Przeczytałem niedawno „Zabić drozda” Harper Lee.
Nie napiszę, że miałem tę książkę na liście wyzwań
lekturowych, bo jakoś czytanie wartościowych książek nie kojarzy mi się z
wyzwaniem. Wyzwanie to i owszem byłoby jakbym miał przeczytać jakiegoś gniota.
Nie napiszę też, że tę książkę połknąłem, pochłonąłem czy w inny sposób
wprowadziłem do swojego organizmu, bo czytam z braku czasu raczej seriami niż
ciągami. I nie napiszę też wreszcie, że polecam wam owinąć się w miękki koc,
wziąć kubek herbaty i kota, a potem odpłynąć w książkowy świat, bo nie po to
czytam książki, żeby mi było przyjemnie. Czytam, bo chcę się czegoś dowiedzieć
o świecie i o sobie. Albo żeby się czegoś nauczyć. Mam wrażenie, że sporo
wychodzących dzisiaj książek przypomina żarcie z fast foodu. Zje to człowiek, przez
moment czuje się najedzony, nawet mu się gęba wykrzywi od jakiegoś pikantnego
sosu (- Aha, to ten zabijał…), ale po chwili zadaje sobie pytanie: po co ja to
zrobiłem, no po co? Wiem, że porównywanie książek do jedzenia na większą skalę
może zakończyć się porażką. Niemniej tę metaforę fast-foodową uważam za całkiem
trafną.
Do przeczytania amerykańskiej powieści „Zabić drozda” ostatecznie
zmobilizowała mnie informacja o tym, że pani LH, dzisiaj 89-letnia, w lipcu 2015
roku wyda swoją drugą książkę. Tak, dla tych którzy być może nie wiedzą –
„Zabić drozda” to jedyna książka fabularna w bibliografii Harper Lee. Oczywiście
daj Bóg każdemu pisarzowi taką książkę, wszak i Pulitzera dostała za nią, a
film na jej podstawie z Gregorym Peckiem w roli głównej zgarnął kilka ważnych
Oscarów w roku 1962. A propos drugiej książki to wiadomo, że jest to książka
odnaleziona, a nie napisana teraz. Powstała przed „Zabić drozda” i w zasadzie
może być różnie z tą książką. Może być
dobra, ale też słaba jak cholera.
Dlaczego jednak piszę o starej powieści Harper Lee na blogu
o książeczkach dla dzieci? Piszę ponieważ w czasie lektury doszedłem do
wniosku, że jej główny bohater Atticus Finch był bardzo dobrym ojcem. A
ponieważ miał dzieci parkę podobnie jak ja (chłopiec starszy, dziewczynka
młodsza) chłonąłem jego metody zaprowadzenia w rodzeństwie ładu niczym wieloryb
plankton. Nie czuję się na siłach by prowadzić ciekawego ojcowskiego bloga
partetingowego i żeby puszczać w eter mądre rady. Sam ich potrzebuję, dlatego spodobało
mi się jak z dziećmi rozmawiał Atticus Finch. Nie czytałem tej książki jako
poradnika w stylu Tracy Hogg, ale po prostu zwróciłem na to uwagę.
A pamiętajmy: działo się to w 1935 roku w Alabamie, na
południu USA, gdzie nie tylko uprzedzenia rasowe, segregacja były na porządku
dziennym, ale też zapewne popularny był model rodziny oparty na dogmacie silnej
ręki (czego opłakane zresztą skutki widzimy w postaci ukrywającego się w domu
Arthura Radley’a). Finch jest adwokatem, który broni czarnoskórego mężczyzny, niesłusznie
oskarżonego o gwałt. Dużym atutem książki jest narracja prowadzeniu z punktu
widzenia dziecka, córki Fincha zwanej Smykiem (bądź Skautem w innych
tłumaczeniach).
Nie będę się tutaj w tej chwili specjalnie wymądrzał, ale
wydaje mi się, że ojciec w literaturze polskiej przedstawiany jest jako osobnik
mało empatyczny, raczej surowy, raczej oschły, ewentualnie brutal albo dziwak. Oczywiście
mam na myśli dorosłą literaturę polską (bo w polskiej literaturze dla dzieci jest
zupełnie inaczej). Dlatego polecam „Zabić drozda”. A poniżej kilka cytatów. Kilka - na zachętę.
Atticus wstał i poszedł na koniec werandy. Gdy już dokładnie przyjrzał się glicyniom, wrócił do mnie.- Przede wszystkim – powiedział – naucz się jednej rzeczy, Smyku, a będzie ci znacznie łatwiej współżyć z wszelkiego rodzaju ludźmi. Nigdy naprawdę nie zrozumie się człowieka, dopóki nie spojrzy się na sprawy z jego punktu widzenia…- Ojcze?- …dopóki nie wejdzie się w jego skórę, nie pochodzi się w jego skórze po świecie.
- Jack! Kiedy dziecko cię o coś pyta, odpowiedz mu, na miłość boską. Ale nie rozciągaj tej odpowiedzi w nieskończoność. Dzieci to dzieci, potrafią jednak szybciej niż dorośli wykryć oszustwo i takie zamydlanie oczu wprowadza tylko w ich głowach zamęt. Tak – dumał mój ojciec – rozwiązanie znalazłeś dziś dobre, wychodząc jednak z założenia niewłaściwego. Brzydkie słowa to faza, przez którą przechodzą wszystkie dzieci i która sama mija, kiedy dziecko widzi, że na nikim nie robi to wrażenia. (…)
- Dość tego – powiedział. – Oboje zaraz spać.- A kuku – zagrałam Jemowi palcami na nosie. Starszy brat miał oto pomaszerować do łóżka o mojej porze.- Kto zaczął? – zapytał Atticus z rezygnacją.- Jem. Chciał mną rządzić. Już chyba jego nie muszę, słuchać?Atticus uśmiechnął się.- Zostawmy to. Słuchaj Jema wtedy, kiedy uda mu się ciebie przekonać. Czy to dosyć sprawiedliwe?
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!