Jedna z tych książek, za którymi kryje się kawał historii polskiej sztuki. Literackiej i malarskiej. Chociaż książeczka niedługa to kawał jest naprawdę ogromny.
Napisał Wiktor Woroszylski. Dzisiaj pisarz zapomniany, któremu
wielu wyrzuca wspieranie piórem stalinizmu, mimo iż dosyć szybko odszedł z
partii (wpływ na tę decyzję miał fakt, że widział jak w 1956 roku tłumiono
powstanie na Węgrzech) i przez wiele kolejnych lat był cenzurowany i
represjonowany przez komunistyczne władze. Ale pomijając biografię – był
świetnym pisarzem: poetą, prozaikiem, tłumaczem literatury rosyjskiej i autorem
tekstów dla dzieci. Z literatury młodzieżowej napisał np. „I ty zostaniesz
Indianinem” czy „Cyryl, gdzie jesteś?” i nie sposób nie cenić tych pozycji.
Zabawne, pomysłowo napisane, eksperymentujące z narracją, językowo świetne.
Ilustrował Henryk Tomaszewski. Twórca polskiej szkoły
plakatu, który dla dzieci ilustrował niewiele i już to powód dla którego na
Gabrysia warto zwrócić uwagę (przed wznowieniem Dwóch Sióstr na allegro
kosztowało to miliard). Artysta znany przede wszystkim z plakatów, w których
operował skrótem, metaforą, graficzną interpretacją obrazu filmowego. I ta
książeczka składa się właśnie z kilkunastu plakatów, które wiersz
Woroszylskiego uzupełniają, dopowiadają, żartobliwie z nim polemizują. Kilka z
tych ilustracji możecie zobaczyć „pomiędzy wierszami” tego wpisu, więc chyba
nie ma sensu, żebym się silił na wyjaśnienia. Zresztą wydaje mi się, że fajnie
jest dokonywać takich odkryć na własną rękę.
To może słów parę o wierszyku Woroszylskiego. Tytuł zapowiada
tekst o kapryśnym dziecku i oczekujemy, że historia potoczy się w ten sposób,
że najpierw dowiemy się jaki to Gabryś jest kapryśny a potem jego postawa
zostanie ośmieszona bądź zganiona w imię dydaktyki forever (według brzechwowego
schematu obecnego np. w „Skarżypycie”). Tymczasem guzik. U Woroszylskiego tylko
do pewnego momentu toczy się to właśnie takim schematycznym torem. Mamy
zaprezentowane „kapryśne” możliwości Gabrysia, a jednak wiersz ten niepostrzeżenie
(tak się pisze, chociaż dzieje się to postrzeżenie) staje po stronie dziecka. A
kończy go zupełna wolta polegająca na zanegowaniu postawy dorosłych i ich
świata, którzy to przecież obarczają chłopca znamieniem kapryśności. To właśnie
dorosłych urabianie, rozkazywanie i kształtowanie młodego umysłu przez
niezliczone zakazy i rozkazy zasługuje na naganę. I wierszyk nabiera przez to
niespodziewanie filozoficznego wymiaru.
Druga sprawa to język tego teksu. Woroszylski bawi się w
wykorzystywanie specyficznie polskich liter (obecnie często zapominanych w
esemesach) jak „ś” czy „ż”. Z pewnością ten wierszyk w pełni może zrozumieć
tylko Polak. Te tryby rozkazujące i przypuszczające coraz rzadziej w potocznej
mowie słyszane. Albo te zabawy polegające na odrywaniu końcówki „ś” od
czasownika i doczepiania ich do różnych wyrazów w zdaniu (ta możliwość to znak
historii naszego języka).
Czytanie tego utworu dzieciom wymaga rzecz jasna od
czytającego (przynajmniej na początku) sporej czujności i wyobraźni. Czujności,
żeby końcówek żadnych nie pominąć i akcent dobrze rozłożyć. A wyobraźni, bo takiej
książeczki nie wystarczy tylko przeczytać, ją trzeba dziecku także jakoś
pokazać, jakoś je przeprowadzić między tymi wersami luźno rozrzuconymi pośród ilustracji.
Nie jest to być może zadanie łatwe, ale na pewno bardzo kreatywne.
Na koniec wypadałoby życzyć sobie, żeby książeczka „Gabryś,
nie kapryś!” trafiła do biblioteczki w każdym polskim domu. Nawet niech sobie stoi
obok „Trylogii” albo „Pana Tadeusza” i udowadnia, że nie musimy być zawsze
tylko wylewni i sarmaccy i potrafimy inaczej. A my wspaniale wydanego przez
wydawnictwo Dwie Siostry Gabrysia wygraliśmy w konkursie projektu Książka na Księżu (pisaliśmy o nim tutaj).
Ten wpis to prawdziwa uczta artystyczna dla mnie! Wielkie dzięki:) Gabryś musi być nasz! Woroszylskiego właśnie Mamutka wypożyczyliśmy, a Tomaszewskiego mamy także niezły smaczek w naszych zbiorach i do tego już przeczytany gromadką, tylko czasu brak na regularne sprawozdania, ach! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń