Znany i lubiany (bądź znienawidzony) utwór Konopnickiej. Ukazał się w 1903 roku czyli 7 lat przed śmiercią pisarki, w momencie kiedy była już znaną postacią polskiej sceny literackiej, zarówno jeśli chodzi o twórczość dla dorosłych, jak i dzieci. Pamiętajmy, wykujmy w marmurze, niech mnisi wykaligrafują w swoich foliałach: Maria Konopnicka była pierwszą autorką nad Wisłą, która dziecięcych czytelników traktowała poważnie! Pierwsza tworzyła dla nich nie tylko pojedyncze wiersze, ale całe tomiki. A o swoim pisaniu dla dzieci pisała tak: „Nie przychodzę ani uczyć dzieci, ani też ich bawić. Przychodzę śpiewać z nimi”. I dlatego każdy kto ma do czynienia z literaturą dziecięcą musi (no dobrze: powinien) wcześniej czy później się z tym tekstem (który jest jakoś reprezentatywny dla całej dziecięcej twórczość MK) skonfrontować. Czytałem go kilka razy Kostkowi i Matysi. Głównie po to, żeby posłuchali dobrze zrymowanego wiersza. Bo znowu, jak napisała Konopnicka: „Dzieci mają zmysł muzyczny dość wybitny, śpiewność tych strof lubo złożonych, ale melodyjnych, uderzy zapewne [ich] zmysł”.
Na jagody, Maria Konopnicka, il. Ewa Czaplińska, Res Polona 1990 |
Ideolodzy PRL-u lubili polski pozytywizm, oczywiście tylko
od jednej przewidywalnej strony (pochylenie nad losem robotnika i chłopa) i
dlatego pani Maria wielu czytelnikom kojarzy się dziś z lekturowym
nudziarstwem. To niesłuszna opinia, są jednak takie przekonania, które trudno
obalić i wizerunek pisarski Marii Konopnickiej z pewnością do tej grupy
przekonań należy. Prędzej się góra z górą zejdzie niż statystyczny czytelnik z
wypiekami na twarzy otworzy tom nowel i opowiadań naszej pozytywistycznej
pisarki. Tak mi się wydaje.
„Na jagody” także było za komuny intensywnie wydawane (w
dzieciństwie miałem wydanie z ilustracjami Zofii Fijałkowskiej – do których
jeszcze poniżej powrócę). Jednak w żadnym wypadku nie jest to utwór
pozytywistyczny traktujący o biednych ludziach, ciężkiej pracy, zacofaniu i
społecznej niesprawiedliwości. Przeciwnie! To jest tekst, który właśnie uszlachetnia
polski mit szlachecki i w nostalgię ubiera świat dworków i dworkowych rozrywek
z ich strojami i zajęciami. To jest trochę taki „Pan Tadeusz” dla dzieci. Czyż
taka opinia może mu zapewnić dziś, AD 2016 grono nowych, dziecięcych
czytelników? Albo słuchaczy?
Zawsze kiedy się zaczynają wakacje natrafiam na artykuły o
zbieraczach jagód – dorosłych i dzieciach, którzy swoje zbiory często sprzedają
przy drogach. W wielu miejscach Polski to jedyna szansa na dodatkowy wakacyjny
zarobek. Albo w ogóle jedyny zarobek. Piszę o tym ponieważ być może dzisiaj
Konopnicka przedstawiłaby zbieranie granatowych owoców od tej właśnie strony. Trudu
i biedy. Tymczasem w swoim utworze przedstawia jagodobranie jako rozrywkę dla
bogatych i uprzywilejowanych. Brzmi to trochę demagogicznie, nie przeczę. Ale
zrozumie moje słowa każdy kto kiedykolwiek własnymi rękami nazbierał 4-litrowe
wiaderko jagód. Nie jest to łatwa sztuka. Pewnie dlatego u Konopnickiej panicza
wyręczają leśne ludki.
Mały Janek chce zrobić niespodziankę mamie i na imieniny
nazbierać dla niej jagód. W sumie to niesie dwie krobeczki – w jednej mają być
jagody (granatowe), a w drugiej borówki (czerwone). Jednak jak na złość
wszystkie krzaczki ze smacznymi owocami gdzieś się pochowały... Od czego jednak
uniwersalny motyw snu? Wspominałem już o tym, że pisarze chętnie z niego
korzystają (choćby tutaj).
A zatem Janek usypia, pojawia się Jagodowy Król, a potem Jagodowi Królewicze i
Panny Borówczanny - a wszystko to pokazane na wzór szlacheckiego świata
Rzeczypospolitej. Mając takich pomocników jego krobeczki szybko wypełniają się
leśnymi owocami. Zgodnie z praktyką pozytywistycznych pisarzy sporo w tym
poemacie opisów przyrody zrealizowanych z naukową dokładnością. I dużo słów z
nieistniejącego świata. Sporo trzeba tutaj dzieciom tłumaczyć.
Posiadam wydanie z 1990 roku, sygnowane przez łódzkie wydawnictwo
Res Polona, do niedawna jeszcze istniejące. Powstało w tym samym roku, więc
niewykluczone, że to ich pierwsza produkcja. Dlatego przykro to pisać, ale ilustracje
Ewy Czaplińskiej to po prostu trochę inaczej przerysowane klasyczne ilustracje
Zofii Fijałkowskiej. Niestety rysunkom Czaplińskiej brak lekkości i klimatu
oryginału. Jak dla mnie naprawdę brzydko i bezpardonowo obeszła się z tymi
obrazkami. (tutaj można porównać).
Myślę, że słowo profanacja wcale nie byłoby tutaj na wyrost. Gdyby nie był to
rok 1990 to pewnie Nasza Księgarnia wytoczyłaby jakiś proces o plagiat. Ale to
był czas kiedy na polskim rynku książki dziecięcej rozpoczynała się właśnie
wolna amerykanka...
Wygląda na to, że "Na jagody" plagiatem stoi. Pierwsze wydanie było de facto przedrukiem książki Elsy Beskov pt. "Przygody Puttego w jagodowym lesie", zrymowanym przez Konopnicką. Niestety, w tamtych czasach prawa autorskie były jeszcze w powijakach...
OdpowiedzUsuńMogła nie widzieć w tym niczego zdrożnego...
UsuńŚciślej: nie wiadomo, czy oryginalny tekst Elsy Beskov (szwedzki), a raczej jego niemiecki przekład w ogóle trafił do rąk MK. Z pewnością natomiast poemacik MK został napisany pod obrazki EB. Z kolei "klasyczne" ilustracje Fijałkowskiej też były wzorowane na oryginalnych ilustracjach Beskov, i nie wiem czy w ich wypadku nie chodziło o to by obrazki we wspólnym wydaniu "Na Jagody" i "O Janku Wędrowniczku" (miałem takie w dzieciństwie [60 XXw.])były jednolite stylowo. NB. "Krasnoludki i Sierotka Marysia" też zostały napisane pod komplet ilustracji kupionych w Niemczech przez polskiego wydawcę MK.
UsuńDziękuję za ten komentarz i ciekawe informacje. Przyznaję, że pisząc swój tekst nie podszedłem do sprawy komparatystycznie, nie zgłębiałem też literatury przedmiotu - są to jedynie wrażenia z lektury i oglądania. I osoby szerzej znające tę tematykę mogą razić swoją fragmentarycznością. Bardzo cieszą mnie jednak te dodatkowe informacje. Chapeau bas!
Usuń