piątek, 31 października 2014

Podwórkowe zaklęcia („Ene due rabe. Wyliczanki")

Na pewno nikt nie uczył ich w szkole. Nie pamiętam też, żebym w dzieciństwie jakiekolwiek gdziekolwiek czytał. A jednak znali je wszyscy. Uczyło ich podwórko. Far, far away, w odległej galaktyce czasoprzestrzennej, w której w ogóle istniało coś takiego jak podwórko, a dzieci tworzyły tzw. paczki, wyliczanki były po prostu potrzebne. Wykorzystywało się je powszechnie przy różnych analogowych zabawach, o których dzisiejszy świat trochę zapomniał. Bo czy widział ktoś żeby na strzeżonym osiedlu bawić się na ten przykład w chowanego? Albo w podchody? Albo w berka? Albo w zdobywanie sztandarów? Czy dzieci w wieku lat 7 zbierają się przy trzepaku przed domem po szkole i najnormalniej w świecie bawią się poza kuratelą rodziców? Dobra jestem tendencyjny, a ten temat jest (był i będzie) wałkowany wszędzie ze szczególnym uwzględnieniem wszelkiego rodzaju demotywatorów (na które nie mogę już patrzeć) i innych stron typu „born in the PRL”. Nie będę zatem wypisywał, że kiedyś było lepiej, a dzisiaj jest gorzej i chociaż piliśmy napoje z torebek przez słomkę, jedliśmy oranżadę w proszku i vibovit to i tak byliśmy szczęśliwi. Dzisiejsze dzieci także powinny poznawać wyliczanki – o tym jestem przekonany.

Ene due rabe, pod red. Jana Stolarczyka, il. Paweł Pawlak, Wydawnictwo Dolnośląskie 1987
Czytając Kostkowi wydany przez Wydawnictwo Dolnośląskie pod koniec komuny, w roku 1987, zbiór „Ene due rabe” przypomniałem sobie wiele z tych, jak nazywa je Krystyna Pisarkowa, „małych zabytkowych klejnocików”. Niesłychane, co człowiek może ukrywać w zakamarkach pamięci! Ale bardzo często bywało też tak, że kojarzyłem pierwsze wersy, rytm, początek, ogólny zarys, ale wiele słów było innych niż te, które zapamiętałem. Zacząłem się zastanawiać czy być może było tak, że każde podwórko miało swoje wzory wyliczanek, niepowtarzalne wersje, przekazywane z ust do ust prawie jak „Iliada” przez wędrownych aojdów? A może każda dzielnica miała inne? Albo każde miasto? Potem dopiero przeczytałem, że wybór oparto m.in. „na wyliczankach dzieci ze szkół bolesławieckich i wrocławskich”. Zatem być może moja teoria wcale nie jest taka naciągana?



Wspomniałem nazwisko Pisarkowej, ponieważ w 1975 roku napisała przyjemną pracę naukową (chociaż brzmi to niczym oksymoron) pt. „Wyliczanki polskie”, w której dała odpowiedzi na wiele dręczących mnie pytań. Co ciekawe nawet ilustracje zdobiące okładkę i kilka stron wewnątrz są autorstwa pani profesor! Napisała na ten przykład, że wiek wyliczanek szacuje się na ponad sto lat (dzisiaj będzie ok. 140). Niezwykle ciekawie autorka opisała także proces powstawania tych wierszyków, wspomniała o tym jak próbowano je nazywać i dlaczego, prześledziła skąd przywędrowały i kto próbował je spisywać. Na okładce swojej książki językoznawczyni żartobliwie zdradziła, że badaniem wyliczanek zajmowała się od czwartego roku życia… Być może tak długi badawczy staż spowodował, że napisała naprawdę ciekawą książkę i to zarówno dla znawców tematu, jak i laików. Nie da się może tego wszystkiego przeczytać na raz, ale warto wielokrotnie sięgać i wyciągać informacje małymi kąskami. Oddajmy zatem na chwilę głos pani profesor:
„Jedną z przyczyn, dla których nie wszystko w wyliczankach jest jasne i zrozumiałe, jest ich zamierzona funkcja magiczna. Inną przyczyną jest obce pochodzenie niektórych wyliczanek. Nie wszystkie wyliczanki używane przez polskie dzieci powstały w Polsce. Część przywędrowała z zachodu, część ze wschodu. Były to czasy jeszcze dawniejsze niż czasy etnograficznych zainteresowań „Wisły”. Wtedy kiedy jeszcze nikt wyliczanek nie spisywał, kiedy podróżowało się po Europie końmi, albo i pieszo, wraz z dziećmi wędrujących rodzin cygańskich, żydowskich, wraz z żebrakami, dziadami lirnikami, włóczęgami, francuskimi guwernantkami, obcymi nauczycielami języka niemieckiego i łaciny – wędrowały wyliczanki. Pochodziły z obcych krajów, ale przystosowały się do naszego klimatu i języka, spolszczyły się, zapomniały o swoim pochodzeniu. Z trudem można w niejednej z nich znaleźć dalekie echo wyliczanki obcej, która żyje w wersji oryginalnej po Irkuckiem albo koło Bazylei lub w Austrii albo na Morawach”.
Krystyna Pisarkowa, Wyliczanki polskie, Ossolineum 1975, rysunki: autorka!



Dość jednak o pracach naukowych, zajmijmy się samą książeczką. Zbiór „Ene due rabe” to jedna z pierwszych książek ilustrowanych przez Pawła Pawlaka, ilustratora niezwykle kreatywnego, próbującego (z powodzeniem!) wciąż nowych technik. Tutaj zresztą odpowiedzialnego także za liternictwo (więcej jego ilustracji można zobaczyć w tym wywiadzie: http://ilustrada.pl/pawel-pawlak/). Obrazki są naprawdę niezwykle atrakcyjne i z pewnością bez nich to wydawnictwo wyglądałoby o wiele bardziej ubogo i niepozornie. A tak króciutkie rymowane wierszyki odważnie zagarniają całe strony a Pawlak jeszcze niektóre wyrazy podkreśla, pisze większymi literami. Cóż ja, profan, mogę powiedzieć – wygląda to dobrze.



Jeżeli chodzi o same teksty to trudno napisać o nich coś oryginalnego. Koń jaki jest każdy widzi – podobnie chyba z wyliczankami. Co ja sobie w nich cenię? Ostatnio na blogu Maki w Giverny czytałem o zagranicznych książeczkach dla dzieci oswajających śmierć. Polskich pozycji o podobnej tematyce można szukać ze świecą, jednak uważam, że właśnie wyliczanki trochę o śmierci traktują, przemycają treści tabu, treści niewygodne, bardziej dorosłe, tajemnicze. Jasne, że nie jest to „Rozmowa Mistrza Polikarpa ze Śmiercią”, ale niekiedy wystarczy jedno słowo. A że dodatkowo ma to magiczny, zabawowy, swobodny posmak – po prostu musiało chwycić.


I jeszcze mała podróż w przeszłość… Na ostatniej stronie książeczki znaleźć można zabawę-konkurs (ważny do 31 maja 1988 roku), z którą wydawnictwo zwraca się do dzieci. Prosi o przesyłanie wyliczanek z podwórek i kolorowych ilustracji. Ale to nie koniec… Trzeba było jeszcze napisać dlaczego podobała się (albo nie) trzymana w rękach książeczka i jakie dzieci mają pomysły na książeczkę do nich skierowaną. W nagrodę Wydawnictwo Dolnośląskie przygotowało kilkaset (!) nagród książkowych. Nie mam pojęcia jakie efekty przyniósł ten konkurs, ile spłynęło wyliczanek i czy na podstawie opinii młodych czytelników udało się wydać „dziecięcą książkę idealną”. Natomiast wiem na pewno, że konkursy szybko się starzeją, a wyliczanki wręcz przeciwnie.


Ene due rabe, pod red. Jana Stolarczyka, il. Paweł Pawlak, Wydawnictwo Dolnośląskie 1987 
Share:

2 komentarze:

  1. Co do wyliczanek - polecam jeszcze "Tere-fere kuku" Wawiłow i córki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję za sugestię - zapamiętam i przy pierwszej okazji z chęcią się zapoznam:)

    OdpowiedzUsuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!