Naprawdę trudno nie podziwiać Themersonów. Szczególnie
trudno, kiedy się pomyśli, że swoje książeczki dla dzieci tworzyli w latach 30.
XX wieku! Dzisiaj są systematycznie wyciągane z archiwum, wycierane z kurzów
zapomnienia i na nowo odkrywane przez polskie dzieci i ich rodziców. Być może
brzmi to niczym hasło z peerelowskiej świetlicy, ale kurcze – naprawdę
„odkrywane”, naprawdę przez „polskie dzieci” i naprawdę „ich rodziców”. W skali
mikro przez Kostka i przeze mnie. Najpierw zmierzyliśmy się z wspaniałym Panem
Tomem, a teraz mamy kolejny przystanek w naszej podróży themersonowskiej czyli
„Był gdzieś haj taki kraj/Była gdzieś taka wieś” (książka po raz pierwszy ukazała się w
1935 roku, teraz najnowsze wydanie zostało starannie przygotowane przez Wydawnictwo Widnokrąg).
Książki Themersonów mają jedną szczególną właściwość –
nagradzają cierpliwych. Wielokrotna lektura bardzo im służy. Znaczy służy
czytelnikowi. Mogę nawet wymienić fazy, w których zwykle je poznajemy. A więc
pierwszą fazę można określić jako obwąchiwanie. Po raz pierwszy się czyta, a
dziecko po raz pierwszy słucha. Aparat głosowy jeszcze trochę opornie się toczy
po wyboistej językowej drodze, którą Stefan Themerson wytyczył nam pomiędzy
okładkami, a oko niepewnie jeszcze przeskakuje po rysunkach Franciszki, dla
których nie ma na stronie niewłaściwego miejsca. Za pierwszym razem trudno
niektóre łamańce potoczyście przeczytać, człowiek liczy czy już wszystkie „a”
wymówił, patrzy czy wszystkie obrazki wypatrzył (tutaj szczególnie schemat
wymiany tortu na kwas zawiera wiele szczegółów).
Ale już przy drugim, trzecim, czwartym czytaniu (faza pierwszych
stabilnych kroków) język powoli oswaja się ze „zlepami, szumami i ciągami”, już
nie ma problemu, żeby fechtować po kilka razy obok siebie imionami Sabarawarak
czy Karawarabas, zaczyna się łapać na czym polega ten łańcuch makowo/tortowo-kwasowo/chlebowo-ościowy
a czytanie wypowiedzi w języku lisio-rudym i maraszewskim robi się zabawne. Wtedy
przychodzi czas na fazę trzecią (czyli ja wiem... poznawczą), kiedy tekst nie
stanowi dla nas przeszkody, poznaliśmy wszystkie meandry, wiry i zakola, nadchodzi
zatem pora, aby wznieść się na wyższy poziom percepcji, odkrywać nowe sensy,
odnajdywać poukrywane smakołyki. Czytaliśmy to kilkanaście razy i zawsze kiedy
Kostek już spał ja dalej siedziałem przy jego łóżku i raz jeszcze wertowałem
książeczkę. Zwykle tego nie robię, bo w końcu poezja dla dzieci to nie Przyboś,
ani Białoszewski. Cóż tutaj jednak trochę jest, a jednocześnie podoba się
dzieciom. To prawie jak połączenie kwasu z makiem, tfu – ognia z wodą. Ale –
udało się.
Jak najlepiej opisać ten utwór? Szalona rymowanka w
kostiumie afrykańsko-wiejskim? Tak, rymowanka, w której wszystko (pozornie) może
się zdarzyć, a jednocześnie wszystko zostało dokładnie przemyślane. „Był gdzieś
haj taki kraj” oparty został na pomyśle lustrzanego odbicia. Widać to od razu,
kiedy tylko weźmiemy książkę do ręki - można ją bowiem czytać z dwóch stron. To
taki oczywisty główny trop, sygnał do tego, żeby kolejnych „odbić” poszukiwać w
treści, obrazkach, typografii, słowach. Do tego oczywiście neologizmy,
eksperymenty słowno-brzmieniowe, niespodziewane skojarzenia. Nie ma tutaj dużo
tekstu, ale w tym „niewiele” kryje się całe mnóstwo znaczeń. Wiadomo – mniej znaczy
więcej. Mies van der Rohe pokochałby Themersonów bez wątpienia.
Czy ten pan na dole nie przypomina wam miłośnika punka? |
Ale to jest także książeczka, która przemawia do dorosłych
(albo raczej kiedyś miała przemawiać). Historyjka o wsi na przykład odwołuje
się do rzeczywistej sytuacji na polskiej przedwojennej wsi, która tonęła w błocie. Być może
niektórzy pamiętają jak wyobrażał sobie Polskę Cezary Baryka bohater
„Przedwiośnia” Żeromskiego – wydawało mu się, że w nad Wisłą stoją szklane domy.
Tymczasem po przekroczeniu granicy zobaczył chałupy tonące w błocie.
Themersonowie, miłośnicy nowoczesności przedstawili ten obraz w
formie delikatnej karykatury. Podobnie uczynili ze spekulanctwem, którego krytyka szczególnie czytelna jest we fragmencie dotyczącym „kraju”. Chociaż nawet nie spekulanctwie, ale
sytuacji tego kto coś produkuje albo tworzy. Być może sami autorzy spotkali się z
sytuacją, którą Kazimierz Staszewski zwerbalizował kiedyś w pierwszym zdaniu
utworu „Muj wydafca”. Doprawdy każdy, kto przynależy do „klasy kreatywnej” musi
potwierdzić, że zasada ta zachowała aktualność: najwięcej tracą ci, którzy powinni zyskiwać najwięcej, a więc autorzy pomysłu, którzy nadali mu realne kształty a potem, o zgrozo,
postanowili korzystając z pomocy różnorakich pośredników, osiągnąć sukces na
rynku.
A patrząc na ilustracje nie mogę się uwolnić od myśli, że
jeden z mieszkańców wsi przypomina mi punka z epoki wczesnego Jarocina. No, ale
to chyba kolejny dowód na to, że zarówno teksty jak i ilustracje Themersonów wyprzedzały
swój czas. Themersons not dead!
Był gdzieś haj taki kraj / Była gdzieś taka wieś, Franciszka i Stefan Themersonowie, Widnokrąg 2013
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!