czwartek, 15 stycznia 2015

Balkon non-fiction („Przygoda na balkonie” Helena Bechlerowa)


Oto historyjka pióra Heleny Bechlerowej, która uszlachetnia mieszkaniowe marzenie każdego mieszczucha. Któż bowiem żyjąc w mieście nie marzył bądź nie marzy o balkonie? Ten erzac wiejskiego lub podmiejskiego ogrodu bądź tarasu, stanowi niekiedy jedyny stały kontakt z naturą w betonowej dżungli. Oczywiście pominę milczeniem rozmiar balkonów w blokach z wielkiej płyty (i na deweloperskich współczesnych osiedlach zresztą też) i pozostawię do namysłu czytelnika  fakt, że według badań architekta Christophera Alexandra „balkony i ganki, których głębokość jest mniejsza niż dwa metry prawie nigdy nie są użytkowane”. Na dodatek „Przygoda na balkonie” (1982) została zilustrowana realistyczną kreską Marii Orłowskiej-Gabryś i na jej ilustracjach przedstawiony dom nie wygląda na statystyczne lokum człowieka z miasta AD 1982... Wszak widzimy tutaj masywną, porządną kamienicę i takiż masywny balkon, pod którym dodatkowo rośnie drzewo – przywołuje to raczej skojarzenia przedwojenne. Oj wielka płyta taki udogodnień raczej nie oferowała...


Pytanie za sto punktów: o jaki balkon opiera się Szymek na ilustracji okładkowej? Na pewno nie o swój... (patrz rysunek poniżej)
  

Przechodząc jednak do samego opowiadania - cenię Bechlerową za to, że potrafi wykorzystać w celach artystycznych zupełnie prozaiczną sytuację. Chociaż czy nie jest to aby cecha wszystkich wielkich artystów? Szymek siedzący podczas upalnych wakacji na balkonie z nogą w gipsie wyobraża sobie przygody, których mógłby doświadczyć. Dodajmy, że są to przygody klasyczne, pozbawione znamion cudowności czy fantastyczności (odwiedzić dżunglę czy las, popłynąć statkiem, polecieć samolotem). I w zasadzie mały bohater tylko do tych przygód „zagląda”, marzy o nich, ale ich nie doświadczy. Dzieci polskie w latach 80. nie przeżywały przecież „arystokratycznych” (chciałoby się rzecz wzorem krytyki peerelowskiej – „burżuazyjnych”), przepełnionych magią, niezwykłością i tajemnicą przygód jakie były udziałem bohaterów „Tajemniczego ogrodu” Burnett czy „Alicji w krainie czarów” Carolla. 


 


Polski chłopiec wyobraża sobie trzy przygody, ale dopiero czwarta się poniekąd (i jak najbardziej zwyczajnie) ziści. Owszem historia ma pewne, nikłe znamiona baśniowe, nieśmiało odciągające ją od realizmu, kiedy Szymek rozmawia ze swoimi zabawkami (a one mu odpowiadają) – tygrys ma go zabrać do dżungli, sarenka do lasu, a pajacyk nad morze i w chmury. Ale jakoś nietrudno jest mi sobie wyobrazić, że dialogi zabawek wypowiada sam rekonwalescent. 




Swoją drogą - już widzę taki pomysł zrealizowany w Hollywood... Chłopiec zeskakuje z balkonu i przenosi się w dżunglę rodem z „Avatara”, las z „Władcy pierścieni” albo morze z „Piratów z Karaibów”. A każda zabawka nabiera wspaniałych, atrakcyjnych wizualnie kształtów (tygrys jak w „Życiu Pi”) i żadna nie przepuszcza okazji, żeby Szymka zabrać w jakieś cudowne, komputerowo podkręcone krainy. Byłoby dużo skakania, czarowania i walki na miecze. U Bechlerowej oczywiście nic się takiego nie dzieje – chłopiec prosi, ale zabawki zdecydowanie odmawiają. Po co będziesz się stąd ruszał? Przecież tutaj jest dobrze! Tutaj masz wszystko! – mówią.




„Przygoda na balkonie” ma jednak ważne przesłanie. I kto wie czy w dzisiejszych czasach nie jest nawet bardziej istotne niż kiedyś... Otóż od fikcji czy nierealnych marzeń ważniejszy jest kontakt z drugim człowiekiem. Na balkonie przypadkowo ląduje latawiec, a wkrótce za nim w mieszkaniu pojawia się jego właściciel Paweł. Chłopiec odbiera „Srebrną mewę” i odchodzi, ale wraca. Nie mamy wątpliwości, że to początek prawdziwej przyjaźni. W jednej chwili smutnemu i popłakującemu Szymkowi zmienia się humor. Bo przecież nic go tak nie poprawia jak świadomość przynależności do jakiejś wspólnoty. Tę zmianę symbolizuje nawet tygrys, który z roli współrozmówcy będącego w stanie przenieść chłopca do tropikalnego lasu zostaje zdegradowany do roli przycisku do sznurka latawca.

A zatem wymowa opowiadania Bechlerowej jest niezwykle krzepiąca i pozytywna, ale mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie: czy dzisiaj chłopiec z nogą w gipsie siedziałby latem na balkonie? Czy może jednak wybrałby kanapę przed telewizorem albo konsolą do gier, a jeżeli nawet ktoś zdołałby wyciągnąć go na balkon to wziąłby ze sobą laptopa lub smartfon? Wtedy z pewnością przegapiłby latawiec, który swoją drogą na pewno nie unosiłby się w powietrzu, bo kolega Paweł robiłby sobie wakacyjny trip po Europie i co najwyżej wrzuciłby na fejsa słitfocię trzaśniętą pod Sagrada Familia. Lepiej jednak wylogujmy się z takich myśli i czytajmy Bechlerową analogowo, wspominając czasy, kiedy poziomki i latawce miały zupełnie inny smak a na miejskich balkonach kwitło życie.

/BW/

Helena Bechlerowa, Przygoda na balkonie, Nasza Księgarnia 1982, seria: Poczytaj mi mamo
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!