydawnictwo Stapis)




„Dziennik Anny Frank” w formie komiksu. Brzmi nieco karkołomnie, ale jest to bardzo udana adaptacja. Dla tych, którzy nie pamiętają albo nie czytali: dziewczynka narodowości żydowskiej ukrywała się razem z rodziną przed hitlerowcami. Dwa lata w Amsterdamie, w trudnych warunkach, na zapleczu fabryki prowadzonej wcześniej przez ojca. Anna prowadziła w tym czasie dziennik, w którym zapisywała codzienność. Z zapisków tych dowiadujemy się jak mimo niedogodności starała się zachowywać i myśleć jak normalna nastolatka. Mała diarystka jest doskonałą obserwatorką, a co ważniejsze – potrafi swoje myśli trafnie wyrazić słowem. A biorąc pod uwagę smutny epilog tej historii każde, nawet luźno rzucone słowo, nabiera tutaj głębszego sensu. Wydawałoby się, że zmiana medium ze słownego na obrazkowo-słowne zuboży ten przekaz. Autorzy tej adaptacji znaleźli na to sposób. Ariego Folmana i Davida Polonsky'ego znamy przede wszystkim jako twórców filmów animowanych – nagradzanego „Walca z Baszirem” i „Kongresu” (według wiadomo jakiego opowiadania Lema). Przede wszystkim nie starali się na siłę przełożyć wszystkiego z tekstu na obraz. W komiksie pojawiają się długie fragmenty dziennika, ale też kadry nie duszą się od dymków. Nie czytamy w nich sążnistych wypowiedzi, kolejne sceny, a przede wszystkim dylematy Anny, zwykle rozstrzygane w myślach tutaj znajdują dla siebie miejsce na obrazkach. W czasie czytania miałem co chwilę taką myśl – jak to zostało pomysłowo narysowane! Czyta się ten komiks z wielką przyjemnością, a przy niektórych kadrach zatrzymuje na dłużej – dla mnie był to np. ten, na którym naziści i więźniowie zostali przedstawieni w stylu hieroglifów ze Starożytnego Egiptu. O stworzenie tego komiksu zadbała fundacja Anny Frank i było to bardzo dobre posunięcie. Z pewnością zapiski znajdą dzięki temu nowych czytelników. A jest to świadectwo niezwykłe, dające wyobrażenie najmłodszym czym był Holocaust z perspektywy ich rówieśniczki. Komiks Folmana i Polnsky’ego wydał Stapis, do tej pory znany przede wszystkim z książek o tematyce górskiej. To jest sukces i wydarzenie. Polecam. 

/BW/