niedziela, 12 kwietnia 2015

Być jak Atticus Finch („Zabić drozda” Harper Lee)

Przeczytałem niedawno „Zabić drozda” Harper Lee.

Nie napiszę, że miałem tę książkę na liście wyzwań lekturowych, bo jakoś czytanie wartościowych książek nie kojarzy mi się z wyzwaniem. Wyzwanie to i owszem byłoby jakbym miał przeczytać jakiegoś gniota. Nie napiszę też, że tę książkę połknąłem, pochłonąłem czy w inny sposób wprowadziłem do swojego organizmu, bo czytam z braku czasu raczej seriami niż ciągami. I nie napiszę też wreszcie, że polecam wam owinąć się w miękki koc, wziąć kubek herbaty i kota, a potem odpłynąć w książkowy świat, bo nie po to czytam książki, żeby mi było przyjemnie. Czytam, bo chcę się czegoś dowiedzieć o świecie i o sobie. Albo żeby się czegoś nauczyć. Mam wrażenie, że sporo wychodzących dzisiaj książek przypomina żarcie z fast foodu. Zje to człowiek, przez moment czuje się najedzony, nawet mu się gęba wykrzywi od jakiegoś pikantnego sosu (- Aha, to ten zabijał…), ale po chwili zadaje sobie pytanie: po co ja to zrobiłem, no po co? Wiem, że porównywanie książek do jedzenia na większą skalę może zakończyć się porażką. Niemniej tę metaforę fast-foodową uważam za całkiem trafną.


Do przeczytania amerykańskiej powieści „Zabić drozda” ostatecznie zmobilizowała mnie informacja o tym, że pani LH, dzisiaj 89-letnia, w lipcu 2015 roku wyda swoją drugą książkę. Tak, dla tych którzy być może nie wiedzą – „Zabić drozda” to jedyna książka fabularna w bibliografii Harper Lee. Oczywiście daj Bóg każdemu pisarzowi taką książkę, wszak i Pulitzera dostała za nią, a film na jej podstawie z Gregorym Peckiem w roli głównej zgarnął kilka ważnych Oscarów w roku 1962. A propos drugiej książki to wiadomo, że jest to książka odnaleziona, a nie napisana teraz. Powstała przed „Zabić drozda” i w zasadzie może być różnie z  tą książką. Może być dobra, ale też słaba jak cholera.


Dlaczego jednak piszę o starej powieści Harper Lee na blogu o książeczkach dla dzieci? Piszę ponieważ w czasie lektury doszedłem do wniosku, że jej główny bohater Atticus Finch był bardzo dobrym ojcem. A ponieważ miał dzieci parkę podobnie jak ja (chłopiec starszy, dziewczynka młodsza) chłonąłem jego metody zaprowadzenia w rodzeństwie ładu niczym wieloryb plankton. Nie czuję się na siłach by prowadzić ciekawego ojcowskiego bloga partetingowego i żeby puszczać w eter mądre rady. Sam ich potrzebuję, dlatego spodobało mi się jak z dziećmi rozmawiał Atticus Finch. Nie czytałem tej książki jako poradnika w stylu Tracy Hogg, ale po prostu zwróciłem na to uwagę.

A pamiętajmy: działo się to w 1935 roku w Alabamie, na południu USA, gdzie nie tylko uprzedzenia rasowe, segregacja były na porządku dziennym, ale też zapewne popularny był model rodziny oparty na dogmacie silnej ręki (czego opłakane zresztą skutki widzimy w postaci ukrywającego się w domu Arthura Radley’a). Finch jest adwokatem, który broni czarnoskórego mężczyzny, niesłusznie oskarżonego o gwałt. Dużym atutem książki jest narracja prowadzeniu z punktu widzenia dziecka, córki Fincha zwanej Smykiem (bądź Skautem w innych tłumaczeniach).

Nie będę się tutaj w tej chwili specjalnie wymądrzał, ale wydaje mi się, że ojciec w literaturze polskiej przedstawiany jest jako osobnik mało empatyczny, raczej surowy, raczej oschły, ewentualnie brutal albo dziwak. Oczywiście mam na myśli dorosłą literaturę polską (bo w polskiej literaturze dla dzieci jest zupełnie inaczej). Dlatego polecam „Zabić drozda”. A poniżej kilka cytatów. Kilka - na zachętę.
Atticus wstał i poszedł na koniec werandy. Gdy już dokładnie przyjrzał się glicyniom, wrócił do mnie.
- Przede wszystkim – powiedział – naucz się jednej rzeczy, Smyku, a będzie ci znacznie łatwiej współżyć z wszelkiego rodzaju ludźmi. Nigdy naprawdę nie zrozumie się człowieka, dopóki nie spojrzy się na sprawy z jego punktu widzenia…
- Ojcze?
- …dopóki nie wejdzie się w jego skórę, nie pochodzi się w jego skórze po świecie.
Atticus tłumaczy bratu, który nie ma dzieci:
- Jack! Kiedy dziecko cię o coś pyta, odpowiedz mu, na miłość boską. Ale nie rozciągaj tej odpowiedzi w nieskończoność. Dzieci to dzieci, potrafią jednak szybciej niż dorośli wykryć oszustwo i takie zamydlanie oczu wprowadza tylko w ich głowach zamęt. Tak – dumał mój ojciec – rozwiązanie znalazłeś dziś dobre, wychodząc jednak z założenia niewłaściwego. Brzydkie słowa to faza, przez którą przechodzą wszystkie dzieci i która sama mija, kiedy dziecko widzi, że na nikim nie robi to wrażenia. (…) 
- Dość tego – powiedział. – Oboje zaraz spać.
- A kuku – zagrałam Jemowi palcami na nosie. Starszy brat miał oto pomaszerować do łóżka o mojej porze.
- Kto zaczął? – zapytał Atticus z rezygnacją.
- Jem. Chciał mną rządzić. Już chyba jego nie muszę, słuchać?
Atticus uśmiechnął się.
- Zostawmy to. Słuchaj Jema wtedy, kiedy uda mu się ciebie przekonać. Czy to dosyć sprawiedliwe?

/BW/ 




Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!