czwartek, 3 września 2015

Rodzinna historia zgubienia („Gałgankowy skarb” Zbigniew Lengren)


Mamo, tato opowiedzcie mi bajkę! Ale taką... tylko dla mnie.

Zakładam, że nieobca wam jest taka prośba? Ciekawe, co wtedy mówicie? Chwytacie się schematu (Za górami, za lasami...), czy może próbujecie wymyślić oryginalną historię? Ale zaraz: czy w ogóle istnieje jeszcze coś takiego jak oryginalna historia? Czy nie jest czasem tak samo rzadka i niespotykana jak kwiat paproci? Albo tak poszukiwana jak złota kaczka? Jakkolwiek by nie było z pewnością zdarzyło się, że dziecko poprosiło was o wymyślenie opowieści. Bruno Bettelheim twierdził, że tylko opowiadana baśń może prawdziwie trafić do wyobraźni dziecka (i oczywiście mieć tym samym działanie terapeutyczne). Żadne czytanie tego nie zastąpi. Coś w tym jest.

Szczęśliwie zdarzało się często tak, że za wymyślanie opowieści czy wiersza dla dziecka brał się ktoś do tego wręcz stworzony. I wymyślanie to szło mu tak dobrze, że żywot takiej historyjki nie zamknął się w kilku powtórzeniach. Pomysł przybrał z czasem formę książkową. I dzięki temu my czytelnicy, nawet po wielu latach, możemy się z efektami tego wymyślania zapoznać. Mniej więcej taka była geneza „Gałgankowego skarbu” Zbigniewa Lengrena. Lengren to jak wiadomo przede wszystkim rysownik i satyryk, twórca profesora Filutka, ale bywał też pisarzem. Pisywał głównie fraszki, aforyzmy, krótkie, satyryczne wierszyki. Jak sam to określił w tytule jednego ze zbiorów: „Drobiazgi spod pióra”. I właśnie „Gałgankowy skarb” jest nie czym innym jak właśnie kolejnym drobiazgiem, wierszykiem ułożonym dla córki Katarzyny.

Do tej książeczki wiele „dzisiaj już starszych” dzieci ma ogromny sentyment (pewnie szczególnie utkwiło im w pamięci wydanie z Wydawnictwa Lubelskiego w 1978 roku). Do niedawna była poszukiwanym „białym krukiem” na internetowych aukcjach. Wydawnictwo Babaryba postanowiło wypełnić tę lukę w sercach oraz biblioteczkach i wznowiło Lengrena na twardym, grubym papierze, rozszerzając tym samym grono czytelników „Gałgankowego skarbu” o maluchy, które dopiero zaczynają oglądać i doświadczać świata. Matysi bardzo się podoba ta książeczka, a szczególnie narysowane na okładce: dziewczynka, pies i cztery kwiaty. Antyprzedarciowe wydanie to duża zaleta, bo wcześniej książeczka rozlatywała się na potęgę...

A zatem Lengren dla córki Kasi napisał wiersz, żeby się uczyła czytać (powtarzać) i zawarł w tym wierszu dawną sytuację domową, ściśle ogrodową, kiedy dziewczynka zgubiła swoją ulubioną przytulankę (określaną problematycznym dzisiaj mianem „Murzynka”). Jest to więc jednocześnie tekst uniwersalny i prywatny, opisujący sytuację jaką w różnych wariantach znamy z własnego życia a jednocześnie zachowujący jedną chwilę z przeszłości rodziny Lengrenów. I chociaż jak można się dowiedzieć z wywiadów prasowych z Katarzyną Lengren, jej ojciec nie był idealny (w domu nie był humorystą, a humorzystą) to historyjka rodzinna, którą opisał jest ciepła, lekka i zabawna. 

W tej udanej autorskiej książce, skargi Kasi i napomknienia (jak można się domyślić) pobłażliwego ojca przeplecione zostały niczym refrenem paradą członków rodziny i najbliższej społeczności, którzy jednomyślnie postanowili osłodzić małej dziewczynce stratę przytulanki. Takie parady znamy dobrze z literatury dziecięcej, choćby z „Rzepki” Tuwima. Dzięki nim wierszyk nabiera oddechu, wprowadza zabawę w wyliczankę, powtarzanie. I rysunki obrazujące parady są w tej książeczce najlepsze! Zawsze byłem wielbicielem kreski Lengrena i w „Gałgankowym skarbie” dostajemy jej wspaniały pokaz. Ale warto też podkreślić, że rysunek nie rości sobie tutaj prawa do pierwszeństwa, ale dobrze uzupełnia tekst, utrzymuje go w ryzach i wyznacza mu rytm. To nie jest tylko dobrze narysowane, to jest dobrze narysowane i napisane.

Kiedy tak sobie myślałem jaką tutaj postawić puentę, dostrzegłem zbiorek aforyzmów Lengrena. Zdjąłem go z półki, otworzyłem losowo i wzrok mój padł na taki oto króciutki tekst:

„Dyskusja”
Subtelne miał riposty,
Ozdobne w cienką puentę,
A on go prawym prostym
Po prostu grzmotnął w szczękę.

A zatem bez cienkich puent. Po prostu: warto to mieć.


/BW/
Share:

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Chcesz coś dodać? Śmiało!