poniedziałek, 10 listopada 2014

Noc to nie wszystko („Gdy zapadnie noc” Tadeusz Kubiak, „Mój dom – moja ojczyzna” Hanna Januszewska)

Denerwuje was, że tak szybko robi się ciemno? Zatem może lepiej nie czytajcie tego wpisu. Będzie bowiem dotyczył ciemności. Może nie egipskich (bo polskich), ale zawsze ciemności. I może nie współczesnych, bo z lat 70. i 80., ale jednak. Ciemność to zawsze ciemność, jakkolwiek próbowano by ją propagandowo wykorzystać. A trochę próbowano, szczególnie w dwóch książeczkach, o których mam zamiar napisać: „Gdy zapadnie noc” Tadeusza Kubiaka i „Mój dom – moja ojczyzna” Hanny Januszewskiej.
 



W socjalizmie wartością największą była praca. Szczególnie zaś uwielbiana, ustawiana na piedestale i celebrowana była ciężka praca fizyczna. Pracowało się przeważnie w dzień. A nocą? Owszem też niektórzy pracowali, ale oprócz tego można było wtedy: czytać zakazane książki, pójść do klubu albo knajpy, zapić się w sztok, dyskutować w kłębach nikotynowego dymu, posłuchać amerykańskiej muzyki albo po prostu – leżeć w łóżku, patrzeć w sufit i myśleć. A takiego swobodnego myślenia to wtedy nie lubiano, oj nie lubiano... Dlatego noc nie do końca była dobra. A jak co jest nie do końca dobre, to trzeba tak to przedstawić, aby się okazało, że jednak dobre jest.


Od Kubiaka możemy się dowiedzieć, że gdy zapada noc - praca wcale się nie kończy. Wręcz przeciwnie – wre na całego! Nocą świat jest pracą wręcz wypełniony i nie może bez niej istnieć. Odbiorcą tego wiersza są wszystkie polskie dzieci (uosabiane rysunkiem śpiącego młokosa na stronie tytułowej i jednej ze stron wewnątrz), którym trzeba było wszak uświadomić, że nie mogą sobie tak po prostu, spokojnie spać, ale spać muszą ze świadomością, że ktoś nad ich snem, a także kolejnym nadchodzącym dniem, czuwa. Mamy zatem przedstawioną całą listę zawodów, przeważnie propagandowo wartościowych (ale też takich, których wykonywanie wiąże się z pewnym… romantyzmem) – milicjant, hutnik, inżynier, maszynista, lekarz, piekarz, strażak. Oczywiście większość zawodów wykonują na łamach tej książki mężczyźni – dla kobiet ostał się tylko zawód spikerki w radiu  i aptekarki. Przy dzisiejszym czytaniu jest to pierwszy, wyraźny minus. Ale przede wszystkim drażni tutaj ton pouczenia, przypomnienia na komunistyczny sposób znanej myśli z „Hamleta”: „Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś” i wreszcie wkurza konstatacja, że wszyscy ci ludzie nie pracują dla pieniędzy, ale wyłącznie dla sprawy, wspólnego dobra, w społeczeństwie naczyń połączonych, gdzie każdy musi stanowić naoliwiony trybik w maszynie, bowiem inaczej wszystko weźmie szlag.




Wymienione w książeczce profesje (z wyjątkiem milicjanta) do dzisiaj istnieją i do dzisiaj wykonuje się je także w nocy. Oczywiście znaczenie co poniektórych znacznie podupadło, ale i tak wydaje mi się, że właśnie ze względu na wartość historyczną można to jeszcze czytać. Mojemu synkowi bardzo się podoba ten zestaw. Gdy się zastanawiałem jakie zawody, powszechnie wykonywane w nocy, mogłyby zostać dzisiaj opisane w książeczce to przychodzą mi do głowy następujące (powszechne w wersji zarówno męskiej jak i żeńskiej): ochroniarz, nocny stróż, bramkarz w nocnym klubie, barman, kasjer, pracownik stacji benzynowej, taksówkarz, kierowca nocnego autobusu. Przyznacie, że hutnik przedstawiony na tle pieca niczym Dante w piekle jest bardziej atrakcyjnym bohaterem niż ochroniarz pilnujący całodobowego marketu? A dodatkowo za wszystkimi wymienionymi w wierszu Kubiaka pracownikami stało jeszcze przeświadczenie, że robią coś dobrego, ulepszają, naprawiają świat. Doprawdy trudno mieć podobne wrażenie w stosunku do wymienionych przeze mnie przykładów… Ilustracje Bogusława Orlińskiego są, zgodnie z konwencją książeczki czyli do bólu realistyczne. 


„Mój dom – moja ojczyzna” Januszewskiej już po samym tylko tytule chciałoby się wepchnąć na półkę z napisem „nachalna propaganda”. Tymczasem zaskoczenie – tekst tego wiersza, bardzo krótki i liryczny, sam w sobie nie stanowi wybitnie rażącego przykładu poetyckiej agitki. Książeczka ukazała się w roku 1981, nie podano miesiąca wydania, ale zakładam że jeszcze przed stanem wojennym. Po wprowadzeniu stanu jego wymowa byłaby chyba dużo bardziej jednoznaczna… Wiersz traktuje o bardzo somatycznym odczuwaniu ojczyzny, którą autorka z uwielbieniem personifikuje (jej tchnienie – nasze tchnienie, jej bicie serca – nasze bicie serca itd.). Prawie jak w erotyku… Bardzo agitacyjny wydźwięk mają za to ilustracje Hanny Krajnik, które w zasadzie prowadzą czytelnika za rękę i pokazują jak powinno wyglądać właściwe tego wiersza odczytanie. Znaleźć na nich można wszelkie atrybuty popkulturowej polskości tamtego okresu – goździki, maki, złote pola, wierzbę płaczącą. Akcja zaczyna się nocą i jest to przedstawienie nocy kojące, bezpieczne, uśpione. Na kolejnych ilustracjach oglądamy arcypolskie kadry skąpane w ciemności – domki wśród pól (ale i fabrykę), wierzbę przy zaoranych polach, kadr z Gdańska (z mewą), kadr z Górnego Śląska (zapchany przemysłem), jest Kolumna Zygmunta, Wawel ze smokiem. Przyglądamy się naszej ojczyźnie w wersji wyciszonej  i dowiadujemy, że jej serce bije razem z naszym, a jej sny są naszymi. To nawet dałoby się jeszcze jakoś znieść… 




Kiedy jednak nastaje dzień, Krajnik pokazuje nam obrazy rolnicze – z kombajnami, złotym zbożem, makami, wozami drabiniastymi. Wynika z tego, że rolnik był najpierwszym obywatelem PRL-u, a rolnictwo najbardziej predestynowanym zajęciem. Żeby nie było – lubię ilustracje Hanny Krajnik, ale w tej książeczce „na dziennych stronach” rzeczywiście wygląda to jak przeniesione z socrealistycznego plakatu. Ostatnie dwie strony ukazują dzieci biegnące po łąkach, którym autorka po wypiciu mleka karze wyczuwać pod stopami tchnienie ojczystej ziemi. No dobra, chciałem tego bronić, ale to jednak agitka.





A zatem kiedy dopadnie was jesienna melancholia, a do głów napłyną (jakby powiedzieli specjaliści od sprzedaży) „dedykowane” myśli i obrazy powinniście się cieszyć, że nikt nie próbuje rozjaśnić waszych czarnych imaginacji światłością pracy. Cieszmy się, że jest po prostu jesiennie ciemno i nikt nie ma prawa nam się do tego wcinać.
Share:

5 komentarzy:

  1. "Gdy zapadnie noc" to była moja ulubiona książeczka z dzieciństwa. Obecnie pracuję jako dyspozytor także na nocnych zmianach więc też do mnie w jakiś sposób przemawia. :-) W/g mmnie lepszy poziom wychowawczy i artystyczny tych bajek niż obeznych pokemonów supermanów itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój synek Kostek mimo iż urodził się kilkadziesiąt lat po napisaniu "Gdy zapadnie noc" także bardzo lubi jak mu to czytam:) Tak więc atrakcyjność tej książeczki dla młodych odbiorców się nie zmieniła:) Pozdrawiam i dziękuję za opinię!

      Usuń
  2. Ja także czytałam książki Tadeusz Kubiaka jako mała dziewczynka. Po latach zupełnie przypadkowo wybrałam spośród wielu innych tematów moją pracę magisterską na temat tego oto poety. Nie było internetu w którym jest dzisiaj niemal wszystko. Musiałam jechać do Warszawy do Biblioteki Narodowej i tam wyszukiwać opinie , recenzje i wiersze. Nie było to łatwe. Wiersze Kubiaka są pouczające z puentą i ponadczasowe. Napisał też tomik dla młodzieży i dorosłych. Jednak te dla dzieci były najcudowniejsze.
    A książeczki te zachowałam do dziś i czytałam je moim córkom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ech czasy, kiedy prace magisterskie pisało się "analogowo"... Ja też jeszcze należę do tego pokolenia, co raczej siedziało pośród bibliotecznych półek niż przed ekranem laptopa:) Mamy w kolekcji kilka innych książeczek autorstwa Tadeusza Kubiaka - postaramy się wygrzebać przed świętami i opisać na blogu. Dziękujemy za komentarz i pozdrawiamy!

      Usuń
  3. Uwielbialam te ksiazeczke, gdy bylam dzieckiem :) Wciaz ja mam <3
    Beti

    OdpowiedzUsuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!