Czy można napisać opowieść dla dzieci podszytą śmiercią, ale z pozytywnym przesłaniem? Cóż, z pewnością nie jest to zadanie łatwe, ale na naszym rodzimym gruncie prób takich bardzo brakuje. Tym bardziej ucieszyła mnie nowa propozycja Pawła Pawlaka pt. „Ignatek szuka przyjaciela”. Autorska książka znanego ilustratora ukazała się w Naszej Księgarni. To dobrze, że znalazła się pod skrzydłami tak dużego wydawcy, bo książki dla dzieci rzadko wywołują burzliwe dyskusje – a „Ignatek” ma na to szansę.
Dostajemy tutaj niejako dwie historie: jedną wyrażoną
tekstem a drugą ilustracjami. To może najpierw o tekście.
W tej książeczce słowo śmierć nie pada. W ogóle tekst jest krótki,
podany co drugą, a nawet co czwartą czy nawet co szóstą stronę. To uniwersalna historia
o przyjaźni z założenia niemożliwej. O porozumieniu ponad podziałami. Oto mały
szkieletek Ignatek (swoją drogą: fajne imię dla szkieletka) nie posiada jednego
zęba, co odbiera mu wiele urody i sprawia, że nie może nawiązać z nikim bliższych
relacji. Pewnego dnia przypadkowo widzi jak bezimienna dziewczynka zakopuje
swój ząb (jak wiadomo zakopanie zęba wiąże się z wypowiedzeniem życzenia) i
prosi, żeby mu go sprezentowała. Dziewczynka początkowo nie chce (życzenie),
ale widząc ignatkowe braki w uzębieniu decyduje się mleczaka oddać. W zamian
prosi, aby szkieletek pomógł spełnić jej życzenie: znaleźć przyjaciela. I tyle.
Tekst mówi o tym jak Ignatek i dziewczynka zostają przyjaciółmi.
Nie ulega wątpliwości, że wiele dodatkowych sensów „Ignatka”
przedstawionych zostało na ilustracjach. Pawlak pokazał tam (wspaniale!) dwa światy: słoneczny i
kolorowy świat dziewczynki oraz mroczny i nasycony czernią świat Ignatka. Światy
te zestawił, porównał i jednocześnie rozdzielił. Pewnie to zasługa takiego a
nie innego głównego bohatera, ale to zestawianie sprawiło, że z kolejnych stron
dociera do nas (czytających dorosłych) średniowieczne przypomnienie „memento
mori”. Dzieci raczej tego nie dostrzegą, ale ja widzę obrazy prawie jak z
„Boskiej komedii”, widzę sceny z średniowiecznej sztuki, „danse macabre” i
inspirację modnym kiedyś także w Polsce turpizmem.
Cóż, nie ukrywam, że dla mnie rozdzielność tekst-ilustracje
stanowi w tym przypadku problem. Chociaż może źle to nazwałem, nie tyle
problem, co pewnego rodzaju rozczarowanie. O przyjaźni czytaliśmy już w
dziecięcej literaturze wielokrotnie, natomiast jak wiadomo tematyki śmierci
jest w niej (szczególnie w Polsce) jak na lekarstwo (po raz kolejny przypominam
ważny post z bloga Maki w Giverny). I chciałoby się taką pozycję wreszcie dostać. Sęk w
tym, że ta książka o śmierci expressis verbis nie mówi, nie pomaga wyjaśnić
dziecku czym jest umieranie, co się później dzieje bądź nie i jakie wiążą się z
tym emocje oraz uczucia. Ignatek jest po prostu (i tylko) literackim bohaterem,
małym szkieletkiem, szkieletowym chłopcem, który jeździ zimą na łyżwach po
Styksie a jego tato nosi złoto-aksamitną koronę na głowie. Dziewczynka mogłaby
się równie dobrze przyjaźnić z jeleniem, kotem czy pajacykiem. Mieliby oni
zapewne inne swoje światy, ale zupełnie nie zmieniłoby to tekstu książeczki.
Dla mojego 4-letniego Kostka cały świat, który został
przedstawiony tutaj na ilustracjach tworzy zwartą całość, on nie za bardzo
rozumie kto to jest szkieletek, nie potrafi stworzonych tutaj wizji niuansować,
rozróżniać. Być może dopiero jak będzie starszy – dostrzeże coś więcej. Na
razie jednak powiedzieć mogę, że z jednej strony bardzo mi się ta książeczka
podoba (szczególnie w warstwie edytorsko-ilustracyjnej), czekałem na taką
(nawet niekoniecznie musiała zostać wydana dwa tygodnie przed Halloween i
Wszystkich Świętych), z drugiej chciałbym, żeby autor poszedł o krok dalej
także fabularnie, znaczy się tekstowo. Trochę szkoda, bo było bardzo blisko.
PS Aha i jeszcze chciałem buńczucznie napisać, że według
mnie kościotrupek to nie jest to samo co szkieletek.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!