Oto historyjka pióra Heleny Bechlerowej, która uszlachetnia
mieszkaniowe marzenie każdego mieszczucha. Któż bowiem żyjąc w mieście nie
marzył bądź nie marzy o balkonie? Ten erzac wiejskiego lub podmiejskiego ogrodu
bądź tarasu, stanowi niekiedy jedyny stały kontakt z naturą w betonowej
dżungli. Oczywiście pominę milczeniem rozmiar balkonów w blokach z wielkiej
płyty (i na deweloperskich współczesnych osiedlach zresztą też) i pozostawię do
namysłu czytelnika fakt, że według badań
architekta Christophera Alexandra „balkony i ganki, których głębokość jest
mniejsza niż dwa metry prawie nigdy nie są użytkowane”. Na dodatek „Przygoda na
balkonie” (1982) została zilustrowana realistyczną kreską Marii
Orłowskiej-Gabryś i na jej ilustracjach przedstawiony dom nie wygląda na
statystyczne lokum człowieka z miasta AD 1982... Wszak widzimy tutaj masywną,
porządną kamienicę i takiż masywny balkon, pod którym dodatkowo rośnie drzewo –
przywołuje to raczej skojarzenia przedwojenne. Oj wielka płyta taki udogodnień
raczej nie oferowała...
Pytanie za sto punktów: o jaki balkon opiera się Szymek na
ilustracji okładkowej? Na pewno nie o swój... (patrz rysunek poniżej)
|
Przechodząc jednak do samego opowiadania - cenię Bechlerową
za to, że potrafi wykorzystać w celach artystycznych zupełnie prozaiczną
sytuację. Chociaż czy nie jest to aby cecha wszystkich wielkich artystów?
Szymek siedzący podczas upalnych wakacji na balkonie z nogą w gipsie wyobraża
sobie przygody, których mógłby doświadczyć. Dodajmy, że są to przygody
klasyczne, pozbawione znamion cudowności czy fantastyczności (odwiedzić dżunglę
czy las, popłynąć statkiem, polecieć samolotem). I w zasadzie mały bohater
tylko do tych przygód „zagląda”, marzy o nich, ale ich nie doświadczy. Dzieci
polskie w latach 80. nie przeżywały przecież „arystokratycznych” (chciałoby się
rzecz wzorem krytyki peerelowskiej – „burżuazyjnych”), przepełnionych magią,
niezwykłością i tajemnicą przygód jakie były udziałem bohaterów „Tajemniczego
ogrodu” Burnett czy „Alicji w krainie czarów” Carolla.
Polski chłopiec wyobraża
sobie trzy przygody, ale dopiero czwarta się poniekąd (i jak najbardziej
zwyczajnie) ziści. Owszem historia ma pewne, nikłe znamiona baśniowe, nieśmiało
odciągające ją od realizmu, kiedy Szymek rozmawia ze swoimi zabawkami (a one mu
odpowiadają) – tygrys ma go zabrać do dżungli, sarenka do lasu, a pajacyk nad
morze i w chmury. Ale jakoś nietrudno jest mi sobie wyobrazić, że dialogi
zabawek wypowiada sam rekonwalescent.
Swoją drogą - już widzę taki pomysł zrealizowany w
Hollywood... Chłopiec zeskakuje z balkonu i przenosi się w dżunglę rodem z
„Avatara”, las z „Władcy pierścieni” albo morze z „Piratów z Karaibów”. A każda
zabawka nabiera wspaniałych, atrakcyjnych wizualnie kształtów (tygrys jak w
„Życiu Pi”) i żadna nie przepuszcza okazji, żeby Szymka zabrać w jakieś
cudowne, komputerowo podkręcone krainy. Byłoby dużo skakania, czarowania i
walki na miecze. U Bechlerowej oczywiście nic się takiego nie dzieje – chłopiec
prosi, ale zabawki zdecydowanie odmawiają. Po co będziesz się stąd ruszał?
Przecież tutaj jest dobrze! Tutaj masz wszystko! – mówią.
„Przygoda na balkonie” ma jednak ważne przesłanie. I kto wie
czy w dzisiejszych czasach nie jest nawet bardziej istotne niż kiedyś... Otóż
od fikcji czy nierealnych marzeń ważniejszy jest kontakt z drugim człowiekiem.
Na balkonie przypadkowo ląduje latawiec, a wkrótce za nim w mieszkaniu pojawia
się jego właściciel Paweł. Chłopiec odbiera „Srebrną mewę” i odchodzi, ale
wraca. Nie mamy wątpliwości, że to początek prawdziwej przyjaźni. W jednej
chwili smutnemu i popłakującemu Szymkowi zmienia się humor. Bo przecież nic go
tak nie poprawia jak świadomość przynależności do jakiejś wspólnoty. Tę zmianę
symbolizuje nawet tygrys, który z roli współrozmówcy będącego w stanie
przenieść chłopca do tropikalnego lasu zostaje zdegradowany do roli przycisku
do sznurka latawca.
A zatem wymowa opowiadania Bechlerowej jest niezwykle
krzepiąca i pozytywna, ale mi nasunęło się jeszcze jedno pytanie: czy dzisiaj
chłopiec z nogą w gipsie siedziałby latem na balkonie? Czy może jednak wybrałby
kanapę przed telewizorem albo konsolą do gier, a jeżeli nawet ktoś zdołałby
wyciągnąć go na balkon to wziąłby ze sobą laptopa lub smartfon? Wtedy z
pewnością przegapiłby latawiec, który swoją drogą na pewno nie unosiłby się w
powietrzu, bo kolega Paweł robiłby sobie wakacyjny trip po Europie i co
najwyżej wrzuciłby na fejsa słitfocię trzaśniętą pod Sagrada Familia. Lepiej
jednak wylogujmy się z takich myśli i czytajmy Bechlerową analogowo,
wspominając czasy, kiedy poziomki i latawce miały zupełnie inny smak a na miejskich balkonach kwitło życie.
/BW/
Helena Bechlerowa, Przygoda na balkonie, Nasza Księgarnia 1982, seria: Poczytaj mi mamo
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!