piątek, 6 marca 2015

Wąż rządzi („Elmer i wąż” David McKee)


Przyznaję się od razu – nie znam innych książeczek, których bohaterem jest Elmer słoń w kratkę stworzony przez Davida McKee. A nawet w posiadanie tej jedynej, która stoi na naszej półce weszliśmy trochę przypadkowo - ciocia Kostka pracuje w bibliotece i niekiedy dostajemy od niej paczkę książek „nie przyjętych do księgozbioru” lub „wycofanych z księgozbioru” (przy okazji: Dzięki Marta!). Książeczka o Elmerze była jedną z nich.

Elmer i wąż, tekst i ilustracje: David McKee, Papilon 2008
Słoń to zwierzę w literaturze dla dzieci dobrze zadomowione. Z wężami już trochę gorzej, co nie znaczy, że zupełnie źle. Wszak większość osób zapewne kojarzy węża jako istotnego bohatera Biblii, która to kreacja przysporzyła mu znacznej sławy jako czarnemu charakterowi. Jak się okazuje promieniuje to nawet na literaturę dziecięcą. Cóż... jedna charakterystyczna kreacja czy rola to nieraz przekleństwo dla odtwarzającego ją aktora (o czym przekonał się np. Stanisław Mikulski po wcieleniu się w Hansa Klossa). W tym przypadku oczywiście wąż nie jest tak „czarny” jak w Starym Testamencie, ale także zwiesza się z drzewa i obmyśla intrygi. Uspokajam: są to intrygi o mniejszej sile rażenia niż te biblijne (patrz: wygnanie z Raju), niemniej fabułę pana McKee rozpędzają i napędzają. 


Zwróciłem uwagę na tę książeczkę, ponieważ wydawało mi się, że piętnuje pewną idiotyczną prawidłowość dzisiejszego zglobalizowanego, internetowego świata: jeżeli powiesz coś o kimś (nawet wierutną bzdurę) wiele razy, to ten ktoś wreszcie w to uwierzy, a nawet może to na niego wpłynąć fizycznie (u McKee chodzi o wmawianie choroby, prowadzące do rzeczywistego zachorowania). Oczywiście powyższa technika manipulacyjna była zapewne znana długo, długo przed czasami globalnej wioski - jednak mam wrażenie, że ostatnio nastąpiła potężna jej eskalacja... Tego typu sposoby należy bezlitośnie ośmieszać i myślałem, że ta książeczka mi w tym pomoże. Niestety, zawiodłem się.

Szkicowo o fabule: Elmer ma ochotę leniuchować, ale pozostałe słonie chcą mu zrobić kawał. Nie potrafią wymyślić niczego konstruktywnego, więc udają się do węża, który proponuje, aby mówić Elmerowi, że wygląda blado. Zaraz jednak przebiegły gad pełznie do kratkowanego słonia, zdradza mu zamiar współbraci i proponuje współpracę w daniu nauczki żartownisiom. Natomiast słonie namawiają do kawału inne zwierzęta. 


Według mnie pomysł zilustrowania „techniki wmawiania” został przez autora w znacznej mierze zaprzepaszczony. Bo na dobrą sprawę nie dowiadujemy się jak ona działa – przecież Elmer zostaje od razu ostrzeżony przez węża! Od tej pory wiemy, że jest to wmawianie na niby, wmawianie sobie a muzom, które nie ma na słonia w kratkę żadnego wpływu. Trudno zaangażować się w taką opowieść, która toczy się z bezpieczną przewidywalnością i zamiast ilustrować, co może się stać i jak to przezwyciężyć, stanowi popis przebiegłości węża, który swobodnie wkręca zarówno niezbyt lotnego Elmera, jak i mało elokwentną resztę słoni. Właśnie – nie przekonuje mnie też kolejny bohater myślący tylko o leniuchowaniu czy jak kto woli „nicnierobieniu”, i jeszcze to, że inne słonie (nawet w sporej grupie) nie potrafią wymyślić jaki kawał spłatać Elmerowi. Dlaczego te słonie muszą być głupie? Dlaczego stają się bezmyślnymi pionkami w zagrywce węża? Ja wiem, że to jest zagrywka niewinna, wymyślona dla żartu, ale zgrzyta mi to po prostu.


Język tłumaczenia, a więc pewnie i oryginału jest przeważnie idealnie przezroczysty, a chwilami niestety drażniąco naiwny. Co do ilustracji autorstwa również Davida McKee (zbiera mi się coraz więcej dowodów na to, że ilustrator i pisarz w jednej osobie to niezbyt dobre połączenie…)  w pierwszej chwili pomyślałem o nich jako o popowej wersji stylistyki Celnika Rousseau z na maksa podkręconą saturacją. Ale to są dobre ilustracje, zwierzęta wyglądają wiarygodnie (z wyjątkiem outsidersko pokratkowanego tytułowego bohatera i momentu kiedy zwierzęta się śmieją) i na pewno nie jest to jakiś post-disneyowski rzyg. Przyznać jednak też muszę, że nie gustuję w takiej pstrokaciźnie kolorów (nawet przygaszonych), nagromadzenie barw w istocie jest spore. Mi to trochę przeszkadza.


Seria o Elmerze, jak zdążyłem się przekonać przeglądając internet, to światowy bestseller, znany i wydawany w wielu krajach, co z pewnością stanowi świadectwo uniwersalności tych opowieści. Jak napisałem w pierwszym zdaniu – nie znam innych części, być może są ciekawsze, ale ta, którą poznałem nie przekonuje mnie do tego, aby sięgnąć po kolejne. 

/BW/
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!