Tak
się jakoś ostatnio składa, że czytając Konstantemu najczęściej sięgam po swoje
ulubione książeczki z dzieciństwa. Z pewnością należy do nich (może nawet
zajmuje pierwsze miejsce na podium) „Miś zwany Paddington” Michaela Bonda. Seria
o ciekawskim niedźwiadku przyniosła autorowi największą sławę, a jej bohater
stał jednym ze sztandarowych londyńskich misiów. Jednym z... bo nie zapominajmy
o Puchatku. Mieszka wprawdzie w Stumilowym Lesie, ale także ze stolicy Wielkiej
Brytanii pochodzi.
Michael
Bond opowiada o przygodach niedźwiadka, który do Anglii przyjechał z Peru. Na
londyńskim dworcu kolejowym spotkał rodzinę Brownów, która zaprosiła go do swojego domu. Jak łatwo
skojarzyć imię peruwiańskiego niedźwiadka pochodzi właśnie od nazwy
londyńskiego dworca, gdzie się wszystko zaczęło... Paddington z pomocą nowych
opiekunów, zwłaszcza ich dzieci Judyty i Jonatana, a także swojego mentora,
sąsiada Pana Grubera poznaje specyficzny dla niego postkolonialny świat
Londynu. Historyjki, które opisuje Bold są bardzo proste, bo mały niedźwiadek patrzy na wszytko oczyma dziecka.
Pierwszy raz jedzie metrem, robi zakupy czy idzie do teatru, poznaje
charakterystyczne angielskie normy społeczne i konwenanse. I często nie potrafi
ich zrozumieć.
Miś zwany Paddington, Michael Bond, il. Peggy Fortnum, okładka II wydania z 1988, Nasza Księgarnia |
Dla
Konstantego, na początek, wybrałam opowiadanie „Idziemy do teatru”, bo jak to
powiedziała Emma (o ile dobrze pamiętam to głosem Ryszardy Hanin) z „Lata
Muminków” (na które Kostek jest jeszcze trochę za mały): ...nic nie wiecie o
teatrze. W tym opowiadaniu Paddington zostaje właśnie do tego miejsca zaproszony.
Najpierw więc, posiłkując się książkami pożyczonymi od Pana Grubera dowiaduje
się co to w ogóle jest teatr. Miś rzecz jasna czytać nie potrafi, ale książki
są zaopatrzone w liczne obrazki, a nawet w rozkładane modele sceny.
I
rzeczywiście - prawdziwy teatr wygląda dokładnie tak jak w książkach pana
Grubera. Paddington jest bardzo zadowolony, bo wszyscy w teatrze są dla niego
mili, wieszają płaszcz w szatni, dają program, kawę, lornetkę, prowadzą do
loży, a potem następuje zaskoczenie, że za wszystko trzeba jednak zapłacić. W
taki oto sposób miś poznaje brutalny świat pieniądza. Potem jeszcze przydarza
mu się mała przygoda: z loży, którą zajmują Brownowie na widownię, a w dodatku
na głowę (łysą) któregoś z widzów, spada przyniesiona przez misia kanapka z
marmoladą (Paddingtonowi cały czas zdarzają się takie sytuacje). Wreszcie
zaczyna się przedstawienie. Paddington jak dziecko (a także wielu miłośników
telewizyjnych mydlanych oper) nie rozróżnia pokazanej na scenie fikcji od
prawdy i bardzo się przejmuje, że zły ojciec grany przez słynnego aktora jest
naprawdę zły. Historia o pierwszej wizycie Paddingtona w teatrze oczywiście
kończy się happyendem, mimo obaw państwa Brown, że ich podopieczny wpadnie w
tarapaty.
A
tarapaty bohatera zazwyczaj przywołują uśmiech czytelnika. Kiedy kanapka z
marmoladą ląduje na łysinie teatromana Paddington odpowiada „... nic nie
szkodzi, mam więcej kanapek w drugiej kieszeni”.
Miś Paddington w swoim klasycznym ubraniu i z nieodzownym atrybutem czyli słoikiem z marmoladą, il. Peggy Fortnum |
Książkę
zilustrowała Peggy Fortnum, jeszcze żyjąca, 95-letnia dziś ilustratorka. Rysunki
wykonane piórkiem z pewnością są doskonale kojarzone przez wszystkich fanów
serii. We mnie zostawiły przede wszystkim bardzo sugestywne wyobrażenie
Paddingtona w płaszczu przeciwdeszczowym i filcowym kapeluszu. Teraz, jesienią,
gdy nadchodzi ponura słota, ludzie w przeciwdeszczowych płaszczach i
kapeluszach zawsze jakoś kojarzą mi się z londyńskim niedźwiadkiem... Chociaż
założę się, że na pewno nie noszą w kieszeniach kanapek z marmoladą.
/KS/
Miś zwany Paddington, Michael Bond, il. Peggy Fortnum, Nasza Księgarnia 1988
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!