środa, 28 marca 2018

Szał ciekawostek

Wszyscy lubimy dowiadywać się o rzeczach najdziwniejszych, największych, najmniejszych i niespodziewanych. Nic tak na nas nie działa jak świadomość, że oto zgłębiliśmy jakąś tajemnicę, która się nam nie mieści w głowie. Jednym słowem: lubimy ciekawostki. I od raz trzeba powiedzieć, że ciekawostki potrafią zarówno sprowokować do dokładniejszego zgłębiania danego tematu, ale jakże często pozostają jednorazowym fajerwerkiem, nad którym pokiwamy głową i wkrótce o nim zapomnimy. Z ciekawostkami jest trochę jak z przyprawą w zupie – jak dodamy szczyptę poprawi smak, jak wsypiemy za dużo będziemy mieli niejadalną breję. 


Na rynku książki dziecięcej ukazuje się bardzo wiele zbiorów ciekawostek. Zasada ich tworzenia jest różna, ale przeważnie bywają opracowane wokół jakiegoś konkretnego zagadnienia. Wbrew czytelności samej metody tworzenia takich wydawnictw, ich wygląd jak również zawartość znacząco się od siebie różnią. Czy chcemy do nich jak najczęściej sięgać czy też odkładamy na półkę ściągając tylko wtedy, gdy nasze dziecko potrzebuje opracować coś do przedszkola lub szkoły? A czy nasze dzieci chcą je czytać i poznawać?



Napiszę o czterech pozycjach tego typu, które niedawno się ukazały. Różnorodnych. Traktują kolejno: o seksualności zwierząt, ciału człowieka, jajku i ogólnie fenomenie życia. Refleksja najistotniejsza (przyznaję, że niezbyt oryginalna) jest taka, że nie sposób żadnego z nich przeczytać na raz. Wchłonąć i skatalogować w głowie. Nie zostały też do tego stworzone i nawet wydawcy zdają sobie z tego sprawę. W jednym ze wstępów czytamy przykładowo: „Do kartkowania, ponownego czytania i przeglądania” – myślę, że można by tę krótką instrukcję odnieść do wszystkich prezentowanych w tym wpisie książek. A teraz zapraszam na bliższe przyjrzenie się każdej z nich.


Jak robią „to” zwierzęta?
Czytałem „Intymne życie zwierząt” Kathariny von der Gathen (Prószyński i s-ka) i myślałem sobie, że przydałaby mi się taka książka w dzieciństwie... Wtedy tego typu wydawnictw nie było i nawet kwestia seksualności zwierząt (że o ludziach nie wspomnę) była tematem tabu. A tutaj? Ho, ho – proszę ja was, czego tutaj nie ma… Jak zwierzęta rywalizują o partnerów i dobierają się w pary. W jakie najbardziej niezwykłe sposoby uprawiają seks. Jak rozwijają się dzieci zwierząt i wreszcie jak przychodzą one na świat. Do tego realistyczny styl rysunków Anke Kuhl, który dobrze się w tym wydawnictwie sprawdza i wygląda (wiele mówią oczy zwierząt) – a na obrazkach  znajdziecie i genitalia, i sceny kopulacji i wygląd jaj. Z pewnością ciekawość zostanie zaspokojona.

Trochę szerzej o formie tej książki. Są to krótkie teksty o różnych aspektach seksualności zwierząt pogrupowane działami (te zostały ustawione w porządku chronologicznym od zalotów, przez kopulację po narodziny i wychowanie potomstwa). Teksty mają charakter ciekawostek, przy czym gatunki fauny zupełnie dla nas egzotyczne sąsiadują z tymi doskonale znanymi, z którymi stykamy się na co dzień. Książka mi się estetycznie i treściowo podoba, sporo się z niej dowiedziałem, a lekturę można uskuteczniać od którego bądź miejsca. Jedyny zarzut mam taki, że jak przeczytamy z dziesięć kawałków to już się robi trochę nużące. Niemniej jest to warte polecenie wydawnictwo i z pewnością pomoże przy odpowiadaniu dzieciom na zaskakujące pytania.




Z nostalgii za serialem z dzieciństwa
„Było sobie życie. Encyklopedia dla dzieci. Tajemnice ludzkiego ciała” (Wydawnictwo Hippocampus) to książka przede wszystkim nawiązująca do znanego w latach 80. serialu animowanego „Było sobie życie” Alberta Barillé’a. Wydawnictwo Hippocampus postanowiło przypomnieć nad Wisłą o tej dawnej produkcji (do książki została dodana płyta z 4 odcinkami), która zresztą wciąż jest gdzieś tam powtórkowo emitowana i zaczęło publikować nie tylko encyklopedie, ale też komiksy. Z dzieciństwa pamiętam, że o wiele bardziej lubiłem serial „Był sobie człowiek”, ale i przygody w głębi ludzkiego ciała oglądałem. Do dziś dobrze kojarzę bohaterów tej animacji – długobrodego Mistrza, porucznika P.S.I., kapitana Piotra i Sophie (czemu kobieta nie ma stopnia?) i oczywiście tych negatywnych bohaterów Siłacza i Wredniaka. Wszystkie te zahibernowane w dziecinnej pamięci postacie powracają na kartach tej książki. Z estetycznego punktu widzenia nie było to dla mnie doświadczenie zbyt przyjemne. Tak kiedyś, jak i teraz. Nigdy nie za bardzo lubiłem styl tej kreskówki (kulfoniaste nosy!) i niestety nie zmieniłem zdania czytając encyklopedię. Została ona zresztą tak złożona, abyśmy czasami o żadnym bohaterze nie zapomnieli. Pojawiają się oni wszędzie, a do tego dochodzą różne kolory, czcionki i figury, na których pomieszczono informacje. Graficznie nie jest to więc zupełnie moja bajka. O ile jednak kreski stylu Barillé’a nie lubiłem, tak ceniłem ten serial za umiejętność ciekawego przedstawienia często skomplikowanych informacji. I merytorycznie wydaje mi się, że nadal jest dobrze. Książka zawiera masę informacji, które zostały sumiennie opracowane. Z pewnością nie są to tylko ciekawostki, ale też dużo przydatnej wiedzy. Przyda się przy powtarzaniu materiału z lekcji biologii. Podsumowując: treść – tak, szata graficzna – jednak nie.




Wielojajeczność
„Jajo. Jajka w gnieździe i kosmosie, czyli kogel-mogel dla dociekliwych” Elizy Piotrowskiej z ilustracjami Asi Gwis (Nasza Księgarnia) to druga pozycja w serii, którą rozpoczęły „Grzyby”. Serię łączy duży format i charakterystyczne opracowanie graficzne Gwis. „Grzyby” chwaliłem i „Jajo” także chwalił będę. Pomysł jest podobny jak w pierwszej pozycji w serii, a więc mamy rozkładówki a na każdej jedna historia obecności jaja w naturze czy kulturze. Ciekawie to zostało opracowane, tekst dobrze uzupełniają ilustracje, których autorka zadbała o to żeby nie było nudno – są kolaże, zabawy typografią i kolorami. Być może dla niektórych dzieci będą to zabiegi zbyt odważne, ja jestem wyglądem książki wręcz zachwycony i warstwa graficzna zachęca mnie, żeby do tej pozycji powracać. Warto może zaznaczyć, że informacje o jajkach nie zostały ułożone według czytelnego porządku. Zaczyna się od „abo ovo” czyli starożytności, ale potem nie dostrzegam żadnych wyraźnych wytycznych. Warto zaznaczyć, że pomiędzy stronami czysto informacyjnymi, podobnie zresztą jak w „Grzybach”, znajdziecie też strony aktywnościowe (przepisy, instrukcje). Podkreślmy też, że „Jajo” to jedyna w tym zestawie książka nie będąca tłumaczeniem. Warto sięgnąć do niej zwłaszcza w okresie przed Wielkanocą, by przekonać się jak bogate w znaczenia i odniesienia jest jajo.




Make book not war
Wreszcie pozycja ostatnia w tym zestawieniu czyli „Zadziwiające życie. Dlaczego każdy z nas jest wszechświatem”, autorska książka Mushy Maynerick Blaise (Egmont ART). Blaise jest Amerykanką mieszkającą w Teksasie. W swoich ilustracjach inspiruje się meksykańską sztuką ludową, kolorową i sensualną, jej styl kojarzy się trochę z Fridą Kahlo, ale bardziej z amerykańską ilustratorką Mairą Kalman, która równie chętnie używa mocnych kolorów i odręcznych napisów. Chyba najlepiej byłoby określić tę książkę mianem hipisowskiej – mieni się wszystkimi barwami tęczy a do tego jak czytamy na okładce: „ma być prostym przypomnieniem naszej zdumiewającej, głębokiej więzi ze światem i wszystkimi jego stworzeniami, zarówno ludźmi, jak i nieludźmi”. Wiem, że brzmi to trochę jak jakiś slowlifeowy coaching albo uduchowione feng shui jednak efekt jest całkiem przyjemny. Jak zdradza na końcu sama autorka przygotowując teksty do książki korzystała z internetu i kilku bestsellerowych książek chyba jeszcze nieobecnych w Polsce (Paula Stametsa, Daniela Chamowitza, Roba R. Dunna). Warto też podkreślić, że „The Phenomenal World” to pierwsza książka Mushy Blaise, która na co dzień prowadzi z mężem w Teksasie firmę zajmującą się budownictwem ekologicznym. Z pewnością koncepcja artystyczna ma tutaj wartość większą nawet niż przekazywane treści. Chociaż przyznaję, że te są rzeczywiście zupełnie niesamowite, ale zapewne trafiałyby do nas znacznie mniej gdyby nie sposób ich podania. Z racji tego, że obraz zajmuje więcej przestrzeni w tej książce przekazywane informacje wybrzmiewają donośniej, chwilami wręcz czyta się je jak złote myśli czy maksymy.




Zatem jeżeli ktoś ma zamiar, chociaż po części, zaspokoić swoją ciekawość świata to ma ku temu cztery książkowe możliwości.

/BW/

Intymne życie zwierząt
tekst: Katharina von der Gathen
ilustracje: Anke Kuhl
Prószyński i s-ka 2018

Było sobie życie. Encyklopedia dla dzieci. Tajemnice ludzkiego ciała
na podstawie serialu Alberta Barillé’a
Hippocampus 2018

Jajo. Jajka w gnieździe i kosmosie, czyli kogel-mogel dla dociekliwych
tekst: Eliza Piotrowska
ilustracje: Asia Gwis
Nasza Księgarnia 2018

Zadziwiające życie. Dlaczego każdy z nas jest wszechświatem
tekst i ilustracje: Musha Maynerick Blaise
Egmont 2018



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!



piątek, 16 marca 2018

Dla małych programistów ("Kodowanie dla dzieci", tekst: Marc Scott, ilustracje: Mick Marston)


Książka Marca Scotta to podręcznik pozwalający zapoznać dzieci z podstawami programowania w językach Scratch i Python. Pierwszy język jest obrazkowy a programowanie polega na wstawianiu komend w formie graficznej, co jest dla dzieci znacznie prostsze, a na zaawansowanym etapie nawet intuicyjne. W drugim języku używa się komend pisanych, co jest już trochę bardziej skomplikowane (przede wszystkim trzeba umieć pisać i trochę znać angielski!) . Poziom trudności jest więc w tym niedługim wydawnictwie dosyć zróżnicowany. Warto też powiedzieć, że nie jest to książka z której dziecko nauczy się całego języka programowania. Ale można, korzystając z niej, napisać najprostszą grę czy zaprogramować fraktal.

 

Byłem ciekawy jak to wydawnictwo wygląda, bo chociaż nigdy nie programowałem to wielokrotnie korzystałem z podręczników opisujących programy komputerowe. Dobrze wiem, że takie pozycje pełnią rolę czysto użytkową, wspomagającą pracę na komputerze. Próżno zatem szukać tam projektowego, ilustracyjnego, typograficznego czy wreszcie tekstowego szału. Poza tym są to zwykle książki, które bardzo szybko się dewaluują, kiedy np. ukazuje się nowa wersja jakiegoś programu.






Książka Scotta ma jednak zachęcać do programowania dzieci. Nie mogła to być więc pozycja nudna. I o dziwo nie jest! Autor z ilustratorem naprawdę robią wiele, żeby ożywić ten podręcznik. A zatem oprócz opisanych punkt po punkcie komend znajdziemy tutaj podstawowe pojęcia z dziedziny programowania, informacje o grach, hakerach i oprogramowaniu open sources, jest słowniczek użytych pojęć, a nawet indeks!

Ilustrator Mick Marston proponuje kolorowe, geometryczne obrazki robotów, rakiet i statków kosmicznych (miałem skojarzenia z „Jetsonami”, starą kreskówką Hanna Barbera), ale też dzieci i zwierząt domowych. Strony są kolorowe, co niekiedy szczególnie przy Scratchu daje lekki efekt choinki, ale Kostek jest tą książką bardzo zainteresowany.

Powiem tyle, że jesteśmy już zarejestrowani na Scratchu i planujemy rozpocząć przygodę z programowaniem w ten weekend. Postaram się w miarę możliwości poinformować o efektach naszych działań.

/BW/

Kodowanie dla dzieci
tekst: Marc Scott
ilustracje: Mick Marston
Nasza Księgarnia 2018




Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!

wtorek, 13 marca 2018

Na koń i w drogę! ("List do króla", tekst i ilustracje: Tonke Dragt)


Jedna z tych książek, w które się po prostu wpada albo raczej „wgalopowuje” na koniu! Czytasz kilka stron, myślisz sobie „To ma mnie zainteresować?”, a potem zarywasz noce i podczytujesz w pracy pod biurkiem. Zazdroszczę Holendrom, że mają „List do króla” (książka ukazała się po raz pierwszy w 1962 roku), zamiast „Krzyżaków”, których czytanie przez uczniów w szkole coraz bardziej przypomina męki Juranda ze Spychowa... O ile lepiej dla rozwoju czytelnictwa w Polsce byłoby gdyby na liście lektur znalazła się powieść Tonke Dragt! Dzięki lekturze takiej „cegły” naprawdę można się zakochać w czytaniu. A na koniec po raz pierwszy w czytelniczym życiu poczuć apetyt na więcej… Od forowania tego pomysłu powstrzymuje mnie chyba tylko pamięć o tym, jak wiele książek z list lektur marnie skończyło w świadomości czytelniczej. Więc może lepiej niech do kanonu nie trafia – czytajcie ją dla czystej przyjemności i podsuwajcie swoim dzieciom.



Przywołałem „Krzyżaków”, ponieważ „List do króla” dzieje się w podobnych czasach – w średniowieczu. O ile jednak akcja powieści Sienkiewicza toczyła się na terenie dawnej Polski, tak Dragt osadza wydarzenia swojej książki w fikcyjnym świecie wzorowanym na średniowiecznej Europie. Na wyklejce można znaleźć jej mapkę i chociaż przyznaję, że zwykle taka powieściowa kartografia mnie nie interesuje, tak teraz pieczołowicie analizowałem każdy krok głównego bohatera.

Teraz o treści. „Złapała” mnie od razu, bo eksploatuje mój ulubiony motyw wędrówki inicjacyjnej. Młody 16-letni chłopak Tjuri, tuż przed pasowaniem na rycerza wymyka się z kaplicy i na prośbę tajemniczego człowieka deklaruje się, że dostarczy list królowi sąsiedniego królestwa. To odważny krok, bo przeczekanie w kaplicy całej nocy to konieczny warunek do pasowania na rycerza, a podróż przed nim długa i bardzo niebezpieczna. Czyż może być lepszy początek opowieści?


Urzeka łatwość z jaką Dragt tworzy świat tej książki. Jest to świat ogromny, a jednocześnie zbudowany z prostych i czytelnych klocków. Pisarka z pewnością sięgała do legend arturiańskich, bo imiona, zasady, pieśni i ceremoniał rycerski do nich nawiązują – nie przebijamy się jednak przez dziesiątki imion rycerzy i ich historii, kolejni bohaterowie pojawiają się stopniowo, w liczbie łatwej do spamiętania i utrwalenia. Jako czytelnicy stoimy trochę na pozycji głównego bohatera Tjuriego, który początkowo zupełnie nie wie gdzie jedzie, w jakim celu i czy nie zginie od uderzenia mieczem za pierwszym napotkanym drzewem. Właśnie ta niepewność, poczucie osaczenia, powolne wchodzenie w fabułę i odkrywanie zasad rządzących światem jest w tej książce najbardziej interesujące i wciągające.

W „Liście do króla” brak jakiejkolwiek magii czy stworów fantastycznych, co warto od razu powiedzieć tym, którzy nastawiają się na kolejne fantasy (co najwyżej pustelnik Menaures ma zaawansowaną zdolność telepatii). Właściwie nie ma tutaj też opisów walk, pojedynków, a więc przemocy – to przecież książka dla młodego czytelnika i autorka o tym nie zapomina. Emocje związane z podróżą do króla Unauwena, trudy tej podróży i jej trudność polegają przede wszystkim na zmierzeniu się z samym sobą, na wewnętrznym zwycięstwie ze strachem podróży po nieznanym terenie i obawą przed zaufaniem obcym ludziom. Większość obaw okazuje się zresztą niepotrzebna jeśli tylko bohater kieruje się dobrocią, szlachetnością i zasadami. To właśnie one, nie rycerski entourage decydują o sukcesie Tjuriego. A zdolność adaptacji do zastanych warunków bardzo przydają się nie tylko w Królestwie Dagonauta i Unauwena, ale także w naszym dzisiejszym zglobalizowanym świecie.


Znamienne, że w tej książce napisanej przez kobietę znajdujemy świat prawie całkowicie męski. Gdyby powieść powstała dziś mógłby to z mojej strony być jeden jedyny do niej zarzut. Biorę jednak poprawkę na datę wydania i fakt, że w średniowieczu rola kobiet była znacząco mniejsza niż mężczyzn. W tej obszernej powieści bohaterki można zliczyć na palcach jednej ręki – ochmistrzyni Mirian, Lavinia, ciotka Piaka, matka Tjuriego. Chociaż może w kolejnych tomach Tonke Dragt zmieni nieco optykę niczym debiutująca mniej więcej w tym samym czasie Ursula Le Guin?

Powieść „List do króla” stanowi zamkniętą całość – podróż Tjuriego dobiega końca a pytania, które chłopiec zadaje znajdują odpowiedzi – nie jest to jednak koniec cyklu. W drugiej połowie powieści, autorka podrzuca czytelnikom gdzieś w tle, jakby mimochodem inne wątki, które pobudzają apetyt na ciąg dalszy. Wszak wojna ma się dopiero zacząć. I poznaliśmy wielu wspaniałych bohaterów, których dalsze losy zapowiadają się interesująco.

Ekstatycznie wręcz zachęcam wszystkich do przeczytania „Listu do króla”. Niezbyt głośno o tej książce w sieci, tymczasem jej ukazanie się to moim zdaniem jedno z wydarzeń literackich poprzedniego roku. Dodajmy, że Dwie Siostry wspaniale wydały tę pozycję, a Jadwiga Jędryas pięknie powieść Tonke Dragt przełożyła. Zapewniam, że posiadanie takiej pozycji w domowej biblioteczce to prawdziwa przyjemność.

/BW/

List do króla
tekst i ilustracje: Tonke Dragt
tł. Jadwiga Jędryas
Dwie Siostry 2017



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!
 

piątek, 9 marca 2018

Budujemy, projektujemy, zwiedzamy

Kolejność wykonywania czynności w tytule powinna wyglądać inaczej i zdaję sobie z tego sprawę. Wszak najpierw się projektuje, potem buduje, wreszcie zwiedza lub użytkuje. Chciałem jednak książki, o których dzisiaj będę pisał ustawić w kolejności wiekowej czyli od tych przeznaczonych dla dzieci młodszych, do tych skierowanych do odbiorców starszych.



Wniosek ogólny: o pracy architekta nie opowiada się dzieciom najmłodszym (może to nisza?), za ta bardzo chętnie zapoznaje się je z zadaniami, które stoją przed budowlańcami. Budowlaniec jest określeniem nie do końca precyzyjnym, w tej grupie znajdziemy bowiem zarówno murarza, jak i inżyniera budownictwa. Abstrahując od tych podziałów dzieciom pokazuje się przede wszystkim proces budowania domu. Trudno się temu dziwić, bo jest to proces widowiskowy i atrakcyjny, a przez to łatwy do zaprezentowania w książce dla dzieci. Zadania architekta już takie proste do przedstawienia nie są – dość powiedzieć, że przeważnie odfajkowuje się go pokazując z nieśmiertelnym projektem/rzutem w ręku.



Wydawnictwo Babaryba wydało już wcześniej budowlanego picturebooka z twardymi stronami pt. „Na budowie” Stephana Lompa, a ostatnio dołączyła do niego książeczka ilustrowana przez Leo Timmersa zatytułowana „Tydzień na budowie”. Koncept jest trochę podobny jak we wcześniejszym wydawnictwie ilustrowanym przez tego autora czyli „Kto prowadzi?”. A więc jest to przede wszystkim prezentacja pojazdów używanych na budowie. W każdy dzień pojawiają się na placu budowy inne maszyny, co stanowi też okazję do nauki nazw dni tygodnia. Koparka, spychacz, walec, dźwig, ciężarówka, betoniarka, wywrotka itd. Ta książka przede wszystkim ilustracjami stoi, fabuła jest mniej istotna, ale jednak czytelna. Przedstawia się tutaj proces budowy placu zabaw, co stanowi pewnego rodzaju niespodziankę – ostrzegam, żeby nie spojlerować dzieciom:) A wracając do obrazków – oprócz maszyn dużo tutaj zwierząt i różnych szczegółów. Co by nie mówić o takim stylu ilustratorskim – wygląda imponująco, jest na co popatrzeć. 



Przedszkole i dom dla rodziny Zająców buduje się natomiast w innym picturebooku z twardymi, odpornymi na rozdzieranie stronami. Książka „24 godziny. Coś się dzieje na budowie!” Britty Teckentrup ukazała się ostatnio w Prószyńskim. Teckentrup to prawdziwa weteranka w tworzeniu książek obrazkowych – ze strony wydawnictwa dowiadujemy się, że od roku 1993 stworzyła ich ponad 90! Co znajdziemy w tej?

Przede wszystkim duże plansze pokazujące dosyć wiernie jak od środka wygląda budowa. Ale jak to w tego typu wydawnictwach także tutaj trzeba coś odszukać, zauważyć i śledzić pewną grupę bohaterów. Wszyscy zostali przedstawieni na tylnej stronie okładki. Są to zwierzęta a ich imiona zaczynają się na tę samą literę, co wykonywany przez nich zawód (np. Malarz Maurycy, Brygadzista Benek). Na każdej rozkładówce znajdziemy też zegar wskazujący konkretną godzinę (możemy uczyć dzieci zegara) i zestaw pytań ze szczególnym uwzględnieniem wyczynów Borsuka. Architekt nazwany został tutaj Bernard Budowniczy czyli starym określeniem tego zawodu, które pojawiało się np. w przedwojennej książce Themersonów „Pan Tom buduje dom”. Dzisiaj się go nie używa, bo wprowadza w błąd. Tym bardziej, że nawet na umieszczonej w książce tablicy informacyjnej stoi „Architekt: Bernard Budowniczy”. Przy okazji chciałbym też zwrócić uwagę, że nie za bardzo wyszło nakładanie na obrazek polskich napisów (ta czcionka trochę nie pasuje...). Generalnie jednak kartonówka ta warta jest uwagi młodych fanów budowania – oczywiście pojawiają się tutaj także budowlane pojazdy.




Przejdźmy teraz do książek przeznaczonych dla dzieci starszych. Wydarzeniem określiłbym ukazanie się pozycji „Kazik mieszka w mieście” Joanny Rzezak (Wydawnictwo Nasza Księgarnia). W zasadzie jest to klasyczna książka aktywnościowa, w której dziecko musi kolorować, dopisywać, odpowiadać, rozwiązywać. Znamy takie wydawnictwa, ukazuje się ich mnóstwo, sam ostatnio pisałem o trzech. Jednak „Kazik...” ze względu na tematykę, ale też koncepcję graficzną stanowi jednak w tym gronie pozycją wyjątkową.

Warto podkreślić, że ta książka nie jest pójściem po najmniejszej linii oporu, opracowanym z perspektywy laika, dla którego zadaniem architekta jest zaprojektowanie kolorowego domku z wieżyczkami. Zawiera ona dużo konkretnej wiedzy i nie jest to wiedza powszechnie dostępna dla dzieci. W szkole się tego na pewno nie uczą. A można się stąd dowiedzieć np. co należy do zadań architekta i urbanisty, poznać architektoniczne style (i to z naciskiem na te współczesne, jest nawet fragment o le Corbusierze!), dowiedzieć się jak działa miasto, co to jest przestrzeń miejska, wspólna. To na pewno nie jest wiedza mainstreamowa. Do tego trochę aluzji do popkultury (Godzilla!) i grupa bohaterów przewijająca się po stronach: Kazik, jego tato architekt, mama urbanistka, czarnoskóry kolega i jeszcze gołąb, szczur i pies. Bardzo mnie cieszy, że w tak dużym wydawnictwie ukazuje się pozycja tak potrzebna i traktująca temat architektury w sposób poważny. Kupujcie i działajcie!




Wreszcie „Monumentalne” Sarah Tavernier i Alexandre Verhille (Dwie Siostry) to wielkoformatowy album zbierający, jak głosi podtytuł książki, „cuda i rekordy architektury”. Zgromadzone obiekty podzielone zostały według kontynentów, na których się znajdują. Każdy kontynent ma przypisany kolor – np. Europa jest zielona, Afryka pomarańczowa a Azja czerwona. Przy czym znajdziemy tutaj nie tylko budynki, ale też pomniki, kanały czy budowle inżynieryjne. O wyborze prezentowanych obiektów nie będę dyskutował, bo to zawsze są autorskie decyzje. Z pewnością jest tutaj wszystko, co najważniejsze, przy czym widać nastawienie na dzieła architektury współczesnej co poczytuję za plus. 

Warto natomiast trochę dłużej pochylić się nad szatą graficzną tej książki, która jest dosyć odważna. Autorzy prezentowane obiekty przedstawiają na stronach jeden obok drugiego, co przypomina trochę szpaltę gazety z ogłoszeniami. Przy budynkach znajdziemy podstawowe informacje, pojawiają się nazwiska architektów czy krótkie historyczne lub informacyjne komentarze. Nie ma więc natłoku danych, co przy tej liczbie obiektów mogłoby być jednak niestrawne.

Napiszę tak – mi się ten projekt graficzny bardzo podoba, jednolita kolorystyka i uproszczone choć realistycznie przedstawione bryły wprowadzają porządek, o który byłoby trudno gdyby chcieć pokazać to wszystko na 100% wiernie. Wtedy oczopląs murowany. Nie da się ukryć, że pokazywanie dzieciom (szczególnie młodszym, takim ze środkowej podstawówki) architektury w formie wyboru the best of i bez wykorzystania fotografii to duże wyzwanie. W tym wydawnictwie z pewnością nie znajdziecie „elementów zmiękczających” wprowadzonych specjalnie dla dzieci – żadnych wesołych rysunków czy zwierząt przewijających się po stronach. To poważny leksykon, według mnie przydatny także dla dorosłych. Ze względu na format na wakacje go raczej nie weźmiecie, ale jako wstęp do architektonicznych wędrówek sprawdzi się dobrze.

/BW/

Tydzień na budowie
tekst: Jean Reidy
ilustracje: Leo Timmers
Babaryba 2017

24 godziny. Coś się dzieje na budowie!
tekst i ilustracje: Britta Teckentrup
tł.: Joanna Maciuk
Prószyński i s-ka 2018

Kazik mieszka w mieście
tekst i ilustracje: Joanna Rzezak
Nasza księgarnia 2018

Monumentalne. Cuda i rekordy architektury
tekst i ilustracje: Sarah Tavernier, Alexandre Verhille
Dwie Siostry 2017



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!


Tydzień na budowie


24 godziny. Coś się dzieje na budowie!


Kazik mieszka w mieście


Monumentalne. Cuda i rekordy architektury

wtorek, 6 marca 2018

Małe dozwolone kłamstewka ("Maskarada", tekst: Lotta Olsson ilustracje: Maria Nilsson Thore)

Moje pierwsze doświadczenie z przygodami orzesznicy i mrówkojada. Jak zdążyłem się przekonać po recenzji na Małej Czcionce, jest to doświadczenie trochę niepełne, bo poprzednie części były bogatsze tekstowo i treściowo. W „Maskaradzie” tekstu faktycznie nie ma za wiele, a strony wypełniają duże ilustracje. Jednak także w tej części pojawiają się ciekawe problemy do dyskusji, a przedstawiona historia też nie jest wcale prosta i transparentna. 


Jeżozwierz urządza bal przebierańców, co bardzo cieszy mrówkojada. Orzesznica nie lubi jednak maskarad i najchętniej zostałaby w domu. Kiedy jeżozwierz przychodzi zapytać ich czy będą na imprezie orzesznica prosi przyjaciela, aby skłamał i powiedział, że jest chora i nieobecna. Nazywa to białymi kłamstwami. To „małe dozwolone kłamstewka. Wtedy na przykład, gdy grzeczniej jest nie powiedzieć prawdy, niż ją powiedzieć”. Mrówkojad zrobi jednak z tej definicji własny użytek, który będzie zaskoczeniem nawet dla orzesznicy...


Siłą tej historii jest według mnie to, że przez młodszych czytelników może być traktowana jako fabuła o zwierzątkach, które idą na bal przebierańców, a przez starszych jako całkiem poważne, warte przemyślenia i przedyskutowania, rozważania o tym czym jest kłamstwo. Ale takie właśnie małe. Takie powszechne, bo często nawet nie rozpoznane. Nie jakieś tam poważne np. na sali sądowej, w wyniku którego niewinna osoba zostaje skazana na długoletnie więzienie. Takie, że jak dasz do ciasteczek dżem truskawkowy zamiast malinowego i ja ci powiem, że jest równie smaczne, choć nie jest. 



Zastanawiam się nad tym czy „białe kłamstwo” nie jest aby konieczne do sprawnego funkcjonowania w społeczności? Pamiętam film, w którym Jim Carrey pewnego dnia zaczął mówić tylko prawdę i świat po prostu nie był na to gotowy. „Maskarada” pokazuje, że odrobina kłamstwa jest niezbędna, że w żadnym wypadku nie sposób stosować zerojedynkowego podejścia do tej kwestii. Tym samym dochodzimy w ogóle do pytania czy kłamstwo zawsze jest złe? Czy moralny relatywizm, z którym mamy do czynienia w przypadku „białego kłamstwa” powinien zapalać nam w głowie czerwoną lampę? Przecież mówimy dzieciom, żeby nie kłamały – tymczasem świat na kłamstwie się opiera. O na przykład literatura. Czy zmyślanie jest tożsame z kłamstwem? Sporo tych pytań się nasuwa po lekturze „Maskarady”, a zapewniam, że to wcale nie wszystkie.

Jest oczywiście jeszcze jeden sposób na podejście do te historii. Jeśli dziecko zapyta was (mnie moje zapytało) dlaczego oni w tej książce kłamią to zawsze możecie powiedzieć, że karnawał, o czym napisał Bachtin, to czas, w którym zakwestionowane zostają wszystkie zasady na co dzień rządzące światem. Więc można sobie też swobodnie pokłamać. Nie trzeba od razu mówić, że są takie sytuacje, w których karnawał trwa przez całe życie.

/BW/

Maskarada
tekst: Lotta Olsson
ilustracje: Maria Nilsson Thore
tł. Agnieszka Stróżyk
Zakamarki 2018



Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!

czwartek, 1 marca 2018

Parami (3): Czary i rzeczywistość z Marianną Sztymą ("Czarodziejski most", tekst: Dorota Gellner, ilustracje: Marianna Sztyma, "Pustka", tekst i rysunki: Marianna Sztyma)


W napisanej jakiś czas temu recenzji nowego wydania „Akademii Pana Kleksa” dziękowałem autorce ilustracji Mariannie Sztymie za to, że jej pomysły pozwoliły mi obejrzeć nigdy nie nakręconą „Akademię” w reżyserii Tima Burtona. Jakkolwiek brzmi to absurdalnie chciałbym dodać, że: a) szerzej uzasadniałem tutaj, b) miał to być zachęcający wstęp do postu o dwóch książkach z udziałem Marianny Sztymy. Pierwszej z udziałem częściowym i drugiej z udziałem całkowitym.


Pierwsza ma tytuł „Czarodziejski most” (Wydawnictwo Bajka) i pisarsko jest dziełem Doroty Gellner. To w zasadzie niedługi i wcale nie premierowy, bo wydany po raz pierwszy w 1992 roku, wierszyk o pewnym specyficznym moście, który zmienia ludzi i przedmioty. Ogólnie można rzec, że zmienia na lepsze. Starych w młodych, złodziei w darczyńców, wozy w karety, a skąpca w hojnego dobrodzieja. Wiadomo, że Dorota Gellner rymować potrafi, ale tym razem coś tam chyba do tych wersów nawkładała, jakichś chemio-poetyckich środków działających na wzrok, bo moje dzieci (szczególnie Matylda) oszalały na punkcie tego wiersza. Dość powiedzieć, że nauczyła się go na pamięć! Czyta (powtarza) sama. Wzięła „Czarodziejski most” do przedszkola, wieczorem zabiera do łóżka. Przyznaję, że chwilami mam już dość tej historyjki (którą także umiem na pamięć siłą rzeczy) a powtarzanie jej dziesięć razy dziennie przestało należeć do moich ulubionych zajęć. Wspomnę jeszcze o jednym istotnym walorze edukacyjnym tego tekstu  – fajnie można wytłumaczyć na przykładzie „Czarodziejskiego mostu” co to są przeciwieństwa.




Teraz nadszedł czas, aby napisać o ilustracjach. Więc już do końca będzie o dziele Marianny Sztymy. Bez dwóch zdań to właśnie ilustracje dały "Czarodziejskiemu mostowi" nowe życie. Zresztą popatrzcie w internetach na poprzednie wydania... Sztyma chętnie stosuje tutaj wesołe kolory, a jej rysunki mają baśniowy sznyt. Wszak pojawiają się tutaj krajobrazy i postacie z baśni zaczerpnięte... Książka posiada podłużny format, a wiersz jest, jak wspomniałem, krótki. Dlatego ilustracje zajmują sporo przestrzeni i choć są kolorowe, to kolory te zostały lekko przygaszone, poszarzałe, ale jednocześnie sporo na nich szczegółów i np. jak pojawia się skąpiec to widzimy szyld banku. I zauważcie, że ilustratorka nie porzuca swoich bohaterów po jednej rozkładówce! Daje im przechodzić na kolejne i spokojnie znikać za linią horyzontu.

Jednak ilustrowanie wiersza to zupełnie inna sprawa niż książka w pełni autorska. A taką też Marianna Sztyma niedawno napisała i narysowała. To właściwie komiks albo jak kto woli picture book pod tytułem „Pustka” (Wydawnictwo Centrala). 



Fabularnie wydawnictwo to zawiera rewers sytuacji przedstawionej w znanym i trochę już oklepanym wierszu Wisławy Szymborskiej zatytułowanym „Kot w pustym mieszkaniu”. Komiks Sztymy mógłby zostać zatytułowany „Właścicielka kota w pustym mieszkaniu”. Oto dziewczynka straciła ukochanego kotka i zamiast zwierzęcia do jej mieszkania zapukała pustka. 

Czytałem kiedyś wywiad z autorką w Dwutygodniku, w którym przyznała, że na jej biurku leżą przede wszystkim żywe koty, a po nich dopiero wymieniła spraye, szablony, kredki i farby. Nie chcę za bardzo psychologizować, ale nie da się ukryć, że jawi mi się „Pustka” jako opowieść bardzo intymna. Jakoś sporo ostatnio czytam wydawnictw dla dzieci, których tematem jest śmierć, utrata. Wiadomo jak delikatna to tematyka i trudna do przekazania dzieciom. Marianna Sztyma znalazła sposób, żeby zrobić to ciekawie – po prostu narysowała pustkę w postaci białej plamy (albo "nie narysowała", bo pytanie czy pustkę można narysować?). Dziewczynka z nią rozmawia i nie są to rozmowy nadęte, rażące jakimś coelhizmem. Proste pytania i proste odpowiedzi. Dzięki temu ta opowieść staje się zrozumiała, a jednocześnie nie nazbyt spłaszczona, zachowuje nutkę filozofii, głębi. 

Na ilustracjach wnętrze pokoju dziewczynki oddane zostało w kolorach ziemi, ochra, zgniła zieleń, oberżyna, jest w nim też sporo śladów bytności kota. Na tym tle bohaterka wyróżnia się czytelną, komiksową kreską, wydaje się być najbardziej realistyczna, choć zagubiona. Ilustratorce udało się, że tak metaforycznie powiem, pokazać walkę człowieka z przestrzenią. Dla mnie ważna pozycja, o której na pewno będziemy z dziećmi jeszcze nie raz rozmawiać.

/BW/

Czarodziejski most
tekst: Dorota Gellner
ilustracje: Marianna Sztyma
Bajka 2018


Pustka
tekst i rysunki: Marianna Sztyma
Centrala 2017




Jeżeli kupisz opisywaną książkę (lub inną) za pośrednictwem poniższych linków afiliacyjnych to ja otrzymam z tego niewielki procent. Pieniądze pomagają mi utrzymywać tę domenę. Dziękuję!



Czarodziejski most



Pustka