Przyznaję - nie miałem pojęcia, że 15 stycznia do polskich kin wchodzi film „Hokus pokus Albercie Albertson” na podstawie książki Gunilli Bergström. Może wchodzi to za dużo powiedziane, bo to nie Pixar – pewnie nie wszędzie będzie można zobaczyć i zapewne krótko, ale na pewno warto go z tą przysłowiową świecą poszukać. Nie wiedziałem więc o filmie i nie wiedziałem, że Albert urodził się w Szwecji już w latach 70. i od tego czasu stał się w wielu krajach prawdziwą gwiazdą. Oczywiście dzisiaj po wpisaniu w wyszukiwarkę i przeczytaniu kilku losowych wyników wiem już, że moja nieznajomość przygód małego szwedzkiego szkraba to jakieś haniebne przeoczenie! A jednak na chłopaka trafiliśmy. W naszej osiedlowej bibliotece. Wzięliśmy od razu cztery tytuły: „Kto straszy Albercie?”, „Dobranoc Albercie Albertson”, „Pospiesz się Albercie” i „Albert i potwór”.
W „Kto straszy Albercie” (1983) dostajemy receptę jak dzieci
mogą sobie radzić ze strachami. Albert wie, że duchów nie ma i nie należy się
bać a jednak są sytuacje, kiedy o tym zapomina. Pomoże mu dopiero wierszyk
wymyślony przez tatę... „Dobranoc Albercie Albertson” (1972) jest o tym, co
może wymyślić dziecko, żeby przedłużyć moment zaśnięcia (80% opisanych sytuacji
znam z własnego doświadczenia). Natomiast „Pospiesz się Albercie” (1975) mówi o
przedłużającym się (z różnych powodów) wyjściu do przedszkola. Główna zaleta
tych książeczek jest taka, że się po prostu przydają. Takie sytuacje
rzeczywiście mają miejsce w większości rodzin, dobrze je wszyscy znamy lub
poznamy a Bergström potrafi je pokazać w taki sposób, żeby przemawiały do
dzieci. Kostka bardzo to wszystko interesuje.
Bardzo przydatną informację znajdujemy w pierwszym zdaniu
każdej książeczki – poznajemy z niego aktualny wiek Alberta i dzięki temu wiemy
dla jakiej grupy wiekowej jest dana historyjka. A napisane to zostało krótkimi
zdaniami, które szybko i sprawnie prowadzą akcję, a robią to w interesujący
sposób. Nie jest to także taka tradycyjna narracja. Mnóstwo tu pytań, wtrąceń, przerwań,
powtórzeń.
Jak na lata, kiedy powstały te książeczki (szczególnie z
polskiej perspektywy) sporo jest tutaj odważnych rozwiązań w konstrukcji świata
przedstawionego i bohaterów. Albert jest wychowywany tylko przez ojca, który
nie ma problemów z wykonywaniem wszelkich zadań i prac domowych. Traktuje syna
jak partnera do rozmowy, ale nie rozstaje się też z fajką. Albert oprócz tego,
że ma kolekcję samochodów, bawi się lalką Lisą. Ale najbardziej zaskoczył mnie
(pozytywnie) „Albert i potwór” (1978).
W tej historii nasz 6-letni akurat bohater uderzył młodszego
chłopca. Pięścią, w twarz. Aż temu małemu pociekło kilka kropli krwi. Teraz
Albert nie może w nocy spać, pod łóżkiem czai się potwór, a on (niczym Lady
Makbet) wszędzie widzi krew i jest pewien, że pozbawił małego podawacza piłek
życia... Przyznacie, że odważnie zostało to przedstawione? Odważnie – może
szczerze? A wszystko wzięło się z normalnej sytuacji – na osiedlu chłopaki
grają w nogę nową piłką Alberta, który oddaje mocny strzał, piłka leci wysoko i
znika. Nikt nie może jej znaleźć – ani Albert, ani żaden z chłopaków, ani
chłopiec do podawania piłek. To na nim Albert mści się za swoją zgubę. Mści się
niesłusznie, próbuje naprawić swój błąd i ostatecznie to robi – jednak ten
happyend, jak dla mnie, nie zdołał „skasować” wyjściowego punktu historii. To
jest ludzkie i prawdziwe, sporo tomów z dorosłej literatury zapisano na ten
temat. Wiem jak się nazywa potwór spod łóżka – nazywa się zło. Ta książeczka
relacjonuje pierwsze spotkanie chłopca ze złem. Albert ma wyrzuty sumienia,
odrzuca twarz swojego Mr Hyde’a, czujemy że powinien tak zrobić. Ale przecież
zło na świecie istnieje i ma się dobrze, więc wielu chłopców zadaje cios i po
prostu zasypia. A następnego dnia grają w piłkę jak gdyby nigdy nic. Czy może
to tak wyglądać? Może i niestety wygląda. „Albert i potwór” to historia, która
pokazuje przełomowy moment rozwoju każdego człowieka, moment pierwszej próby –
czy będzie on, mając lat sześć, potrafił odróżnić dobro od zła? Odpowiedź
bardzo często wyznacza nam całe późniejsze życie. Bardzo dobrze, że ktoś napisał o tym książeczkę dla dzieci.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!