Najdłuższym życiem w literaturze cieszą się utwory, które
cechuje uniwersalność. Wielu było takich pisarzy, którym się z tą
uniwersalnością udało i chociaż pisali tysiąc, dwieście, sto czy pięćdziesiąt
lat temu to i tak czytamy dzisiaj ich książki z wypiekami na twarzy. Darujcie,
ale pominę przykłady – zostawiam to maturzystom. Akurat ich pora.
Warto jednak przy okazji omieść wzrokiem olbrzymi tłum
utalentowanych pisarzy stojących w cieniu. Tłum tych, którym się nie udało,
których nie pamiętamy, a tytuły ich książek nic nam nie mówią. Też mieli kiedyś
natchnienie, mieli pomysły i dobrze kombinowali, wydawali regularnie książki,
mówiono im, że potrafią pisać a jednak są dzisiaj jedynie pozycją w
encyklopedii (o ile w ogóle!). Zabrakło im szczęścia, protekcji, pisali o
rzeczach, na które w momencie wydania drukiem nikt nie zwracał uwagi, bo ogół
pochłonięty był czymś innym, nie zdołali wychować sobie gromady fanów i apologetów.
Właśnie ci pisarze, poupychani na dolnych półkach
antykwariatów, albo w ogóle w kartonach na zapleczu, ci pisarze tworzą ogromną
armię cieni, na zawsze skazanych za zapomnienie. Chociaż… no właśnie, niekiedy
coś się wydarzy. Ktoś sobie o czymś przypomni, zacytuje, jakiś młody
reportażysta napisze książkę, albo córka premiera wspomni o pisarzu w topowym
talk show (pamiętacie Agatę Buzek i Lucynę Legut?).
Ja właśnie dzisiaj będę pisał o kimś kto na
takie odkurzenie w stu procentach zasługuje – o Wincentym Faberze, zmarłym 35
lat temu (w wieku zaledwie 43 lat)
poecie z Bielska-Białej, związanym potem z krakowskim środowiskiem
literackim, autorze wierszy, piosenek i utworów dla dzieci. Przyznaję, że nie
miałem pojęcia o istnieniu pana Wincentego, ale wiecie – Kraków, poeta,
stereotyp (więcej ich tam niż gołębi) i nie sposób dotrzeć do każdej
zapomnianej i zakurzonej książeczki. Tymczasem niemal od początku naszego
wspólnego z Kostkiem czytania mieliśmy na liście „the best of” – „Słodką
przygodę”, ale jakoś na nazwisko autora nie zwracałem uwagi. Dopiero kiedy
wszedłem w posiadanie wydawnictwa „Uwaga! Słoń!” postanowiłem sprawdzić kim
jest autor obu tych zabawnych książeczek i trafiłem na tę stronę.
Przeczytałem zamieszczone tam wiersze i przyznaję, że gdybym
na ich podstawie miał sięgnąć po faberową twórczość dla dzieci to... chyba bym
tego nie zrobił. Nie myślcie, że to są złe wiersze. Wręcz przeciwnie – widać,
że autor potrafi pisać o naturze, o lesie, że taka tematyka jest mu bliska. Ale
jest to jednak droga dobrze już przetarta przez wielu poetów.
Tymczasem dwa czytywane przez nas wiersze dla dzieci
autorstwa Wincentego Fabera są świetne! Pozbawione zbędnych opisów, nadmiernej
harasymowiczowskiej poetyckości, nieprzegadane, pomysłowe i zabawne. A
najważniejsze to, że w ogóle się nie zestarzały! Nie zawierają żadnych
odniesień do czasów, w których powstawały i dlatego do dzisiaj nie straciły
swojej wartości. Jak napisał Italo Calvino, „klasyk to ktoś, kto nigdy nie
przestaje mówić tego, co ma nam do powiedzenia”. Niestety nie znam innych
utworów wydanych jako pojedyncze książeczki, ale z pewnością będę ich teraz
poszukiwał. Wiem, że pierwszy zbiorek dla dzieci „Szyszki” z 1968 roku raczej
był właśnie o przyrodzie i bardziej w duchu Jerzego Harasymowicza.
„Słodka przygoda” wydana w „Serii z wiewiórką” to historia
pirackiej załogi, która w ramach swojej działalności rabunkowej wchodzi w
posiadanie frachtowca wypełnionego słodyczami. A ponieważ wcześniej przez długi
czas korsarze błąkali się głodni po morzach i oceanach rzucają się na spożywczy
ładunek niczym przysłowiowy szczerbaty na suchary. Okazuje się jednak, że
bezkarne jedzenie słodyczy w przypadku piratów nie może mieć miejsca i panowie
się „osładzają”, łagodnieją, przestają krzyczeć i kląć, golą brody, wreszcie
rzucają korsarski fach i chcą pracować w fabryce czekolady. Wiem, że teza iż
słodycze łagodzą obyczaje w czasach strachu przed otyłością dzieci nie jest
może najszczęśliwsza, ale przecież nie wszystko trzeba brać na poważnie...
„Uwaga! Słoń!” to natomiast wierszyk z przesłaniem
dydaktycznym, o którym jednak dowiadujemy się ex post. Powstał, aby przyswoić
dzieciom podstawowe zasady ruchu drogowego i poruszania się po mieście. I
według mnie Faber wywiązał się z tego zadania w sposób niebanalny. Wiersz
podobnie jak „Słodka przygoda” jest krótki (wręcz ginie na wielkich
kwadratowych stronach). To opowieść chłopca, który wyprowadza wieczorem na
spacer swojego słonia i zastanawia się jak traktowany jest ten olbrzymi ssak w
ruchu drogowym. „Bo co to jest słoń, milczą przepisy / czy coś jak autobus czy
jak pies na smyczy” Przypomina się od razu „Proszę słonia” Kerna i nie jest to
bezpodstawne porównanie.
Po właściwym tekście wiersza znajdziemy jeszcze dodatkowe
„Ogłoszenie”, które bezpośrednio wyjaśnia dydaktyczny cel powstania tego tekstu.
Mam wrażenie, że zostało dodane na prośbę/życzenie wydawcy, aby ułatwić
dzieciom zrozumienie przesłania wierszowanych przygód słonia. Według mnie
trochę niepotrzebnie, ponieważ książeczka traci przez to swój lekko
abstrakcyjny klimat, na rzecz nomenklatury rodem z gazetki ściennej.
Jeżeli chodzi o ilustracje to „Słodka przygoda” jak to w
wiewiórkowej serii ma na okładce rysunek Janusza Stannego, a w środku Stanisława
Pyjora – przyznam, że nie za bardzo mi się one podobają. Natomiast jestem
wielbicielem ilustracji Małgorzaty Różańskiej – z pewnością zyskują dzięki
formatowi książki, ale te rysunki z małą ilością szczegółów, uwypuklone jeszcze
intensywną kolorystyką przypadły mi do gustu. Minusem jest, że litery giną na
niebieskim tle i przy słabszym świetle bardzo trudno się je czyta.
A ponieważ, kiedy piszę tę recenzję zbiera się na deszcz,
pozwolę sobie zakończyć poetyckim cytatem z Wincentego Fabera:
Nie gniewaj się na deszcz.
On otwiera śpiące piąstki liści
i na drutach szklane nuty wiesza,
żeby ptaki wiedziały jak śpiewać.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!