Czytałem ostatnio na kilku blogach recenzje książki Marii Ekier
„Złotouste zero w zenicie”. Nie znam tej pozycji w całości, tyle co ujrzałem na
zdjęciach dołączanych do recenzji (sporo można ujrzeć). Tekstowo jest to rodzaj
abecedariusza - kolejnym literom poświęcone zostały limeryki (a w zasadzie to
pierwsze wersy tych limeryków). Wydawnictwo otrzymało nagrodę polskiej sekcji
IBBY, co dało dodatkowy powód do szerokich (i niezwykle zresztą ciekawych) rozważań
czy to rzeczywiście jest dla dzieci, a jak nie dla dzieci do kogo i czy dzieci
w ogóle chcą to czytać, słuchać czy oglądać (nagroda w kategorii Książka
obrazkowa), czy może jest to skierowane do miłośników absurdu, a jeśli tak - to
gdzie ten absurd i czy czasami nie lubią go bardziej dorośli niż dzieci, czy
limeryk to odpowiedni gatunek liryczny dla najmłodszych i czy Maria Ekier jako
poetka zbliża się do poziomu Szymborskiej, Michała Rusinka czy raczej
uczestnika konkursu producenta orzeszków Felix itd. itp.
No dobra, powiecie: come on, ale dlaczego piszesz człowieku o
książce, którą znasz wybiórczo i fizycznie nie widziałeś jej na oczy? Otóż w
jednej z tych pochwalnych recenzji przeczytałem, że „Zero” uderza w sztampę
obecnych na polskim rynku pozycji służących do nauki alfabetu. I cóż – z
pewnością uderza (i to mocno) jak się ją zestawi z jakimiś olesiejukami,
niemniej my z Kostkiem od bardzo już dawna czytamy książkę tekstowo wiele moim
zdaniem lepszą, też nauce alfabetu służącą. Mówię o „Kramie z literami” Wandy
Chotomskiej (fanfary, zdjęcie okładki, gratulacje).
Kram z literami, Wanda Chotomska, il. Maciej Buszewicz, Czytelnik 1987 |
A teraz płynnie (albo prawie płynnie) przejdziemy do wstępu
właściwego.
Abecedariusz to rodzaj wiersza, który dawno temu nie był wcale przeznaczony dla dzieci (być może dlatego Maria Ekier nie mogła
się do końca zdecydować…). Przykładowo taka XV-wieczna „Skarga umierającego”,
same początki rozwoju polskiego języka literackiego, średniowieczny utwór. Wtedy
nie było jeszcze palącej potrzeby nauczania dzieci alfabetu, bo o dzieci w
ogóle niewiele wtedy dbano. Tekst został napisany dla dorosłych, aby żyjąc na
ziemskim padole więcej oddawali Bogu (czytaj: kościołowi) i jak ktoś nie umiał
czytać, ale potrafił wyklepać z pamięci alfabet to łatwiej mu było te strofy
zapamiętać. A jak ktoś nie znał nawet alfabetu (co było wtedy dosyć powszechne)
to powtarzając mógł się go nauczyć i jednocześnie przyswoić sobie zasady,
dzięki którym los po śmierci będzie bardziej znośny. W tym anonimowym utworze kolejne
zwrotki rozpoczynały się od następujących po sobie liter alfabetu. Dwie chociaż
przytoczę - to jest tak pięknie napisane:
AAch! Mój smętku, ma żałości!Nie mogę się dowiedzieci,Gdzie mam pirwy nocleg mieci,Gdy dusza s ciała wyleci.BByłżem s młodości w roskoszy,Nie usłałem swojej duszy,Już stękam, już mi umrzeci,Dusza nie wie, gdzie się dzieci.
Prawda, że ładne? To robimy teraz czasowego susa ponad 500
lat do przodu i lądujemy w roku 1987, kiedy ukazuje się (w „Czytelniku”!) „Kram
z literami” Chotomskiej. Książka dla dzieci – bo teraz to dzieci są
najważniejsze. Kwadratowy format, ilustracje Macieja Buszewicza z lekka
komiksowe czy jak kto woli popartowe, z dodatkiem żywych faktur, deseni i
rastrów. Chociaż rollingstoneowskie usta z wywalonym jęzorem albo naturalizowany
Kaczor Donald jawią mi się nieco tandetnie (kto wie? może w tamtym czasie
wydawało się to atrakcyjnym nawiązaniem do popkultury?...). Ale już same litery
(które tworzyć i eksponować w tekście Buszewicz potrafi genialnie), te na całe
strony, nawiązujące wyglądem do tekstów, rozpoczynające każdy wiersz zostały
przedstawione bardzo ciekawe, kolorowo, pomysłowo, z barokową fantazją. Podoba
mi się to liternictwo. Bardziej jednak podobają mi się (nam się) wiersze. Ich
główna zaleta to różnorodność.
Chotomska nie stawia na jedno metrum, nie powiela
schematu, gatunku, pomysłu. Każdy z tekstów jest inny – wiadomo kram to
miejsce, gdzie sprzedaje się różności. Oczywiście mamy swoje ulubione litery
(pierwszą literą, którą klepaliśmy na okrągło było T: „T przez cały tydzień
tkwi w telewizorze i wyjść z niego nie może”). Chylę jednak czoła przed całościowym
pomysłem autorki na tę książkę – zawarte w niej teksty z ciekawością czyta się po
wielokroć. A to jest dla mnie wyznacznik udanego wiersza dla dzieci, że chce
się go przeczytać lub wysłuchać ponownie. I tutaj tak właśnie jest.
Nawiązując jeszcze do Ekier: po limeryku wiadomo czego się
można spodziewać. Są tam określone rymy, określone długości wersów, pewien
schemat fabularny – i tylko za każdym razem można przekonywać się czy komuś
udało się lepiej czy gorzej w ten format wpakować. Czy ktoś bardziej jest
elokwentny, wyrafinowany, zręczny. Ale już czytanie limeryków jednego po drugim
to dla mnie czynność monotonna i nużąca. W małych ilościach – owszem. Ale
czytając dużo, szybko można się nasycić. To trochę jak z lekturą przysłów albo
złotych myśli, w przesadnych ilościach zwykle okazują się mało strawne. Stąd
moje przekonanie o wyższości tekstowej „Kramu z literami” nad „Złotoustym zerem
w zenicie”(tytuł karkołomny, szczególnie w odmianie).
„Kram z literami” otwiera żartobliwy wierszyk, w którym autorka wyjaśnia
dlaczego zabrała się za pisanie wierszy o literach. A potem się zaczyna: A
nawiązuje do psiej budy, B do brzucha i jedzenia, C do cyrku, D do pytania
„dlaczego?” a E do egzotycznych wyrazów rozpoczynających się na tę literę itd. Mały
czytelnik dowiaduje się wielu ciekawych rzeczy, poznaje trudne słowa. Książka naprawdę
dobrze łączy walory edukacyjne z prawdziwą radochą czytania. Wielokrotnie
czytałem Kostkowi wszystkie wiersze, od pierwszego do ostatniego, ale
najczęściej wybieram po kilka, na początku patrzymy na literę i dopiero czytamy.
O na przykład:
Mówił mi jeden zecer,że M wyprawia hece -nagle na głowie wtedy stajei W wtedy udaje.No, a czytelnik czyta zdumiony,że bardzo smaczne są welony,że wanna to jest taka kasza,że salon wody nas zaprasza.Gdzie była mata, tam jest wata,wodny garnitur nosi tata,no, a mąż stanu, proszę panów,staje się nagle wężem stanu.
I jeszcze mówił mi ten zecer,a ja mu bez zastrzeżeń wierzę,że jak M stanęło kiedyś na głowiew Krakowie –to zamieniło Mariacką Wieżęw Wariacką Wieżę!
Nikogo kto orientuje się choć trochę w polskiej powojennej twórczości dla dzieci nie trzeba chyba przekonywać, że Chotomska pisać dla dzieci potrafi, a książki o abecadle pisała już przed 1987. Nie twierdzę też, że Maria Ekier pisze słabe limeryki. Po prostu świadomie wybieram różnorodność. Od A do Z.
/BW/
Ale czy "Kram z literami" osiąga "idealny kwadrat wydania" ("Złotouste zero" podobno tak), bo zdaniem szanownych jurorów IBBY to nie jest bynajmniej wtórne zagadnienie? ;)
OdpowiedzUsuńChyba nie ogarniam pojęcia idealnego kwadratu...:)
UsuńTrójka moich dzieci wyczytała literki z tej książki 😁😁😁
OdpowiedzUsuń