Mamo, tato opowiedzcie mi bajkę! Ale taką... tylko dla mnie.
Zakładam, że nieobca wam jest taka prośba? Ciekawe, co wtedy
mówicie? Chwytacie się schematu (Za górami, za
lasami...), czy może próbujecie wymyślić oryginalną historię? Ale zaraz: czy w
ogóle istnieje jeszcze coś takiego jak oryginalna historia? Czy nie jest czasem
tak samo rzadka i niespotykana jak kwiat paproci? Albo tak poszukiwana jak
złota kaczka? Jakkolwiek by nie było z pewnością zdarzyło się, że dziecko
poprosiło was o wymyślenie opowieści. Bruno Bettelheim twierdził, że tylko
opowiadana baśń może prawdziwie trafić do wyobraźni dziecka (i oczywiście mieć
tym samym działanie terapeutyczne). Żadne czytanie tego nie zastąpi. Coś w tym
jest.
Szczęśliwie zdarzało się często tak, że za wymyślanie
opowieści czy wiersza dla dziecka brał się ktoś do tego wręcz stworzony. I
wymyślanie to szło mu tak dobrze, że żywot takiej historyjki nie zamknął się w
kilku powtórzeniach. Pomysł przybrał z czasem formę książkową. I dzięki temu my
czytelnicy, nawet po wielu latach, możemy się z efektami tego wymyślania
zapoznać. Mniej więcej taka była geneza „Gałgankowego skarbu” Zbigniewa
Lengrena. Lengren to jak wiadomo przede wszystkim rysownik i satyryk, twórca
profesora Filutka, ale bywał też pisarzem. Pisywał głównie fraszki, aforyzmy,
krótkie, satyryczne wierszyki. Jak sam to określił w tytule jednego ze zbiorów:
„Drobiazgi spod pióra”. I właśnie „Gałgankowy skarb” jest nie czym innym jak
właśnie kolejnym drobiazgiem, wierszykiem ułożonym dla córki Katarzyny.
Do tej książeczki wiele „dzisiaj już starszych” dzieci ma
ogromny sentyment (pewnie szczególnie utkwiło im w pamięci wydanie z
Wydawnictwa Lubelskiego w 1978 roku). Do niedawna była poszukiwanym „białym
krukiem” na internetowych aukcjach. Wydawnictwo Babaryba postanowiło wypełnić
tę lukę w sercach oraz biblioteczkach i wznowiło Lengrena na twardym, grubym
papierze, rozszerzając tym samym grono czytelników „Gałgankowego skarbu” o
maluchy, które dopiero zaczynają oglądać i doświadczać świata. Matysi bardzo
się podoba ta książeczka, a szczególnie narysowane na okładce: dziewczynka,
pies i cztery kwiaty. Antyprzedarciowe wydanie to duża zaleta, bo wcześniej
książeczka rozlatywała się na potęgę...
W tej udanej autorskiej książce, skargi Kasi i napomknienia
(jak można się domyślić) pobłażliwego ojca przeplecione zostały niczym refrenem
paradą członków rodziny i najbliższej społeczności, którzy jednomyślnie
postanowili osłodzić małej dziewczynce stratę przytulanki. Takie parady znamy
dobrze z literatury dziecięcej, choćby z „Rzepki” Tuwima. Dzięki nim wierszyk
nabiera oddechu, wprowadza zabawę w wyliczankę, powtarzanie. I rysunki obrazujące
parady są w tej książeczce najlepsze! Zawsze byłem wielbicielem kreski Lengrena
i w „Gałgankowym skarbie” dostajemy jej wspaniały pokaz. Ale warto też
podkreślić, że rysunek nie rości sobie tutaj prawa do pierwszeństwa, ale dobrze
uzupełnia tekst, utrzymuje go w ryzach i wyznacza mu rytm. To nie jest tylko
dobrze narysowane, to jest dobrze narysowane i napisane.
Kiedy tak sobie myślałem jaką tutaj postawić
puentę, dostrzegłem zbiorek aforyzmów Lengrena. Zdjąłem go z półki, otworzyłem
losowo i wzrok mój padł na taki oto króciutki tekst:
„Dyskusja”
Subtelne miał riposty,
Ozdobne w cienką puentę,
A on go prawym prostym
Po prostu grzmotnął w szczękę.
A zatem bez cienkich puent. Po prostu: warto to mieć.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!