A zatem zajęczym susem przeskakuję z poprzedniego postu i bez większych wstępów przystępuję do krótkiego opisania książeczki Heleny Bechlerowej z ilustracjami Hanny Czajkowskiej. Pierwsze wydanie ukazało się w 1961 roku (ostanie w 2015 w zbiorowym wydaniu „Moje książeczki. Księga pierwsza”). Poznajemy tutaj rodzinę 2+2 (+pies), której siłą napędową jest matka. Ojciec to statysta, postać drugoplanowa, wypowiadająca jeden dialog, pojawiająca się na jednym obrazku w sweterku typu cardigan, z resztką włosów przyprószonych siwizną i zatrzymana w geście ojcowskiego zamyślenia charakteryzującego się splecionymi z tyłu dłońmi. Ale zostawmy kwestię „motywu ojca w polskiej literaturze dla dzieci” i streśćmy krótko o czym jest ta historia.
Mama opowiada choremu Piotrusiowi bajkę o zajączku. Okazuje
się, że stanowi ona rodzaj pocieszenia i jest opowiadana zawsze kiedy zdarza
się coś nieprzyjemnego. Potem następuje mały przeskok czasowy – teraz Piotruś
tryska zdrowiem, ale choruje jego siostra Basia. Tymczasem mama jest zmęczona maratonem
przeziębieniowym, a Piotruś wręcz przeciwnie – dokazuje, co kończy się
rozbiciem lusterka (będącego własnością mamy i jej ulubionym przedmiotem).
Incydent ten stanowi przysłowiową kroplę, która przelewa czarę – mama wychodzi
z domu w nieznanym kierunku (wcześniej stwierdziła, że ma ochotę pójść za góry,
za lasy i w tym przekonaniu utwierdza też Piotrusia tato). Chłopiec traktuje to
poważnie, czemu trudno się dziwić patrząc na to ile ma lat. Musi zatem mamę odnaleźć. Na szczęście w
rozbitym kawałku lusterka pojawia się zajączek, który w tej ciężkiej chwili
pomaga Piotrusiowi. To on doprowadza chłopca do mamy. Całość kończy się sceną
pojednania i wspólnym powrotem do domu.
Pan Cardigan w zamyśleniu nad rozbitym lusterkiem |
Nazywam tekst Bechlerowej „Mamą nie-czarodziejką” w opozycji
do utworu Papuzińskiej (opisywaliśmy go tutaj). W „Naszej mamie czarodziejce”
tytułowa bohaterka magicznie zmieniała rzeczywistość prostymi pomysłami, tutaj
matka czuje, że rzeczywistość wymyka się jej spod kontroli. Nic nie jest w
stanie zmienić, na nic wpłynąć. To musiało być w latach 60. nieczęste w literaturze
dla dzieci – pokazanie tego drugiego, ciemnego oblicza macierzyństwa. Tego
zmęczenia, zniechęcenia, zwątpienia, zobojętnienia, które każdy rodzic (nie
tylko matka) dobrze przecież zna. Zapytania: kim teraz jestem? Czy nadal
posiadam indywidualność? Co z moimi pragnieniami i planami? O to mama mogła
zapytać lusterka. Zapewne trochę inaczej i w innym celu niż pewna zła królowa -
niestety nie zdążyła.
Dom w pejzażu młodopolskim |
Dla mnie zaskoczeniem tego tekstu była przestrzeń, w którym
rozgrywa się akcja. Początkowo czytając i oglądając ilustracje wydawało mi się,
że rzecz dzieje się na typowym peerelowskim blokowisku. Tymczasem opisywana
rodzina ma dom położony w iście młodopolskim pejzażu, pośród owocowych drzew,
wzgórz i lasów. Dlatego mama w chwili słabości nie musi zjeżdżać windą, aby
posiedzieć obok placu zabaw, ale owija się szalem i siada na przewróconym
drzewie w lesie brzozowym. Brzezina od momentu wydania opowiadania
Iwaszkiewicza (1933) bardzo kojarzy się ze sferą psychiki i stanowi emanację
problemów jednostki z naturą i seksualnością. Bechlerowa mogła zaczytywać się
tym tekstem w latach 30., kiedy studiowała polonistykę w Warszawie. Któż wtedy
nie czytał Iwaszkiewicza?
Oczywiście symboli jest tutaj więcej – choćby tytułowe
lusterko. Ważny baśniowy atrybut, wiemy w jakich opowieściach się pojawiał,
jakie tam spełniał funkcje, wiemy co oznacza rozbite lusterko. Tutaj przede
wszystkim symbolizuje indywidualność matki, ale mam wrażenie, że wszystkie
przywołane tropy udaje się Bechlerowej w tej krótkiej historii połączyć. Mamy
tutaj też analizę relacji syn-matka i mamy opowieść o inicjacji, wychodzeniu
dziecka z pierwszego okresu całkowitej zależności od matki (początkowo w złych
chwilach pocieszającą historię o zajączku opowiada mama, ale kiedy lusterko
upada na podłogę robi to przecież już sam Piotruś, ale niejako za ukrytym
pośrednictwem matki). To jest naprawdę mądre opowiadanie, w którym na inne
elementy uwagę zwróci dziecko, a na inne dorosły. Bo dla mojego Kostka to jest
historia o puszczaniu zajączków. Przez ostatnie słoneczne tygodnie mieliśmy
sporo okazji, żeby trenować się w tej sztuce.
Istotnym elementem książeczki Bechlerowej są też ilustracje
Czajkowskiej – realistyczne, o prostej, czytelnej kolorystyce, ale jednocześnie
spokojne, wprowadzające do tekstu ciszę, pozwalające mu wybrzmieć. Zapadają w
pamięć guziczki na plecach w sukience mamy, Piotruś w czerwonych spodenkach i szelkach,
kraciasty szal czy wystrój piotrusiowego pokoju. Wielbiciele dizajnu tamtych
lat z pewnością rozpoznają we wnętrzu konkretne, dostępne wtedy sprzęty czy tkaniny.
Dizajnerski pokój Piotrusia |
Zawsze komplementowałem na blogu twórczość Bechlerowej i nie
inaczej mogę postąpić w przypadku „Zajączka”. To jest historia w doskonały
sposób metaforyzująca codzienne życie. Jednocześnie prosta i skomplikowana.
Oczywista i niejednoznaczna. Staroświecka i nowoczesna. Nie
wiem czy się czasem nie powtarzam, ale co tam: Ludzie! Czytajcie dzieciom Bechlerową!
/BW/
Kolejna ciekawa recenzja ksiazki bardzo mi bliskiej, bo pierwszej ksiazki wypozyczonej przeze mnie z biblioteki w wieku 7 lat. Pamietam jaka bylam dumna stajac sie samodzielnym czytelnikiem z karta bibliteczna na moje, a nie rodzica, nazwisko. Zarowno ze wzgledu na opowiesc o umeczonej codziennymi trudami mamie, ktora "poszla sobie w swiat", o zagubionym w tej sutacji niesfornym Piotrusiu, i o zajaczku z rozbitego lusterka, ale przede wszystkim ze wzgledu na ilustracje, mam te ksiazeczke gleboko w sercu i pamieci. Dziekuje za wspomnienie o niej, no i za inna perspektywe, niz oczami dziecka na przeslanie, jakie ksiazka ta ze zoba niesie.
OdpowiedzUsuń