niedziela, 23 lutego 2020

"Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy'ego", "Mój przyjaciel szejk w Stureby", tekst: Ulf Stark, rysunki" Magdalena Kucharska, Zakamarki


W naszym kraju, pisarz posiadający malownicze albo traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa przeważnie myśli sobie, że koniecznie powinien napisać na ten temat powieść inicjacyjną ustawioną w przedziale między Schulzem a Masłowską. Dzieje się tak dlatego ponieważ nad Wisłą większość obywateli chce zostać poważnymi pisarzami, których wizje będą rozbudzały wyobraźnię czytelników. Tymczasem nieżyjący już pisarz szwedzki Ulf Stark postanowił swoje wspomnienia z dzieciństwa uczynić materiałem na książkę dla dzieci. Większość naszych krajowych twórców plułaby sobie w brodę, że jak to? Moje wspaniałe dzieciństwo to przecież metafora wszechświata, uniwersalne uniwersum wszystkiego i mam je zmarnować dla jakichś tam, za przeproszeniem, smarków? 



A tymczasem Stark wziął swoje wspomnienia - ale takie no excuse czyli z podziwianiem piersi opalających się pań czy z wchodzeniem przed nadjeżdżające samochody - wymieszał je z niewielką liczbą zdarzeń "nadprzyrodzonych" i powstały historie, które czytają się same. To ścisłe przemieszanie prawdziwych doświadczeń i fikcji sprawiło, że choć nie wszystkie wydarzenia przedstawione miały się prawo wydarzyć, to jednak przy odrobinie autosugestii nie sposób włożyć ich na stałe miedzy bajki. Jednym zdaniem - fabuła jest jednocześnie wiarygodna i niewiarygodna.




Akcja dzieje się w Szwecji, w latach 50. i dla każdego kto czytał polskie powieści opisujące tamten okres jest to generalnie kosmos. Przecież wszystkie przedstawione przez Starka wydarzenia, od prężenia muskułów do pierwszych pocałunków, tak bardzo wydają się współczesne i dzisiejsze, że doprawdy trudno uwierzyć, że u nas wtedy na sztandarach powiewała zajęcza morda Stalina. 
Małe miasteczko Stureby, ojciec dentysta, kilku takich którzy zawsze dokuczają, dziewczyna, która odczuwa już znacznie więcej i przede wszystkim nonkonformistyczny kumpel Percy, symbolizujący wszystkich kumpli, którzy mieli od nas więcej wyobraźni, śmiałości, bezczelności, więcej rozumieli i wiele się od nich nauczyliśmy a później zniknęli gdzieś na manowcach życia. I jeżeli miałbym układać kanon chłopackich książek to dwie powieści Ulfa Starka (trzecią mają Zakamarki wydać w marcu) byłyby w tym kanonie na samym początku. Nie sposób opisać wielkości tych książek. Żeby ją zrozumieć, trzeba te powieści, po prostu i po bożemu, przeczytać. Do czego was z całego serca zachęcam.

/BW/

czwartek, 13 lutego 2020

"Zabić drozda" (scenariusz i rysunki: Fred Fordham, na podstawie powieści Harper Lee, Jaguar 2020)


"Zabić drozda" Harper Lee to powieść, która na trwale wpisała się do historii kultury. Drętwe, podręcznikowe zdanie, wiem. A jednak trudno inaczej opisać status tej opowieści - Nagroda Pulitzera, oscarowy film z Gregorym Peckiem, niebywały sukces czytelniczy i wreszcie nimb jedynej powieści napisanej przez Lee (rozwiany wprawdzie pod koniec życia przez dyskusyjne "Idź, postaw wartownika"). W każdym razie, biorąc pod uwagę kultowy status  tej powieści, to zadziwiające, że jej komiksowa adaptacja ukazuje się tak późno. Jak czytamy na okładce "była inspirowana i akceptowana przez spadkobierców dorobku Harper Lee". Być może pisarka (zmarła w 2016 roku, a komiks ukazał się w 2018) nie wyrażała po prostu na taką adaptację zgody... Jakkolwiek by nie było, dzięki wydawnictwu Jaguar, dostajemy powieść graficzną autorstwa Freda Fordhama po polsku i możemy w nowej formie przeżyć wydarzenia rozgrywające się w Maycomb a związane z rodziną adwokata Atticusa Fincha.



Jak pamiętamy "Zabić drozda" to opowieść, którą poznajemy z punktu widzenia córki adwokata Jean Louise zwanej Smykiem. Dzięki takiej perspektywie o wszystkim dowiadujemy się stopniowo, w miarę jak rośnie wiedza dziewczynki o wydarzeniach mających miejsce w Maycomb. Ta perspektywa została utrzymana przez Fordhama, a przekonać się można o tym patrząc już na okładkę komiksu. Widzimy na niej, stojących w różnym oddaleniu od siebie, najważniejszych bohaterów tej opowieści. Na pierwszym planie znajduje się Smyk, która patrzy na stojącego przed nią Atticusa Fincha, który z kolei spogląda na znajdującego się najdalej Toma Robinsona, Afroamerykanina skazanego za gwałt.


Powieść Harper Lee to utwór wielowymiarowy. Traktuje o problemach toczących społeczeństwo amerykańskiego Południa w latach 30., na czele oczywiście z rasizmem. Pisarka miesza w swojej opowieści różne konwencje gatunkowe - znajdziemy w niej elementy powieści inicjacyjnej, społecznej, kryminalnej i thrillera. Znajdziemy tutaj kompozycyjną klamrę związaną z Dzikim Radley'em, ale też sporo humoru. Wreszcie fabuła przynosi postać Atticusa Fincha, który stanowi idealną emanację człowieka prawego, a jednocześnie mądrego ojca, trochę jakby wyjętego z innej rzeczywistości, odmiennej od tej na amerykańskim Południu w latach 30. XX wieku (pisałem o tym kiedyś tutaj).


No dobrze, przejdźmy do rzeczy czyli komiksu. Uważam, że Fred Fordham znalazł sposób, aby przełożyć powieść Lee na komiksowe kadry. Jego adaptację przeczytałem z satysfakcją i przyjemnością, po raz kolejny zaangażowałem się w tę historię. Mam wrażenie, że twórca rysując swoje postacie inspirował się trochę wyglądem aktorów grających w filmie Mulligana z 1962 roku. Nie przerysował ich jeden do jednego (jak to miało miejsce np. w polskim Klossie), ale widać, że się inspirował. Fordham rysuje realistycznie i chyba trudno oczekiwać w tym przypadku czegoś innego. Wszak powieść Lee jest realistyczna, a jedyna jej cecha charakterystyczna to narracyjna perspektywa dziecka, co w roku 1960 nie było przecież żadną rewolucją. Wystarczy porównać "Zabić drozda" z powieściami także piszącego o Południu Williama Faulknera, żeby przekonać się jak klasyczną formą posłużyła się amerykańska pisarka. Kresce Freda Fordhama nie sposób nic zarzucić - dobrze pasuje do tej historii, nie odwraca uwagi od tego, co najważniejsze czyli fabuły, wiernie przeniesionej do dymków i kadrów. Od śledzenia przedstawionej historii nie odciągają też kolory, które chociaż występują tutaj w dużym bogactwie, są lekko przygaszone. Osobiście nie za bardzo podobał mi się sposób przedstawiania emocji bohaterów, tego w jaki sposób rysują się one na ich twarzach. Generalnie żadna postać nie wygląda w tym komiksie przyjemnie (bo ładnie to w tym przypadku złe słowo), a te negatywne są wręcz celowo brzydkie (np. pani Dubose czy Ewell). Zawiodłem się też na komiksowym przedstawieniu Arthura "Dzikiego" Radley'a (być może dlatego, że w filmie grał go młody Robert Duvall). Reasumując jednak - adaptacja Fordhama to kawał dobrej roboty i kolejny powód, żeby sięgnąć po powieść Harper Lee.

/BW/


czwartek, 6 lutego 2020

"Lou! Struktura kryształu" (rysunki i scenariusz: Julien Neel, Egmont 2019)


Naprawdę nie rozumiem, co się stało z "Lou!"... Pierwszy wydany w Polsce tom opowieści obrazkowej Juliana Neela pt. "Codziennik" (tak naprawdę zawierał trzy zbiorcze części komiksu) był dla mnie odkryciem nowo wydanej, egmontowskiej serii "Komiksy są super". Ciekawie poprowadzona obyczajówka, której główną bohaterką była dziewczynka o imieniu Lou, jej relacje z matką niedoszłą pisarką, zrzędliwą babcią o dobrym sercu, partnerem matki Ryśkiem nie rozstającym się z kamizelką z owczej wełny, wreszcie z koleżankami i kolegami. Takich fabuł było wiele, a jednak Julian Neel dobrze wiedział jak nadać oklepanym rodzinno-przyjacielskim relacjom nowego sensu i sprawić, że śledzimy losy bohaterów z zapartym tchem. 

No właśnie - wiedział. 

Albowiem wydana pod koniec zeszłego roku "Struktura kryształu" (tytuł starego filmu Zanussiego) tego czaru już zupełnie nie ma. To trzeci integral, który zawiera: dwa tomy komiksowe zatytułowane "Struktura kryształu" i "Ahoj przygodo!" oraz album filmowy. Trochę szkoda, że film na podstawie komiksu nie znalazł u nas dystrybutora, mimo iż liczy sobie już 6 lat (premiera odbyła się w 2014 roku). Dlatego te filmowe fotki z opisami wiszą trochę w próżni i aż prosi się, żeby nazwać je "zapchajdziurą". 



Skupmy się jednak na komiksie. Lou jest już nastolatką w szczytowej fazie okresu dojrzewania. Młoda bohaterka hojnie szafuje tutaj swoją seksualnością, a Neel udowadnia, że komiksy Milo Manary nie są mu obce. Autor wyraźnie akcentuje erotyzm swojej bohaterki i swobodnie wypowiada się na temat seksu. Jednak leitmotivem obu tomów są kryształy koloru różowego, które nie wiadomo jak pojawiły się na Ziemi. Bohaterowie komiksu interesują się nimi - sympatia Lou, Paweł bada je w kamieniołomach, a jej matka pisarka bierze udział w tajnym projekcie związanym z kryształami. Zdecydowanie pełnią w tym komiksie jakąś rolę symboliczną, a jaką - możemy się domyślić kiedy pewnego dnia znikają... (nie będę zdradzał, ale zawiedziecie się). W każdym razie są one wszędzie.  Przestrzeń komiksu jest nimi wypełniona np. wyrastają w miastach, które przypominają często miejsca ze snów lub marzeń No właśnie. Te odrealnione lokacje, w których Neel umieszcza bohaterów powodują, że w przedstawione wydarzenia trudno się zaangażować.  Zaginęła gdzieś zdolność autora do obyczajowej obserwacji. Bohaterowie snują się bez celu, a ich spotkania i rozmowy do niczego nie prowadzą.

W albumie "Ahoj przygodo!" Lou odbywa inicjacyjny trip, który ma jej pomóc odnaleźć i zrozumieć siebie. Nie ma w tym niczego odkrywczego, czego byśmy nie widzieli choćby w tuzinie filmów o takiej tematyce. Dziewczyna jeździ w różne miejsca, poznaje ludzi, z którymi wchodzi w krótkotrwałe relacje. Z kolei relacje, po których należałoby się spodziewać czegoś więcej czyli te ze znanymi z poprzednich części Pawłem i Tristanem zostały  poprowadzone w mało zrozumiały sposób, bez krzty dbałości o fabularną koherencję. Trudno mi odpowiedzieć na pytanie w jakim celu ci młodzi mężczyźni są obecni w życiu Lou. Jak w pełni kupowałem pierwsze tomy, tak te do mnie zupełnie nie trafiają. Mam wrażenie, że tamte były dla wszystkich, a te są co najwyżej, jak głosi okładka, dla młodzieży. I to takiej raczej zaczytanej w Paulo Coehlo, niestety.

/BW/