piątek, 18 września 2015

Mama nie-czarodziejka („Zajączek z rozbitego lusterka” Helena Bechlerowa)


A zatem zajęczym susem przeskakuję z poprzedniego postu i bez większych wstępów przystępuję do krótkiego opisania książeczki Heleny Bechlerowej z ilustracjami Hanny Czajkowskiej. Pierwsze wydanie ukazało się w 1961 roku (ostanie w 2015 w zbiorowym wydaniu „Moje książeczki. Księga pierwsza”). Poznajemy tutaj rodzinę 2+2 (+pies), której siłą napędową jest matka. Ojciec to statysta, postać drugoplanowa, wypowiadająca jeden dialog, pojawiająca się na jednym obrazku w sweterku typu cardigan, z resztką włosów przyprószonych siwizną i zatrzymana w geście ojcowskiego zamyślenia charakteryzującego się splecionymi z tyłu dłońmi. Ale zostawmy kwestię „motywu ojca w polskiej literaturze dla dzieci” i streśćmy krótko o czym jest ta historia. 


Mama opowiada choremu Piotrusiowi bajkę o zajączku. Okazuje się, że stanowi ona rodzaj pocieszenia i jest opowiadana zawsze kiedy zdarza się coś nieprzyjemnego. Potem następuje mały przeskok czasowy – teraz Piotruś tryska zdrowiem, ale choruje jego siostra Basia. Tymczasem mama jest zmęczona maratonem przeziębieniowym, a Piotruś wręcz przeciwnie – dokazuje, co kończy się rozbiciem lusterka (będącego własnością mamy i jej ulubionym przedmiotem). Incydent ten stanowi przysłowiową kroplę, która przelewa czarę – mama wychodzi z domu w nieznanym kierunku (wcześniej stwierdziła, że ma ochotę pójść za góry, za lasy i w tym przekonaniu utwierdza też Piotrusia tato). Chłopiec traktuje to poważnie, czemu trudno się dziwić patrząc na to ile ma lat.  Musi zatem mamę odnaleźć. Na szczęście w rozbitym kawałku lusterka pojawia się zajączek, który w tej ciężkiej chwili pomaga Piotrusiowi. To on doprowadza chłopca do mamy. Całość kończy się sceną pojednania i wspólnym powrotem do domu. 

Pan Cardigan w zamyśleniu nad rozbitym lusterkiem
Nazywam tekst Bechlerowej „Mamą nie-czarodziejką” w opozycji do utworu Papuzińskiej (opisywaliśmy go tutaj). W „Naszej mamie czarodziejce” tytułowa bohaterka magicznie zmieniała rzeczywistość prostymi pomysłami, tutaj matka czuje, że rzeczywistość wymyka się jej spod kontroli. Nic nie jest w stanie zmienić, na nic wpłynąć. To musiało być w latach 60. nieczęste w literaturze dla dzieci – pokazanie tego drugiego, ciemnego oblicza macierzyństwa. Tego zmęczenia, zniechęcenia, zwątpienia, zobojętnienia, które każdy rodzic (nie tylko matka) dobrze przecież zna. Zapytania: kim teraz jestem? Czy nadal posiadam indywidualność? Co z moimi pragnieniami i planami? O to mama mogła zapytać lusterka. Zapewne trochę inaczej i w innym celu niż pewna zła królowa - niestety nie zdążyła.

Dom w pejzażu młodopolskim
Dla mnie zaskoczeniem tego tekstu była przestrzeń, w którym rozgrywa się akcja. Początkowo czytając i oglądając ilustracje wydawało mi się, że rzecz dzieje się na typowym peerelowskim blokowisku. Tymczasem opisywana rodzina ma dom położony w iście młodopolskim pejzażu, pośród owocowych drzew, wzgórz i lasów. Dlatego mama w chwili słabości nie musi zjeżdżać windą, aby posiedzieć obok placu zabaw, ale owija się szalem i siada na przewróconym drzewie w lesie brzozowym. Brzezina od momentu wydania opowiadania Iwaszkiewicza (1933) bardzo kojarzy się ze sferą psychiki i stanowi emanację problemów jednostki z naturą i seksualnością. Bechlerowa mogła zaczytywać się tym tekstem w latach 30., kiedy studiowała polonistykę w Warszawie. Któż wtedy nie czytał Iwaszkiewicza?

Oczywiście symboli jest tutaj więcej – choćby tytułowe lusterko. Ważny baśniowy atrybut, wiemy w jakich opowieściach się pojawiał, jakie tam spełniał funkcje, wiemy co oznacza rozbite lusterko. Tutaj przede wszystkim symbolizuje indywidualność matki, ale mam wrażenie, że wszystkie przywołane tropy udaje się Bechlerowej w tej krótkiej historii połączyć. Mamy tutaj też analizę relacji syn-matka i mamy opowieść o inicjacji, wychodzeniu dziecka z pierwszego okresu całkowitej zależności od matki (początkowo w złych chwilach pocieszającą historię o zajączku opowiada mama, ale kiedy lusterko upada na podłogę robi to przecież już sam Piotruś, ale niejako za ukrytym pośrednictwem matki). To jest naprawdę mądre opowiadanie, w którym na inne elementy uwagę zwróci dziecko, a na inne dorosły. Bo dla mojego Kostka to jest historia o puszczaniu zajączków. Przez ostatnie słoneczne tygodnie mieliśmy sporo okazji, żeby trenować się w tej sztuce.

Istotnym elementem książeczki Bechlerowej są też ilustracje Czajkowskiej – realistyczne, o prostej, czytelnej kolorystyce, ale jednocześnie spokojne, wprowadzające do tekstu ciszę, pozwalające mu wybrzmieć. Zapadają w pamięć guziczki na plecach w sukience mamy, Piotruś w czerwonych spodenkach i szelkach, kraciasty szal czy wystrój piotrusiowego pokoju. Wielbiciele dizajnu tamtych lat z pewnością rozpoznają we wnętrzu konkretne, dostępne wtedy sprzęty czy tkaniny.

Dizajnerski pokój Piotrusia
Zawsze komplementowałem na blogu twórczość Bechlerowej i nie inaczej mogę postąpić w przypadku „Zajączka”. To jest historia w doskonały sposób metaforyzująca codzienne życie. Jednocześnie prosta i skomplikowana. Oczywista i niejednoznaczna. Staroświecka i nowoczesna. Nie wiem czy się czasem nie powtarzam, ale co tam: Ludzie! Czytajcie dzieciom Bechlerową!

/BW/
Share:

1 komentarz:

  1. Kolejna ciekawa recenzja ksiazki bardzo mi bliskiej, bo pierwszej ksiazki wypozyczonej przeze mnie z biblioteki w wieku 7 lat. Pamietam jaka bylam dumna stajac sie samodzielnym czytelnikiem z karta bibliteczna na moje, a nie rodzica, nazwisko. Zarowno ze wzgledu na opowiesc o umeczonej codziennymi trudami mamie, ktora "poszla sobie w swiat", o zagubionym w tej sutacji niesfornym Piotrusiu, i o zajaczku z rozbitego lusterka, ale przede wszystkim ze wzgledu na ilustracje, mam te ksiazeczke gleboko w sercu i pamieci. Dziekuje za wspomnienie o niej, no i za inna perspektywe, niz oczami dziecka na przeslanie, jakie ksiazka ta ze zoba niesie.

    OdpowiedzUsuń

Chcesz coś dodać? Śmiało!