piątek, 17 lipca 2020

"Ariol. Tyberiusz kotatakuje" (scenariusz: Emmanuel Guibert, rysunki: Marc Boutavant, tłum. Tomasz Swoboda, Adamada 2020)




„Tyberiusz kotatakuje” to kolejny wydany u nas tom z przygodami osiołka Ariola. Dla osób nieznających uniwersum komiksu Emanuela Guiberta (scenariusz) i Marca Boutavanta (rysunki) - krótkie wprowadzenie. 



Ariol jest uczniem szkoły podstawowej, mieszka w mieście z rodzicami, a jego dziadkowie mają dom na wsi. Jego najlepszy kumpel Ramono to prosiak, który pochodzi z lekko dysfunkcyjnej rodziny. Jego ulubiony superbohater to Superkoń. Ariol kocha się w krówce Petuli, a w nim kocha się kujonica mucha Scysja. Charakterystycznych bohaterów jest w tym komiksie dużo więcej, nawet mimo tego iż pojawiają się na chwilę. W tym mój ulubiony, wuefista pan Ribera, który utkwił mi w pamięci od sławetnej historyjki o sztucznych rzygach – tutaj pojawia się już na pierwszym kadrze tomu ze swoim ulubionym powiedzonkiem „w rzeczy samej”.



W świeżo wydanym u nas tomie francuskiego komiksu (nad Sekwaną przygody osiołka można śledzić w animowanym serialu) trudno znaleźć jakąś wyraźną dominantę czy charakterystyczny motyw. Nie można się też sugerować tytułem wskazującym na jednego z drugoplanowych bohaterów. Otrzymujemy jak zwykle porcję celnych obyczajowych obserwacji, które autorzy przedstawiają w postaci krótkich scenek. Znajdziecie tu zatem „odcinki” typowo szkolne ("Wyścigi", "Głosuj na Ariola", "Prawda czy wyzwanie"), domowe ("Puder", "Niespodzianka") i wakacyjne ("Tartaletki pani Loczek"). Ten zestaw, w różnych proporcjach, pojawia się zresztą w każdym tomie. Uważam też, że autorom dobrze wychodzą scenki, w których Ariol występuje z tatą (tutaj przede wszystkim "Aquaplusk") może wynika to z faktu, że autorzy są mężczyznami. W każdym razie ojciec Ariola wciąż balansuje między formalistycznym nudziarzem egzekwującym dostosowywanie się syna do reguł, a potrafiącym się wyluzować równym gościem dobrze pamiętającym czasy kiedy sam był cielęciem (a raczej oślątkiem). Obserwując jego interakcje z synem stwierdzam, że takie podejście jest mi osobiście całkiem bliskie. Czytajcie Ariola!

/BW/


wtorek, 2 czerwca 2020

"Truchlin", tekst: Vojtech Matocha, ilustracje: Karel Osoha, tłum.: Anna Radwan-Żbikowska, Afera 2020

Powieść przygodowa dla młodzieży dziejąca się w Pradze, na tytułowym, wyimaginowanym Truchlinie. Chociaż to jedna z centralnych dzielnic wielkiego miasta, tak naprawdę stanowi obszar o szemranej reputacji, zonę niebezpieczną i niechętnie odwiedzaną przez prażan mieszkających poza jej granicami. Pełno tam opuszczonych kamienic, niebezpiecznych zakamarków, ruin, chaszczy i typów spod ciemnej gwiazdy. I nie działa elektryczność. Terytorium to przypominało mi trochę świat opowiadań Hłaski, Nowakowskiego i Grzesiuka, ale nie mamy tutaj do czynienia z żadną środowiskową, realistyczną czy interwencyjną fabułą. Opowieść Vojtecha Matochy rozgrywa się w świecie fantastycznym, a w centrum wydarzeń pisarz umieszcza przygody trójki dzieciaków. Jirka (jego dziadek mieszka na Truchlinie), En (Anastazja) i Tonda zostają wbrew ich woli wplątani w intrygę bezdusznego biznesmena Hroudy (przedstawianego na ilustracjach Karela Osohy niczym mafioso z czasów amerykańskiej prohibicji i zresztą stosującego podobne metody perswazji). Intryga ma też związek z dziadkiem Jirki i genialnym XIX-wiecznym (także wyimaginowanym) wynalazcą Daliborem Napravnikiem.


Wojciech Matocha potrafi zajmująco prowadzić intrygę - akcja w tej powieści nie zwalnia ani na chwilę i zapewniam was, że nie są to tylko recenzenckie obiecanki-cacanki. Na łeb na szyję to wszystko leci i to z kolei nie jest jedynie metafora. Mamy tutaj do czynienia z fabułą rozrywkową, dzianie się i akcja są bez wątpienia najważniejsze, ale autor dba też o plastyczne i niezwykle ciekawe opisy przestrzeni Truchlina. Owszem, w tle stara się przemycić standardowe wątki literatury młodzieżowej czyli pierwsze zauroczenie i koleżeńską zazdrość, ale są one tutaj dodane przy okazji, nie mają większego znaczenia dla rozwoju fabuły.

Dwie bardziej krytyczne refleksje po lekturze.

Po pierwsze - książka jest zaskakująco brutalna. To pewnie znak czasów, ale pamiętam że kiedyś w takich przygodówkach spod znaku Nienackiego to najwyżej bohaterów gdzieś zamknęli albo postraszyli pistoletem z czasów II wojny światowej. Tutaj dzieciaki są torturowane, bite, strzelają do nich, związują, a oni wciąż uderzają o coś głowami, zjeżdżają na plecach po schodach, spadają z murów albo wpadają do dziur itd. I wymieniłem tutaj tylko małą część przykrości, które dotykają dzieciarnię w tej książce. Trochę to wygląda jak w kinie akcji z Brucem Willisem czyli zabili go i uciekł. I rzeczywiście małoletni bohaterowie, mimo licznych obrażeń ciała, doprowadzają historię do szczęśliwego finału, aczkolwiek otwartego na powstanie części drugiej (która w Czechach już się zresztą ukazała).

Druga sprawa, która trochę mi tutaj przeszkadzała to niezbyt wiarygodna wszędobylskość zbirów próbujących schwytać Jirkę, En i Tondę. Truchlin przedstawia Matocha jako miejsce rozległe, pełne kryjówek i tajemniczych kątów, a jednak gdziekolwiek by bohaterowie nie wyszli, na jakiej ulicy albo w jakim domu nie postawiliby nogi, od razu z ciemności wyłaniają się ścigający ich kryminaliści. Trudno mi było uwierzyć w tak niezwykłe zdolności szpiegowskie. Lekkim nadużyciem była też dla mnie ostatnia scena, w której wszyscy pozytywni bohaterowie zostali zebrani w jednym miejscu, osaczeni przez tych złych, ogłuszeni i obici. Leżą w tej scenie dosłownie na łopatkach i są w sytuacji bez wyjścia - następująca wówczas perypetia jest dla mnie, cóż poradzę, trudna do uwierzenia.

Chciałbym was jednak zachęcić do lektury tej książki, bo to wciągająca, dobrze napisana i przetłumaczona przez Annę Radwan-Żbikowską powieść, sprawnie czerpiąca z różnych gatunków - od powieści młodzieżowej, przez kryminalną a skończywszy na gotyckiej czy grozy. Wrocławskie Wydawnictwo Afera, specjalizujące się w czeskiej literaturze, wydało ją bardzo atrakcyjnie, miło się ją trzyma w ręce i czyta, a czarno-białe, komiksowe ilustracje Karela Osohy dobrze współgrają z treścią. 

/BW/


wtorek, 7 kwietnia 2020

"Pamiętniki Wisienki. Skamieniałe zoo" scenariusz: Joris Chamblain, rysunki: Aurélie Neyret, Egmont 2020, "Najlepsze przyjaciółki" scenariusz: Shannon Hale, rysunki: LeUyen Pham, Jaguar 2020


Dwa komiksy, których bohaterkami są dziewczynki - każde z tych wydawnictw idzie jednak własną drogą i wykorzystuje inne środki komiksowej ekspresji.


"Pamiętniki Wisienki" (Egmont)to komiks, który określiłem mianem poetyckiego. Pięknie, lekko, wręcz impresjonistycznie rysowany przez Aurélie Neyret z wyraźnym czerwono-wiśniowym akcentem kolorystycznym.  Poznajemy w nim opowieść o grupie dziewczynek spotykających się w domku na drzewie, które odkrywają, co robi w lesie tajemniczy mężczyzna pochlapany farbami. Nie jest to żadne fantasy, broń boże horror, ani nawet kryminał - to ładnie opowiedziany komiks dla dzieci z całkiem mądrym przesłaniem i całkiem zmyślną (choć prostą) fabułą. Wszystko wręcz tutaj krzyczy, że jest francuskie, kostiumy, pisarka, główna bohaterka nosi kapelusz, który kojarzy się z bohemą i Włóczykijem, oczywiście marzy o zostaniu pisarką. Jeżeli lubicie powłóczyste kadry z efektem chlapania koloru to jest to wydawnictwo dla was.



Zupełnie inaczej rzecz ma się z "Najlepszymi przyjaciółkami" (Jaguar), których drugi tom właśnie ukazał się w wydawnictwie Jaguar. Patrząc na okładkę można spodziewać się jakiejś "teen drama" dla nastolatek, tymczasem są to wspomnienia Shannon Hale, która opisała swoje doświadczenia w kontaktach z koleżankami i kolegami w amerykańskiej szkole. Komiks jest realistyczny, chociaż główna bohaterka rudowłosa Sara często wizualizuje sobie swoje życie w baśniowo-fantastycznej otoczce. Te fragmenty stanowią jednak niewielką część ok. 250-stronicowych komiksów. Rzecz dzieje się w połowie lat 80. XX wieku i to tło jest obecne - w fabułę wplecione zostały ówczesne wydarzenia (np. katastrofa Challengera)  i wydarzenia popkultury (Michael Jackson, Star Wars, Goonies, popularne piosenki i seriale np. Drużyna A i Miami Vice). 



Tytuł komiksu należy traktować przewrotnie. Oto dostajemy dziennik nastolatki, która bardzo chce mieć najlepszą przyjaciółkę - jednak w amerykańskiej szkole podstawowej z lat 80. XX wieku wcale nie jest to takie proste. Szczególnie, że Sara jest dosyć nieśmiała i słabo nadąża za tym, co jest akurat modne. Jakby tego było mało w szkole rządzą układy, grupy, na porządku dziennym jest obgadywanie, wyzywanie się i wynikające z tego nerwowe bóle brzucha, a nastolatki cierpią z powodu koloru włosów czy jakiejś głupoty z dzieciństwa przypadkowo wyjawionej przez matkę przy koleżankach. Shannon Hale niezwykle sugestywnie opowiada nam na czym polegała w jej szkole przyjaźń między dziewczynami. Z tego, co czytamy wynika, że mało było w niej szczerości i pozytywnych, dobrych emocji. 

Obydwa tomy "Najlepszych przyjaciółek" opowiadają o toksycznych relacjach między koleżankami z klasy, jednak w drugim wyraźniej dochodzi do głosu ton feministyczny. Sara zadaje pytania o status dziewczynki/kobiety w Ameryce epoki Ronalda Regana, wyraźnie nie pasują jej role jakie do płci przypisuje otoczenie. Nie jest to jednak komiks biograficzny o narodzinach bojowniczki o prawa kobiet - to raczej pokazanie jak świadomość nierówności płciowych i stereotypów zaczyna być postrzegana przez świadomą intelektualnie dziewczynkę. 

A na koniec taki ogólny wniosek, ponieważ czasy, w jakich dzieje się ten komiks to okres mojego dzieciństwa. W PRL-u było ono oczywiście inne niż w USA, a jednak pewne rzeczy zawsze i wszędzie pozostają takie same.

/BW/


Pamiętniki Wisienki. Skamieniałe zoo
Najlepsze przyjaciółki

poniedziałek, 23 marca 2020

"Wiatr z księżyca", tekst: Eric Linklater, ilustracje: Zbigniew Lengren, tłum. Andrzej Nowicki, Muchomor 2020


Doskonała książka. Kiedy zaczynałem czytać nie za bardzo wiedziałem czego się spodziewać, ale przecież na tym polega odkrywanie piękna literatury, czyż nie? Opowieść Erica Linkletera ma już swoje lata, bo została napisana w 1944 roku - a jednak, mimo tego wciąż uwodzi angielskim klimatem i humorem. A to nie jest jej jedyna zaleta, ponieważ przede wszystkim jest to dobrze napisana historia (zwróćcie uwagę jak autor sprawnie ukrywa kto jest złodziejem jaj, mimo iż bohaterowie już to wiedzą), pięknie przełożona przez Andrzeja Nowickiego i idealnie w klimacie zilustrowana ręką Zbigniewa Lengrena.


Fabuła opowiada o przygodach dwóch sióstr Dory i Flory, których ojciec wyjechał na daleką wyprawę, matka nie ma do nich cierpliwości i niezbyt angażuje się w kwestie wychowywania latorośli, natomiast panna Rozumek (znaczące nazwy to jedna z istotnych cech tej powieści), niania i nauczycielka w jednej osobie często kapituluje w starciu z siłą sióstr i zamyka się w pokoju. Dwie młode damy (to dobre określenie w kontekście świata przedstawionego) pozostawione same sobie bynajmniej nie odczuwają braku opieki dorosłych - wręcz przeciwnie doskonale radzą sobie z organizowaniem sobie zajęć dodatkowych i z prawdziwą fantazją aranżują swoje przygody.

Zadziwiające jak w tej książce udało się połączyć racjonalny świat wiktoriańskiej Anglii z elementami fantastycznymi. Podstawami tego pierwszego są wiara w królową, konstytucję i wszechobecne konwenanse. Mąż pisze do żony:

Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, w momencie gdy mnie aresztowano, miałem na sobie zimową bieliznę, więc jest mi zupełnie ciepło, mimo że loch, w którym siedzę, nie jest ogrzewany.

Co ciekawe świat fantastyczny, w którym dziewczynki mogą przypominać piłki lub zapałki, zamieniać się w zwierzęta lub wywabiać gołąbki z tapety wcale nie gryzie się z koturnową angielszczyzną. Bohaterowie traktują zdarzenia czarodziejskie z charakterystyczną flegmą i spokojem. Proporcje zostały opracowane naprawdę dobrze - niczego nie ma tutaj za dużo, wszystkiego jest w sam raz.

Książka wypełniona jest wyśmienitym angielskim humorem, który pojawia się zarówno w scenach zbiorowych (proces sądowy, śpiewanie pieśni na rynku), jak i w wypowiedziach i zachowaniu bohaterów. Bardzo sugestywnie został tutaj wpleciony motyw znany ze starożytnej literatury ("Złoty osioł" Apulejusza) przemiany człowieka w zwierzę - z pewnością nie został tutaj pokazany tylko jako łatwy magiczny trik. Mam też dobrą wiadomość dla tych, którzy nie uznają istnienia ogrodów zoologicznych (a taki się w "Wietrze z księżyca" pojawia i jego właścicielem jest wicehrabia Lancelot Marmolada) - większość z trzymanych tam zwierząt to przemienieni ludzie.

Duża przyjemność z lektury. Polecam.

/BW/