Na początku studiów polonistycznych, na zajęciach u prof.
Ludwiki Ślękowej, dowiedziałem się o fakcie, który wtedy był dla mnie sporym zaskoczeniem
(zaraz po tym, że „Treny” Jana Kochanowskiego można omawiać przez cały semestr).
Otóż wielu badaczy literatury, a także historyków (zwłaszcza w ZSRR) w czasach
jedynej słusznej doktryny (a szczególnie za czasów krwawego stalinizmu),
wybierając epokę, którą będą się naukowo zajmować stawiało na średniowiecze,
twierdząc że łapy ideologii tak daleko w mrok dziejów nie sięgają i tylko pisząc
o wiekach średnich resztki myślowej swobody zdołają zachować. Pamiętam, że w
tamtym czasie (a była to druga połowa lat 90.) jakoś nie mogło mi się pomieścić
w głowie podobne, jak byśmy dzisiaj powiedzieli, „planowanie ścieżki kariery
zawodowej”.
Bajka o królu, Jan Brzechwa, il. Elżbieta Murawska, il. na okł. Janusz Stanny KAW 1977 |
Przepraszam, smoku, Wiera Badalska, il. Maria Uszacka, NK 1982 |
Utwór Brzechwy, jak wskazuje tytuł, w centrum
przedstawianych wydarzeń umieszcza bliżej nieokreślonego władcę. Początkowo
uzyskujemy informacje jedynie o jego zwyczajach żywieniowych – dowiadujemy się
więc, że król „pijał mleko i jadał dużo kaszy”. Fakt, że zajada się fanatycznie
takimi wartościowymi produktami oczywiście dobrze o nim świadczy, aczkolwiek we
współczesnej dietetyce (szczególnie dziecięcej) mleko zdecydowanie odeszło od
łask. Jest to o tyle niefortunne, że wiersz Brzechwy napisany został z intencją
przekonania do jedzenia grymaśnego młokosa (tak: obawiam się, że płci męskiej)...
Poeta nawiązuje tym samym do korzeni gatunku – przecież bajka to niedługi,
rymowany, dydaktyczny utwór z morałem, o czym nagminnie zapomniała większość
Polaków mówiąc np. „chodź, włączę ci bajkę w telewizji” albo określając mianem
bajki wszystko, co się dzieciom czyta.
Król zatem rządzi sprawiedliwie żywiąc się nabiałem i
produktami zbożowymi, a tymczasem dworzanom takie zachowanie (i jedzenie) nie w
smak. Oni chcieliby spożywać posiłki, które tradycyjnie utożsamiamy z suto
zastawionymi stołami uczt królewskich. Jakieś mięsiwo im się marzy, łosoś z rusztu
a od biedy nawet knedle. Nic z tego. Pamiętajmy także, że kiedy Brzechwa pisał
swój wiersz (pierwszy raz ukazał się w 1958 roku w zbiorze „Sto bajek”, w „Serii
z wiewiórką” pierwsze wydanie to rok 1971) w kraju naszym półki sklepowe nie
uginały się jak dzisiaj pod ciężarem towarów, a sztandarowym symbolem
zaopatrzenia był ocet.
Dworzanie zatem narzekają a tymczasem dieta doskonale służy
królowi, który wciąż „rośnie i mężnieje”, ale też jedzenie ma wpływ na jego
usposobienie – dowiadujemy się, że nie był zawadiaką, nienawidził wojen i
kierował się zasadą „co twoje, to nie moje”. Nie jedzący mięsa powinni go
właściwie wciągnąć na sztandary, gdyż niesie właściwe przesłanie antymięsne: no
meat, no war.
Bardziej dociekliwi mogliby zapytać co też taki władca robi
w średniowieczu i przede wszystkim jak udało mu się tam przeżyć tam dłużej niż
trzy miesiące? Brzechwa starał się z tej sytuacji wybrnąć pisząc, że „wróg
trzymał się z daleka / Bo wroga król odstraszył” – nie precyzuje jednak w jaki
sposób odstraszanie to wyglądało. Jeżeli wnioskować po rysunku Elżbiety
Murawskiej (co ciekawe ilustracja okładkowa jest autorstwa Janusza Stannego a
te wewnątrz Murawskiej, zresztą zdarzało się to w wiewiórczanej serii kilkakrotnie…)
to mieliśmy do czynienia z klasycznym oblężeniem zamku... Wiersz kończy pytanie
skierowane do małego czytelnika. Utwór jest oczywiście zrymowany po mistrzowsku
i naprawdę przyjemnie się go czyta, samo przesłanie jednak budzi pewne
wątpliwości, które przede wszystkim biorą się stąd, że „Bajka o królu” gorzej
od innych wierszy Brzechwy zniosła próbę czasu…
Wiera Badalska w „Przepraszam, smoku” (pierwsze wydanie w 1978
roku) umieszcza akcję w miejscu, które spokojnie mogłoby być Krakowem, ale expressis
verbis nazwa grodu Kraka nie pada. Być może ze stolicą Małopolski wiele legend,
podań i baśni tak bardzo jest zrośniętych, że wprost nie sposób dołożyć
kolejnej i to jeszcze posiłkującej się tradycyjnym dla okolic Wawelu zestawem
elementów. Co bowiem tutaj mamy? Rzecz jasna króla (na rysunku Marii Uszackiej
przypomina Kraka, którego znamy z innych popkulturowych przedstawień) i jego
piękną córkę, dalej smoka i rycerzy, którzy próbują poczwarę unicestwić i
wreszcie jednego rycerza, dla którego walka jest ostatecznością, a pierwsza
broń to… grzeczność i kultura osobista. A z elementów topograficznych jest
miasto na wzgórzu i grota. Zaiste autorce należą się słowa pochwały, że nie
poszła po najmniejszej linii oporu i nie powstał jakiś sequel „Szewczyka
Dratewki”...
A zatem żaden rycerz, rzecz jasna, ze smokiem sobie poradzić
nie może (nagrodą jest królewska córka) i kiedy rozwiązania siłowe zawodzą, do
akcji wkracza grzeczny rycerz. Bawi mnie ta historyjka, chociaż Kostek słucha jej
z poważną miną. To był naprawdę dobry pomysł, żeby rycerz używał grzeczności
jako oręża – szczególnie zabawny jest monolog, który kieruje do smoka.
A rycerz mówił dalej:- Zwykle unikam bójekale się pan niestety,okropnie zachowuje!Niestety ogniem zionie,niestety owce dusi,więc w skórę pan, niestety,ode mnie dostać musi!
Doceniam kunszt pisarski Jana Brzechwy, ale jego wiersz razi
zbyt łopatologiczną dydaktyką. Tymczasem utwór Wiery Badalskiej dydaktykę
skutecznie równoważy humorem. Dlatego w tym rycerskim turnieju, który tutaj
dosyć niespodziewanie zorganizowałem, to właśnie „Przepraszam, smoku” odjedzie
pośród wiwatów tłumnie zgromadzonych widzów, z laurem zwycięzcy na skroniach. „Bajka
o królu” będzie się zaś musiała, dosłownie i w przenośni, obejść smakiem.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!