czwartek, 25 września 2014

Zwroteczkami o wyobraźni ("Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy" Jerzy Harasymowicz)



Kiedy byłem w podstawówce wydawało mi się, że poezję współczesną najlepiej reprezentują wiersze Jerzego Harasymowicza. Posiadałem w domowej biblioteczce „Wybór wierszy” tegoż poety wydany przez WL (biała seria z obrazami na pierwszej stronie okładki). Na okładce był więc koń, stół, inicjały autora, chmury i okno a za oknem pagórkowaty krajobraz. Otwierałem tę książkę od czasu do czasu, czytałem jakieś kawałki o lasach, górach i krasnoludkach i wydawało mi się, że tak się z pewnością pisze prawdziwą poezję. Nieprawdziwa wydawała mi się ta szkolna, spod znaku Mickiewicza, Konopnickiej czy Asnyka.


Okładka skarbnicy poezji współczesnej
Potem na studiach dowiedziałem się, że po tym jak Jerzy Harasymowicz debiutował w 1956 roku tomikiem „Cuda” to inny Jerzy – Kwiatkowski, literacki krytyk napisał hurraoptymistyczny tekst „Jest Gałczyński”. Że niby Konstanty Ildefons znalazł godnego następcę. Raczej się to nie sprawdziło, za to okazało się, że JH płodnym poetą jest, pisze dużo i swoje pisanie traktuje jako źródło utrzymania (w Polsce, na dodatek u poety to się nie mogło skończyć dobrze...). Zaczęto więc mówić, że jest rzemieślnikiem, że się powtarza a jego poezja jest jak te gipsowe krasnale po ogrodach i w ogóle nudziarstwo łamane przez piosenka turystyczna. Ale dużo było też zachwyconych, że osobne światy, baśniowość, oniryczność, obrazowanie, kraina łagodności i w górach jest wszystko co kocham. Moja osobista opinia mieści się mniej więcej pośrodku. W międzyczasie miały też miejsce różne wybory i przypadki polityczno-światopoglądowe pana JH, w wyniku których zakończył życie odsunięty na boczny tor. Pomijam czy słusznie, czy niesłusznie, chociaż podobno niesłusznie. Ale nie o kolejach życia i twórczości poety ma być ten post. Ma być o jednej książce.

W tle książeczki o Kasi majaczy Szrenica, tekst Jerzy Harasymowicz, il. Lena Teodorowicz

W weekend pojechaliśmy do Szklarskiej Poręby, mojego rodzinnego miasteczka i pechowo zapomniałem zabrać coś do czytania dla Kostka. Ponieważ jednak księgozbiór w domu moich rodziców pozostał jeszcze niemały, miałem nadzieję coś w nim znaleźć. Ale też nie uśmiechało mi się przerzucanie dziesiątków zakurzonych tomów, postawiłem więc na pozycje łatwo dostępne „manualnie” i nie przysypane klasykami polskiej literatury. W ten sposób w ręce wpadła mi książeczka zatytułowana „Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy”, autorstwa właśnie Jerzego Harasymowicza. Jest to wydany w 1980 roku zbiór wierszyków, których bohaterką główną jest tytułowa Kasia a wierszyki te zbudowane są (w przeważającej większości) z tetrastychów czyli zwroteczek (właśnie zwroteczek, nie zwrotek!) czterowersowych. 



Pomysł na zbiór jest ciekawy. Autor chciał pokazać niezwykłą wyobraźnię małego dziecka, które do swoich baśniowych fantazmatów wprząc może każdy, najzwyklejszy sprzęt domowy (parasol, szafę, buty, konika na biegunach, lampę czy żelazko). Po takim przetworzeniu codzienne sprzęty zyskują nową fantastyczną postać np. przez szafę wchodzi się do jesiennego lasu (czy to aby nie zrzynka z „Opowieści z Narni”?), żelazko zjeżdża na sankach, buty chodzą po suficie a konik na biegunach wciela się w role różnych, prawdziwych koni. Zamysł był zatem słuszny. 



A jak z jego realizacją? Moim zdaniem różnie. Znaleźć można u Harasymowicza naprawdę ładnie napisane fragmenty, ale niestety często sąsiadują one ze zwrotkami wręcz kuriozalnymi, bądź takimi, które dla dzieci mogą być niezrozumiałe. Tym bardziej, że mieszczenie sensu w krótkich zwroteczkach do łatwych nie należy. A Harasymowicz to jednak nie Pawlikowska-Jasnorzewska. Przytoczmy jeden fragment. Utwór pt. „Jak koń na biegunach zrobił zamieć śnieżną”.



Raz było to

Zimą

Raz się małej

Kasi śniło



Że jej koń

zgubił bieguny

Że wyleciał

hen pod chmury



Siodło zgubił

był jak nowy

I wygłaszał

takie mowy



(…)



Że gdzieś mieszka

małorolny

Krewny konia

konik polny



Że ma skrzypce

w futerale

I urządza

końskie bale



Że gdzieś fryzjer

jest wspaniały

Co konie strzyże

do gołej pały



Słowem koń

nie może

Stać jak cielę

tylko musi

biegać wiele



Więc gdy wyleciał

koń przez ganek

Zrobiła się

wielka zamieć



Kasia poszła

za konikiem

Woła szuka

z pajacykiem (…)



Druga sprawa to rymowanie – jakby poeta nie potrafił się zdecydować czy używać klasycznych rymów żeńskich (co akurat w wierszykach dla dzieci uważam za w pełni zasadne), asonansów czy w ogóle nie rymować. A przeważnie (czego dowodzi też zacytowany wyżej fragment) stosuje wszystkie te trzy rozwiązania jednocześnie. Powoduje to, że w czasie czytania wierszyki tracą rytmikę. I źle się je czyta na głos. Co gorsza mam wrażenie, że zdarza się Harasymowiczowi nagiąć sens, wstawić jakiś wyraz „z czapy” tylko po to, żeby się rymowało albo nie zaburzało długości wersu. Stąd w trakcie czytania wielokrotnie łapałem się na zastanawianiu czy słowo to albo tamto rzeczywiście miało w danym miejscu stać. 





Reasumując – są wady, ale też sporo zalet. Bo tego rodzaju poetyckiego kreacjonizmu raczej już się dzisiaj w dziecięcej literaturze nie spotyka, bo z tekstami dobrze współgrają, chagallowskie w duchu, ilustracje Leny Teodorowicz, bo Harasymowicz jak był pisarsko płodny tak książeczek dla dzieci opublikował aż dwie (w 1962 roku ukazała się „Bajka o królewnie, co spać nie chciała”) - pewnie zdawał sobie sprawę, że pisać dla najmłodszych nie jest wcale tak łatwo. Bo przecież nie zawsze wszystko musi być realistyczne, pedagogiczne i do samego końca zrozumiałe. Niemniej tytułowe słodkości bardziej zasmakują raczej starszym, bardziej zaprawionym w czytelniczo-słuchalniczych bojach, dzieciom.

/BW/

Kasia cała z czekolady i z cukierków ma rękawy, tekst Jerzy Harasymowicz, ilustracje Lena Teodorowicz, Wydawnictwo Literackie 1980
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!