Było sobie kiedyś czasopismo dla dzieci pt. „Miś”. Eh, co to było za czasopismo... Kto tam nie pisał, kto tam nie rysował... Dawne numery „Misia” to prawdziwa skarbnica: tekstów, których przeważnie nikt nigdzie nie przedrukował oraz ilustracji, których nikt nigdzie nie publikował. Sam wrzucam na bloga wspominkowo kolorowe misiowe strony. Jak to mówią: dla pamięci. Tym bardziej cieszy mnie, że ktoś znalazł do tej skarbnicy własne „sezamie otwórz się”. Oto Wydawnictwo Znakomite wydało książkę zawierającą jedną serię misiowych opowieści z roku 1979 pt. „Widzimisiek”.
Ukazanie się tej pozycji jest dla mnie dużym wydarzeniem. To przecież
także moje dzieciństwo, moje wspomnienia i pierwsze literackie inicjacje. A
poza tym opublikowanie „Widzimiśka” dowodzi, że coś, co powstało przed wielu
laty, w innych czasach i innej rzeczywistości jako ulotne, gazetowe i o czym
być może wielu chciałoby zapomnieć, dzisiaj także może być czytane, nie
zestarzało się i nie straciło na wartości.
Autorkami „Widzimiśka” są Barbara Lewandowska, która przez prawie 20 lat (1971-1990) była naczelną „Misia” (nazywano ją nawet „panią misiową”) i Elżbieta Gaudasińka, której kreska także się „Misiem” nierozłącznie kojarzy. Kiedy Lewandowska przejęła „Misia” po Czesławie Janczarskim musiała stworzyć misiowego bohatera, który zapełniłby puste miejsce po Uszatku (Janczarskiego i Rychlickiego). Widzimisiek był jednym z wymyślonych przez nią niedźwiadków.
Lewandowska kierowała gazetką, kiedy czytali ją dzisiejsi 30-, 40-latkowie. Jeden z nich, Przemysław Olszewski z Wydawnictwa Znakomitego postanowił wrócić do opowieści, które mama czytała mu w dzieciństwie. Mam akurat w domu rocznik „Misia” z 1987 roku i na jego podstawie widzę jak ogromną pracę wykonywała Lewandowska. Natknąłem się w rzeczonym roczniku na krótsze, bądź dłuższe pisane przed redaktor naczelną serie takie jak „Był sobie król książkowy mól” czy „Z Pocopotkiem na piechotkę” (by the way: książkowe wydanie jej cyklu „Pucułek i Pocopotek” z rysunkami Janiny Krzemińskiej ukaże się na dniach w Wydawnictwie Widnokrąg).
Autorkami „Widzimiśka” są Barbara Lewandowska, która przez prawie 20 lat (1971-1990) była naczelną „Misia” (nazywano ją nawet „panią misiową”) i Elżbieta Gaudasińka, której kreska także się „Misiem” nierozłącznie kojarzy. Kiedy Lewandowska przejęła „Misia” po Czesławie Janczarskim musiała stworzyć misiowego bohatera, który zapełniłby puste miejsce po Uszatku (Janczarskiego i Rychlickiego). Widzimisiek był jednym z wymyślonych przez nią niedźwiadków.
Lewandowska kierowała gazetką, kiedy czytali ją dzisiejsi 30-, 40-latkowie. Jeden z nich, Przemysław Olszewski z Wydawnictwa Znakomitego postanowił wrócić do opowieści, które mama czytała mu w dzieciństwie. Mam akurat w domu rocznik „Misia” z 1987 roku i na jego podstawie widzę jak ogromną pracę wykonywała Lewandowska. Natknąłem się w rzeczonym roczniku na krótsze, bądź dłuższe pisane przed redaktor naczelną serie takie jak „Był sobie król książkowy mól” czy „Z Pocopotkiem na piechotkę” (by the way: książkowe wydanie jej cyklu „Pucułek i Pocopotek” z rysunkami Janiny Krzemińskiej ukaże się na dniach w Wydawnictwie Widnokrąg).
Miś Widzimisiek budzi się po północy w pierwszy dzień Nowego Roku. Spotyka ptaka z zegara, który nie jest bynajmniej kukułką, ale kawką. Będzie ona teraz jego przewodniczką podróży do dwunastu krain, które odbędą w dwanaście godzin. Dwunastu krain, z których każda była opisywana w jednym numerze „Misia”.
Pisałem jakiś czas temu o opowiadaniu Lewandowskiej „Tygrys na osiem pięter” i dochodziłem w tamtej recenzji do wniosku, że autorka poważnie traktuje swoich młodych czytelników. Daje im zadania, nie upraszcza, nie pomaga, raczej wymaga – znajomości literackich rudymentów i uruchomienia wyobraźni, wysilenia się. Nie inaczej jest w przypadku „Widzimiśka”. Przede wszystkim jest to historia dobrze osadzona w literackiej tradycji. Motyw podróży do fantastycznych krain pojawiał się w wielu książkach. Począwszy od „Podróży Guliwera”, przez „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” a skończywszy na „Czarnoksiężniku z Oz” czy „Alicji w krainie czarów” (że nie wspomnę np. o jednej z ksiąg Tytusa, Romka i A’tomka). We wszystkich tych utworach odwiedzanie niezwykłych krain dawało podróżnikom dystans do samego siebie i uczyło jak zachować się na własnym podwórku. U Lewandowskiej odwiedzamy krainy zorganizowane według złych czy dziwnych zasad, każda z tych krain dzięki hiperboli zwraca uwagę na jeden problem (i ma znaczącą nazwę zupełnie jak w literaturze oświecenia a jej istnienie ma, też podobnie jak w epoce Krasickiego, cele edukacyjne): chciwość (Pekunia), obżarstwo (Konsumpcja), hałasowanie (Decybelia), zmechanizowanie (Industria), wywyższanie się (Gigancja) czy zapatrzenie w przeszłość (Antykwa). Za każdym razem kawka z Widzimiśkiem znajdują (przypadkowo bądź nie) jakieś rozwiązanie, które pozwala na zmianę np. w Decybelii, krainie gdzie wszyscy hałasują rozsiewają mak, a gdzie pada jego ziarenko robi się „cicho jak makiem zasiał”. W każdej krainie chęć do zmiany deklarują przede wszystkim dzieci, które najłatwiej skusić na powrót do właściwych proporcji.
Bardzo istotny jest w tej książeczce także motyw maskarady,
karnawału. Ostatnia podróż odbywa się do Karnawalii, krainy, gdzie wszyscy są
przebrani, bo chcą ukryć swoje prawdziwe oblicze. To z jednej strony
zakończenie symboliczne, z drugiej wskazówka jak czytać całą tę książeczkę – na
kolejnych stronach Lewandowska przebrała ludzkie wady, uwypukliła je, chcąc
przez to wyolbrzymienie spowodować żebyśmy się nad nimi zastanowili. Michaił
Bachtin pisał o karnawale, że to „świat na opak” i wydaje mi się, że ta
definicja jak ulał pasuje do tekstu Lewandowskiej.
Warto też przypomnieć, że na „Widzimiśka” składają się
teksty wzięte z gazety, a więc krótkie. Nie było tutaj miejsca na specjalne
rozpisywanie się. Stąd słowa uznania dla autorki, że potrafiła w kilku zdaniach
pokazać specyfikę danej krainy i sposób na jej zmianę. Oczywiście można
narzekać, że te kawałki nie są dłuższe, że trochę szybko się tutaj wszystko
dzieje, a zakończenie nie zostało zbyt wyraźnie zaznaczone. Pamiętajmy jednak,
że te opowiadanka były skierowane przede wszystkim do przedszkolaków.
Przyznaję: patrząc na poziom literacki niektórych dzisiejszych książek dla tej
grupy wiekowej niekiedy trudno w to uwierzyć.
Do książeczki idealnie pasują ilustracje Elżbiety Gaudasińskiej: precyzyjna kreska, intensywne kolory, zabawna deformacja. Rzeczywiście: „ciągle wieje w nich wiatr”. Nie bez powodu porównywano jej rysunki z Pieterem Brueghlem. Akurat przy „Widzimiśku” wydaje mi się to szczególnie zasadne. Pamiętam słynny obraz niderlandzkiego malarza z 1559 roku zatytułowany „Walka postu z karnawałem”. Mam wrażenie, że na niektórych ilustracjach z „Widzimiśka” Gaudasińska nawiązywała do tego obrazu – kolorystyką, „zatłoczeniem”, klimatem, wyglądem twarzy.
Walka postu
z karnawałem, Pieter Bruegel, olej na desce, Muzeum Historii Sztuki w Wiedniu
|
Kurcze strasznie długaśną recenzję napisałem... Mam nadzieję, że jeszcze dajecie radę ją czytać? Już kończę, obiecuję. W ostatnim zdaniu napiszę tylko, że wszystkie krainy opisywane przez Barbarę Lewandowską bynajmniej nie odeszły w niebyt razem z PRL-em i „Misiem” – nadal mogą do nich zabłądzić zarówno dzieci, jak i dorośli.
Widzimisiek, Barabara Lewandowska, il. Elżbieta Gaudasińska, Wydawnictwo Znakomite 2015
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!