Ten wpis traktował będzie o klasyce w nowej wersji,
przeznaczonej dla dzisiejszych szkrabów. Takich, co nie mają pojęcia kim był
„radziecki łowca wielorybów” – a taki zawód się w pojawia w „Zaczarowanej
zagrodzie”. No i jeden tytuł się wymsknął. A zatem w styczniu pojawiły się trzy
zrewitalizowane, dobrze znane pozycje: „Jak Wojtek został strażakiem” (1950) Czesława
Janczarskiego (na nowo zilustrowane przez Mariannę Sztymę), „Czarna owieczka” (1966)
Jana Grabowskiego (z ilustracjami Anny Wielbut) i wspomniana już „Zaczarowana
zagroda” (1963) Centkiewiczów (z ilustracjami Agnieszki Żelewskiej). Po co ten
rebranding? Wydaje mi się, że jego celem było zachęcenie młodych czytelników do
sięgnięcia po te tytuły (które są jeszcze dodatkowo szkolnymi lekturami). Trzeba
sobie powiedzieć wprost – to nie są wcale proste teksty pisane przezroczystą
narracją.
O Wojtku już kiedyś pisałem, w samych początkach istnienia
tego bloga. Pisałem o wydaniu z ilustracjami Bocianowskiego, więc jeżeli ktoś
ma ochotę sobie przypomnieć to zapraszam tutaj.
No dobra, a pamiętacie jak wyglądały ilustracje
Rozwadowskiego do „Zaczarowanej zagrody”? Jak nie to spójrzcie tutaj: Minimalistyczne, monochromatyczne, ale zarazem bardzo dorosłe i trochę mało
przyjazne. Jakże inaczej nastawiamy się do tego tekstu patrząc na ilustracje Żelewskiej,
która pokazała bohaterów jako dobrodusznych, wesołych naukowców, których świat
wcale nie jest antarktycznie biały... Tak, w międzyczasie był „Madagaskar”,
który z pingwinów uczynił prawdziwe gwiazdy kina i telewizji. Tymczasem u
Centkiewiczów są to ptaki, o których naukowcy wiedzą jeszcze niewiele i które eksperymentalnie
się obrączkuje. To leciwy tekst. Przyznam, że nigdy nie lubiłem pisarstwa
Centkiewiczów. Jakoś mnie nie fascynowały ludy eskimoskie, czytanie o
przygodach Anaruka czy Odarpiego, a nawet naukowców badających biały ląd,
traktowałem w szkole jako przykry obowiązek. I wydaje mi się, że nowe ilustracje
mają szansę trochę ocieplić ten tekst. Oczywiście bez wywoływania od razu
efektu cieplarnianego.
Podobna sytuacja jest z „Czarną owieczką” Grabowskiego.
Ilustrowały ją już Irena Kuczborska
i Maria Orłowska Gabryś.
W obu przypadkach są to piękne ilustracje (jak dla mnie wygrywa Kuczborska).
Fakt, że trochę niedzisiejsze, trochę jak z czytanki Falskiego, ale czy to jest
taki wielki minus? Wystarczy spojrzeć na reprinty i wznowienia, których z
miesiąca na miesiąc przybywa, aby stwierdzić, że nie. Anna Wielbut zaproponowała
ilustracje w stylu, który na własne potrzeby nazywam „tintinowskim”, trochę
kojarzącym się popularną serią „Obrazki dla maluchów”.
Jan Grabowski o zwierzętach (ze szczególnym uwzględnieniem
psów) pisał dużo, większość zna bestseller „Puc, Bursztyn i goście”. To pisarz,
który większość swoich tekstów stworzył przed wojną. „Czarna owieczka” opowiada
o owcy, która wychowana i wzrastająca z psami przejmuje wiele zachowań
„najlepszego przyjaciela człowieka”. Opowiadaczem jest tutaj właściciel psa,
który mieszka obok sióstr Popiołek, właścicielek małej owieczki. Uważam, że
Grabowski to autor dobrze czujący materię języka i potrafiący za jego pomocą
doskonale opisać świat zwierząt i ludzi. Dał tego dowód w „Pucu” – jest klimat
przedwojennej Polski, są stylizacje, no i historia chociaż o psach to
uniwersalna. „Czarna owieczka” także dobrze prezentuje styl tego pisarza.
A zatem teksty odświeżyć sobie warto, tym bardziej że
funkcjonują w czytelniczej świadomości już bardzo długo. Czy znajdą uznanie u dzisiejszych dzieci? Miejmy nadzieję, że nowe ilustracje sprostają tej misji.
Trzymam kciuki!
Świetna inicjatywa, zwłaszcza mając na względzie fatalne wydania lektur straszące po szkolnych bibliotekach. W zapowiedziach widziałam jeszcze "Szewczyka Dratewkę" z ilustracjami Poklewskiej-Koziełło.
OdpowiedzUsuńhttp://www.empik.com/szewczyk-dratewka-porazinska-janina,p1118914476,ksiazka-p
Także uważam, że jest to dobry ruch. Brakowało takich w miarę tanich, broszurowych wydań.
Usuń