wtorek, 14 października 2014

Paddington na jesień ("Miś zwany Paddington" Michael Bond)

Tak się jakoś ostatnio składa, że czytając Konstantemu najczęściej sięgam po swoje ulubione książeczki z dzieciństwa. Z pewnością należy do nich (może nawet zajmuje pierwsze miejsce na podium) „Miś zwany Paddington” Michaela Bonda. Seria o ciekawskim niedźwiadku przyniosła autorowi największą sławę, a jej bohater stał jednym ze sztandarowych londyńskich misiów. Jednym z... bo nie zapominajmy o Puchatku. Mieszka wprawdzie w Stumilowym Lesie, ale także ze stolicy Wielkiej Brytanii pochodzi.
Michael Bond opowiada o przygodach niedźwiadka, który do Anglii przyjechał z Peru. Na londyńskim dworcu kolejowym spotkał rodzinę Brownów, która zaprosiła go do swojego domu. Jak łatwo skojarzyć imię peruwiańskiego niedźwiadka pochodzi właśnie od nazwy londyńskiego dworca, gdzie się wszystko zaczęło... Paddington z pomocą nowych opiekunów, zwłaszcza ich dzieci Judyty i Jonatana, a także swojego mentora, sąsiada Pana Grubera poznaje specyficzny dla niego postkolonialny świat Londynu. Historyjki, które opisuje Bold są bardzo proste, bo mały  niedźwiadek patrzy na wszytko oczyma dziecka. Pierwszy raz jedzie metrem, robi zakupy czy idzie do teatru, poznaje charakterystyczne angielskie normy społeczne i konwenanse. I często nie potrafi ich zrozumieć.

Miś zwany Paddington, Michael Bond, il. Peggy Fortnum, okładka II wydania z 1988, Nasza Księgarnia
Dla Konstantego, na początek, wybrałam opowiadanie „Idziemy do teatru”, bo jak to powiedziała Emma (o ile dobrze pamiętam to głosem Ryszardy Hanin) z „Lata Muminków” (na które Kostek jest jeszcze trochę za mały): ...nic nie wiecie o teatrze. W tym opowiadaniu Paddington zostaje właśnie do tego miejsca zaproszony. Najpierw więc, posiłkując się książkami pożyczonymi od Pana Grubera dowiaduje się co to w ogóle jest teatr. Miś rzecz jasna czytać nie potrafi, ale książki są zaopatrzone w liczne obrazki, a nawet w rozkładane modele sceny.


I rzeczywiście - prawdziwy teatr wygląda dokładnie tak jak w książkach pana Grubera. Paddington jest bardzo zadowolony, bo wszyscy w teatrze są dla niego mili, wieszają płaszcz w szatni, dają program, kawę, lornetkę, prowadzą do loży, a potem następuje zaskoczenie, że za wszystko trzeba jednak zapłacić. W taki oto sposób miś poznaje brutalny świat pieniądza. Potem jeszcze przydarza mu się mała przygoda: z loży, którą zajmują Brownowie na widownię, a w dodatku na głowę (łysą) któregoś z widzów, spada przyniesiona przez misia kanapka z marmoladą (Paddingtonowi cały czas zdarzają się takie sytuacje). Wreszcie zaczyna się przedstawienie. Paddington jak dziecko (a także wielu miłośników telewizyjnych mydlanych oper) nie rozróżnia pokazanej na scenie fikcji od prawdy i bardzo się przejmuje, że zły ojciec grany przez słynnego aktora jest naprawdę zły. Historia o pierwszej wizycie Paddingtona w teatrze oczywiście kończy się happyendem, mimo obaw państwa Brown, że ich podopieczny wpadnie w tarapaty.
A tarapaty bohatera zazwyczaj przywołują uśmiech czytelnika. Kiedy kanapka z marmoladą ląduje na łysinie teatromana Paddington odpowiada „... nic nie szkodzi, mam więcej kanapek w drugiej kieszeni”.

Miś Paddington w swoim klasycznym ubraniu i z nieodzownym atrybutem czyli słoikiem z marmoladą, il. Peggy Fortnum
Książkę zilustrowała Peggy Fortnum, jeszcze żyjąca, 95-letnia dziś ilustratorka. Rysunki wykonane piórkiem z pewnością są doskonale kojarzone przez wszystkich fanów serii. We mnie zostawiły przede wszystkim bardzo sugestywne wyobrażenie Paddingtona w płaszczu przeciwdeszczowym i filcowym kapeluszu. Teraz, jesienią, gdy nadchodzi ponura słota, ludzie w przeciwdeszczowych płaszczach i kapeluszach zawsze jakoś kojarzą mi się z londyńskim niedźwiadkiem... Chociaż założę się, że na pewno nie noszą w kieszeniach kanapek z marmoladą.

/KS/

Miś zwany Paddington, Michael Bond, il. Peggy Fortnum, Nasza Księgarnia 1988
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!