środa, 25 marca 2015

Wariacje afrykańsko-wiejskie („Był gdzieś haj taki kraj / Była gdzieś taka wieś” Franciszka i Stefan Themersonowie)

Naprawdę trudno nie podziwiać Themersonów. Szczególnie trudno, kiedy się pomyśli, że swoje książeczki dla dzieci tworzyli w latach 30. XX wieku! Dzisiaj są systematycznie wyciągane z archiwum, wycierane z kurzów zapomnienia i na nowo odkrywane przez polskie dzieci i ich rodziców. Być może brzmi to niczym hasło z peerelowskiej świetlicy, ale kurcze – naprawdę „odkrywane”, naprawdę przez „polskie dzieci” i naprawdę „ich rodziców”. W skali mikro przez Kostka i przeze mnie. Najpierw zmierzyliśmy się z wspaniałym Panem Tomem, a teraz mamy kolejny przystanek w naszej podróży themersonowskiej czyli „Był gdzieś haj taki kraj/Była gdzieś taka wieś” (książka po raz pierwszy ukazała się w 1935 roku, teraz najnowsze wydanie zostało starannie przygotowane przez Wydawnictwo Widnokrąg).


Książki Themersonów mają jedną szczególną właściwość – nagradzają cierpliwych. Wielokrotna lektura bardzo im służy. Znaczy służy czytelnikowi. Mogę nawet wymienić fazy, w których zwykle je poznajemy. A więc pierwszą fazę można określić jako obwąchiwanie. Po raz pierwszy się czyta, a dziecko po raz pierwszy słucha. Aparat głosowy jeszcze trochę opornie się toczy po wyboistej językowej drodze, którą Stefan Themerson wytyczył nam pomiędzy okładkami, a oko niepewnie jeszcze przeskakuje po rysunkach Franciszki, dla których nie ma na stronie niewłaściwego miejsca. Za pierwszym razem trudno niektóre łamańce potoczyście przeczytać, człowiek liczy czy już wszystkie „a” wymówił, patrzy czy wszystkie obrazki wypatrzył (tutaj szczególnie schemat wymiany tortu na kwas zawiera wiele szczegółów).



Ale już przy drugim, trzecim, czwartym czytaniu (faza pierwszych stabilnych kroków) język powoli oswaja się ze „zlepami, szumami i ciągami”, już nie ma problemu, żeby fechtować po kilka razy obok siebie imionami Sabarawarak czy Karawarabas, zaczyna się łapać na czym polega ten łańcuch makowo/tortowo-kwasowo/chlebowo-ościowy a czytanie wypowiedzi w języku lisio-rudym i maraszewskim robi się zabawne. Wtedy przychodzi czas na fazę trzecią (czyli ja wiem... poznawczą), kiedy tekst nie stanowi dla nas przeszkody, poznaliśmy wszystkie meandry, wiry i zakola, nadchodzi zatem pora, aby wznieść się na wyższy poziom percepcji, odkrywać nowe sensy, odnajdywać poukrywane smakołyki. Czytaliśmy to kilkanaście razy i zawsze kiedy Kostek już spał ja dalej siedziałem przy jego łóżku i raz jeszcze wertowałem książeczkę. Zwykle tego nie robię, bo w końcu poezja dla dzieci to nie Przyboś, ani Białoszewski. Cóż tutaj jednak trochę jest, a jednocześnie podoba się dzieciom. To prawie jak połączenie kwasu z makiem, tfu – ognia z wodą. Ale – udało się.



Jak najlepiej opisać ten utwór? Szalona rymowanka w kostiumie afrykańsko-wiejskim? Tak, rymowanka, w której wszystko (pozornie) może się zdarzyć, a jednocześnie wszystko zostało dokładnie przemyślane. „Był gdzieś haj taki kraj” oparty został na pomyśle lustrzanego odbicia. Widać to od razu, kiedy tylko weźmiemy książkę do ręki - można ją bowiem czytać z dwóch stron. To taki oczywisty główny trop, sygnał do tego, żeby kolejnych „odbić” poszukiwać w treści, obrazkach, typografii, słowach. Do tego oczywiście neologizmy, eksperymenty słowno-brzmieniowe, niespodziewane skojarzenia. Nie ma tutaj dużo tekstu, ale w tym „niewiele” kryje się całe mnóstwo znaczeń. Wiadomo – mniej znaczy więcej. Mies van der Rohe pokochałby Themersonów bez wątpienia.

Czy ten pan na dole nie przypomina wam miłośnika punka?
 

Ale to jest także książeczka, która przemawia do dorosłych (albo raczej kiedyś miała przemawiać). Historyjka o wsi na przykład odwołuje się do rzeczywistej sytuacji na polskiej przedwojennej wsi, która tonęła w błocie. Być może niektórzy pamiętają jak wyobrażał sobie Polskę Cezary Baryka bohater „Przedwiośnia” Żeromskiego – wydawało mu się, że w nad Wisłą stoją szklane domy. Tymczasem po przekroczeniu granicy zobaczył chałupy tonące w błocie. Themersonowie, miłośnicy nowoczesności przedstawili ten obraz w formie delikatnej karykatury. Podobnie uczynili ze spekulanctwem, którego krytyka szczególnie czytelna jest we fragmencie dotyczącym „kraju”. Chociaż nawet nie spekulanctwie, ale sytuacji tego kto coś produkuje  albo tworzy. Być może sami autorzy spotkali się z sytuacją, którą Kazimierz Staszewski zwerbalizował kiedyś w pierwszym zdaniu utworu „Muj wydafca”. Doprawdy każdy, kto przynależy do „klasy kreatywnej” musi potwierdzić, że zasada ta zachowała aktualność: najwięcej tracą ci, którzy powinni zyskiwać najwięcej, a więc autorzy pomysłu, którzy nadali mu realne kształty a potem, o zgrozo, postanowili korzystając z pomocy różnorakich pośredników, osiągnąć sukces na rynku.

A patrząc na ilustracje nie mogę się uwolnić od myśli, że jeden z mieszkańców wsi przypomina mi punka z epoki wczesnego Jarocina. No, ale to chyba kolejny dowód na to, że zarówno teksty jak i ilustracje Themersonów wyprzedzały swój czas. Themersons not dead!

Był gdzieś haj taki kraj / Była gdzieś taka wieś, Franciszka i Stefan Themersonowie, Widnokrąg 2013
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!