Kiedy byłem w podstawówce wydawało mi się, że poezję współczesną
najlepiej reprezentują wiersze Jerzego Harasymowicza. Posiadałem w domowej
biblioteczce „Wybór wierszy” tegoż poety wydany przez WL (biała seria z
obrazami na pierwszej stronie okładki). Na okładce był więc koń, stół, inicjały
autora, chmury i okno a za oknem pagórkowaty krajobraz. Otwierałem tę książkę
od czasu do czasu, czytałem jakieś kawałki o lasach, górach i krasnoludkach i
wydawało mi się, że tak się z pewnością pisze prawdziwą poezję. Nieprawdziwa
wydawała mi się ta szkolna, spod znaku Mickiewicza, Konopnickiej czy Asnyka.
Potem na studiach dowiedziałem się, że po tym jak Jerzy
Harasymowicz debiutował w 1956 roku tomikiem „Cuda” to inny Jerzy – Kwiatkowski,
literacki krytyk napisał hurraoptymistyczny tekst „Jest Gałczyński”. Że niby
Konstanty Ildefons znalazł godnego następcę. Raczej się to nie sprawdziło, za
to okazało się, że JH płodnym poetą jest, pisze dużo i swoje pisanie traktuje
jako źródło utrzymania (w Polsce, na dodatek u poety to się nie mogło skończyć
dobrze...). Zaczęto więc mówić, że jest rzemieślnikiem, że się powtarza a jego
poezja jest jak te gipsowe krasnale po ogrodach i w ogóle nudziarstwo łamane przez
piosenka turystyczna. Ale dużo było też zachwyconych, że osobne światy, baśniowość,
oniryczność, obrazowanie, kraina łagodności i w górach jest wszystko co kocham.
Moja osobista opinia mieści się mniej więcej pośrodku. W międzyczasie miały też
miejsce różne wybory i przypadki polityczno-światopoglądowe pana JH, w wyniku
których zakończył życie odsunięty na boczny tor. Pomijam czy słusznie, czy
niesłusznie, chociaż podobno niesłusznie. Ale nie o kolejach życia i twórczości
poety ma być ten post. Ma być o jednej książce.
Okładka skarbnicy poezji współczesnej |
W tle książeczki o Kasi majaczy Szrenica, tekst Jerzy Harasymowicz, il. Lena Teodorowicz |
W weekend pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, mojego
rodzinnego miasteczka i pechowo zapomniałem zabrać coś do czytania dla Kostka. Ponieważ
jednak księgozbiór w domu moich rodziców pozostał jeszcze niemały, miałem
nadzieję coś w nim znaleźć. Ale też nie uśmiechało mi się przerzucanie dziesiątków
zakurzonych tomów, postawiłem więc na pozycje łatwo dostępne „manualnie” i nie
przysypane klasykami polskiej literatury. W ten sposób w ręce wpadła mi
książeczka zatytułowana „Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy”,
autorstwa właśnie Jerzego Harasymowicza. Jest to wydany w 1980 roku zbiór
wierszyków, których bohaterką główną jest tytułowa Kasia a wierszyki te
zbudowane są (w przeważającej większości) z tetrastychów czyli zwroteczek
(właśnie zwroteczek, nie zwrotek!) czterowersowych.
Pomysł na zbiór jest ciekawy. Autor chciał pokazać niezwykłą
wyobraźnię małego dziecka, które do swoich baśniowych fantazmatów wprząc może
każdy, najzwyklejszy sprzęt domowy (parasol, szafę, buty, konika na biegunach,
lampę czy żelazko). Po takim przetworzeniu codzienne sprzęty zyskują nową fantastyczną
postać np. przez szafę wchodzi się do jesiennego lasu (czy to aby nie zrzynka z
„Opowieści z Narni”?), żelazko zjeżdża na sankach, buty chodzą po suficie a
konik na biegunach wciela się w role różnych, prawdziwych koni. Zamysł był
zatem słuszny.
A jak z jego realizacją? Moim zdaniem różnie. Znaleźć można
u Harasymowicza naprawdę ładnie napisane fragmenty, ale niestety często
sąsiadują one ze zwrotkami wręcz kuriozalnymi, bądź takimi, które dla dzieci mogą
być niezrozumiałe. Tym bardziej, że mieszczenie sensu w krótkich zwroteczkach
do łatwych nie należy. A Harasymowicz to jednak nie Pawlikowska-Jasnorzewska.
Przytoczmy jeden fragment. Utwór pt. „Jak koń na biegunach zrobił zamieć
śnieżną”.
Raz było to
Zimą
Raz się małej
Kasi śniło
Że jej koń
zgubił bieguny
Że wyleciał
hen pod chmury
Siodło zgubił
był jak nowy
I wygłaszał
takie mowy
(…)
Że gdzieś mieszka
małorolny
Krewny konia
konik polny
Że ma skrzypce
w futerale
I urządza
końskie bale
Że gdzieś fryzjer
jest wspaniały
Co konie strzyże
do gołej pały
Słowem koń
nie może
Stać jak cielę
tylko musi
biegać wiele
Więc gdy wyleciał
koń przez ganek
Zrobiła się
wielka zamieć
Kasia poszła
za konikiem
Woła szuka
z pajacykiem (…)
Druga sprawa to rymowanie – jakby poeta nie potrafił się
zdecydować czy używać klasycznych rymów żeńskich (co akurat w wierszykach dla
dzieci uważam za w pełni zasadne), asonansów czy w ogóle nie rymować. A przeważnie
(czego dowodzi też zacytowany wyżej fragment) stosuje wszystkie te trzy
rozwiązania jednocześnie. Powoduje to, że w czasie czytania wierszyki tracą
rytmikę. I źle się je czyta na głos. Co gorsza mam wrażenie, że zdarza się
Harasymowiczowi nagiąć sens, wstawić jakiś wyraz „z czapy” tylko po to, żeby
się rymowało albo nie zaburzało długości wersu. Stąd w trakcie czytania
wielokrotnie łapałem się na zastanawianiu czy słowo to albo tamto rzeczywiście
miało w danym miejscu stać.
Reasumując – są wady, ale też sporo zalet. Bo tego rodzaju poetyckiego
kreacjonizmu raczej już się dzisiaj w dziecięcej literaturze nie spotyka, bo z
tekstami dobrze współgrają, chagallowskie w duchu, ilustracje Leny Teodorowicz,
bo Harasymowicz jak był pisarsko płodny tak książeczek dla dzieci opublikował
aż dwie (w 1962 roku ukazała się „Bajka o królewnie, co spać nie chciała”) - pewnie
zdawał sobie sprawę, że pisać dla najmłodszych nie jest wcale tak łatwo. Bo
przecież nie zawsze wszystko musi być realistyczne, pedagogiczne i do samego
końca zrozumiałe. Niemniej tytułowe słodkości bardziej zasmakują raczej
starszym, bardziej zaprawionym w czytelniczo-słuchalniczych bojach, dzieciom.
/BW/
/BW/
Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy, tekst Jerzy Harasymowicz, ilustracje Lena Teodorowicz, Wydawnictwo Literackie 1980
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!