Przyznaję się od razu – nie znam innych książeczek, których bohaterem jest Elmer słoń w kratkę stworzony przez Davida McKee. A nawet w posiadanie tej jedynej, która stoi na naszej półce weszliśmy trochę przypadkowo - ciocia Kostka pracuje w bibliotece i niekiedy dostajemy od niej paczkę książek „nie przyjętych do księgozbioru” lub „wycofanych z księgozbioru” (przy okazji: Dzięki Marta!). Książeczka o Elmerze była jedną z nich.
Elmer i wąż, tekst i ilustracje: David McKee, Papilon 2008 |
Słoń to zwierzę w literaturze dla dzieci dobrze zadomowione.
Z wężami już trochę gorzej, co nie znaczy, że zupełnie źle. Wszak większość osób
zapewne kojarzy węża jako istotnego bohatera Biblii, która to kreacja
przysporzyła mu znacznej sławy jako czarnemu charakterowi. Jak się okazuje
promieniuje to nawet na literaturę dziecięcą. Cóż... jedna charakterystyczna kreacja
czy rola to nieraz przekleństwo dla odtwarzającego ją aktora (o czym przekonał
się np. Stanisław Mikulski po wcieleniu się w Hansa Klossa). W tym przypadku oczywiście
wąż nie jest tak „czarny” jak w Starym Testamencie, ale także zwiesza się z
drzewa i obmyśla intrygi. Uspokajam: są to intrygi o mniejszej sile rażenia niż
te biblijne (patrz: wygnanie z Raju), niemniej fabułę pana McKee rozpędzają i napędzają.
Zwróciłem uwagę na tę książeczkę, ponieważ wydawało mi się,
że piętnuje pewną idiotyczną prawidłowość dzisiejszego zglobalizowanego, internetowego
świata: jeżeli powiesz coś o kimś (nawet wierutną bzdurę) wiele razy, to ten
ktoś wreszcie w to uwierzy, a nawet może to na niego wpłynąć fizycznie (u McKee
chodzi o wmawianie choroby, prowadzące do rzeczywistego zachorowania). Oczywiście
powyższa technika manipulacyjna była zapewne znana długo, długo przed czasami
globalnej wioski - jednak mam wrażenie, że ostatnio nastąpiła potężna jej
eskalacja... Tego typu sposoby należy bezlitośnie ośmieszać i myślałem, że ta
książeczka mi w tym pomoże. Niestety, zawiodłem się.
Szkicowo o fabule: Elmer ma ochotę leniuchować, ale
pozostałe słonie chcą mu zrobić kawał. Nie potrafią wymyślić niczego
konstruktywnego, więc udają się do węża, który proponuje, aby mówić Elmerowi,
że wygląda blado. Zaraz jednak przebiegły gad pełznie do kratkowanego słonia,
zdradza mu zamiar współbraci i proponuje współpracę w daniu nauczki
żartownisiom. Natomiast słonie namawiają do kawału inne zwierzęta.
Według mnie pomysł zilustrowania „techniki wmawiania” został
przez autora w znacznej mierze zaprzepaszczony. Bo na dobrą sprawę nie
dowiadujemy się jak ona działa – przecież Elmer zostaje od razu ostrzeżony
przez węża! Od tej pory wiemy, że jest to wmawianie na niby, wmawianie sobie a
muzom, które nie ma na słonia w kratkę żadnego wpływu. Trudno zaangażować się w
taką opowieść, która toczy się z bezpieczną przewidywalnością i zamiast
ilustrować, co może się stać i jak to przezwyciężyć, stanowi popis
przebiegłości węża, który swobodnie wkręca zarówno niezbyt lotnego Elmera, jak
i mało elokwentną resztę słoni. Właśnie – nie przekonuje mnie też kolejny
bohater myślący tylko o leniuchowaniu czy jak kto woli „nicnierobieniu”, i
jeszcze to, że inne słonie (nawet w sporej grupie) nie potrafią wymyślić jaki
kawał spłatać Elmerowi. Dlaczego te słonie muszą być głupie? Dlaczego stają się
bezmyślnymi pionkami w zagrywce węża? Ja wiem, że to jest zagrywka niewinna, wymyślona
dla żartu, ale zgrzyta mi to po prostu.
Język tłumaczenia, a więc pewnie i oryginału jest przeważnie
idealnie przezroczysty, a chwilami niestety drażniąco naiwny. Co do ilustracji autorstwa
również Davida McKee (zbiera mi się coraz więcej dowodów na to, że ilustrator i
pisarz w jednej osobie to niezbyt dobre połączenie…) w pierwszej chwili pomyślałem o nich jako o
popowej wersji stylistyki Celnika Rousseau z na maksa podkręconą saturacją. Ale
to są dobre ilustracje, zwierzęta wyglądają wiarygodnie (z wyjątkiem
outsidersko pokratkowanego tytułowego bohatera i momentu kiedy zwierzęta się
śmieją) i na pewno nie jest to jakiś post-disneyowski rzyg. Przyznać jednak też
muszę, że nie gustuję w takiej pstrokaciźnie kolorów (nawet przygaszonych),
nagromadzenie barw w istocie jest spore. Mi to trochę przeszkadza.
Seria o Elmerze, jak zdążyłem się przekonać przeglądając
internet, to światowy bestseller, znany i wydawany w wielu krajach, co z
pewnością stanowi świadectwo uniwersalności tych opowieści. Jak napisałem w
pierwszym zdaniu – nie znam innych części, być może są ciekawsze, ale ta, którą
poznałem nie przekonuje mnie do tego, aby sięgnąć po kolejne.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!