Ta książka swoje lata już ma.
Dokładnie 50 lat. Na Węgrzech ukazała się w 1965 roku, a
pierwsze, polskie wydanie w Naszej Księgarni to rok 1970. Kawał
czasu, a zupełnie się nie zestarzała. I nadal jest wywrotowa.
Wydawałoby się, że czytanie jej
dziecku jest trochę jak stąpanie po kruchym lodzie albo strzelanie we
własne kolano, ale po raz kolejny przekonałem się, że literatura
dla dzieci jest przede wszystkim literaturą dla dzieci. Przykładanie
do niej dorosłych miar nie zawsze ma cel i uzasadnienie. Kostek
słucha tego tekstu uważnie, jest wyraźnie rozbawiony, ale nie
wywołuje u niego chęci naśladowania głównego bohatera. Raz tylko
przerwał mi i powiedział: „Ja sprzątam zabawki!”. Jedno jest
natomiast pewne – lektura „Gdybym był dorosły” przydaje się
także rodzicom. Pozwala nam zobaczyć jak jesteśmy postrzegani
przez dzieci. Pozwala tylko trochę i pewnie niedoskonale. Ale i tak
warto.
Książeczka to zbiór krótkich,
przeważnie jednozdaniowych, przemyśleń małego chłopca, który
obserwując otaczający go świat, dochodzi do wniosku, że po
pierwsze lepiej być dorosłym niż dzieckiem (bo dorosłemu wszystko
wolno) a po drugie - o wiele ciekawiej (i bardziej opłacalnie) jest
być niegrzecznym niż grzecznym. Z prób dziecięcego udowodnienia
tych dwóch wniosków powstał tekst przewrotny i zabawny. Który to
już przykład, że proste pomysły są najlepsze?
„Gdybym był dorosły” doskonale
obnaża schemat łopatologicznego, utrwalonego przez wieloletnią
tradycję, wychowania opartego na zakazach. Gdy się to czyta
człowiek zastanawia się co chwilę ileż razy sam wpadł w taką
pułapkę. To swego rodzaju katharsis dla każdego rodzica.
Jednocześnie jest to wizja dorosłego świata opisana przez dziecko.
Każdy z nas zapewne miał podobne marzenia w dzieciństwie. I nie
ukrywam, że jest w tym tekście wiele dobrych sugestii. Sugestii jak
dorośli powinni się niekiedy zachowywać.
W drugiej części książeczki okazuje
się, że zorganizowanie świata dorosłych według pomysłu dziecka
wcale nie jest takie proste. Dziecko-dorosły musi dostać wszystko
trochę większe niż dzieci-dzieci, a głaskać bezdomne kotki
trzeba jednak grzecznie i po kolei... Jednym słowem dorosłość
nawet zainscenizowana przez dziecko w pewnym momencie upomina się o
swoje prawa. Jest w tym zawarta pewna nieuchronność ludzkiego
żywotu na tym świecie. No, ale miało nie być z perspektywy
dorosłego...
Ilustracje László Rébera stylizowane
na niewprawne dziecięce rysunki, mają przedwojenny klimat (a może nawet przed-przedwojenny czyli ten z czasów ck monarchii i
wujaszka Franciszka Józefa). Panowie chodzą w melonikach a dzwoni
się oczywiście do furtki w wysokim płocie otaczającym willę na
przedmieściu. Prawie jak w prozie Gregora von Rezzoriego. Tak to były jeszcze te czasy, kiedy dorośli
wychylali się z okna, kiedy słyszeli przejeżdżającą straż
pożarną.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!