Początek wiosny to idealny moment do napisania kilku zdań o
„Złotym koszyczku”(1974) Hanny Januszewskiej. Wszak podtytuł tej historyjki
brzmi „bajka wiosenna”. A dodatkowo można kupić sobie nówkę sztukę, bo książeczka
została niedawno wznowiona w pierwszym tomie „Moich książeczek” (Nasza Księgarnia).
Historia o poszukiwaniu przez Jasia-dobosza koszyczka na
życzenie królewny to utwór ze schyłkowego okresu twórczości Hanny Januszewskiej.
Pierwotnie powstał na potrzeby radia, z którym pisarka współpracowała od 1946
roku praktycznie do końca życia. Z pewnością w wieku 70 lat nie musiała już
nikomu udowadniać, że jest dobrą pisarką. Wyobrażam sobie, że usiadła przy
jakiejś wiosennej niedzieli i napisała „Złoty koszyczek” dla rozrywki,
swobodnie wplatając w fabułę życiowe przemyślenia. Wzięła standardowy zestaw
fabularnych rekwizytów i pomyślała, że się trochę nimi pobawi. Przede wszystkim
ubrała swoją fabułę w kostium klasycznej baśni. A potem sprawiła, że kostium
zaczął trzeszczeć niczym lód na rzece przy roztopach a potem pękać w szwach. Udatnie
pokazała schematyczność opisanego świata, ale to obnażanie miało na celu
dotarcie do współczesnych czytelników. Wspaniale wplotła też w tekst elementy
humorystyczne. Zapytacie pewnie: I to się udało? Niejeden boleśnie by się na
tym wyłożył. Ale nie Hanna Januszewska. Po przeczytaniu człowiek dochodzi do
wniosku, że rok 1974 wcale nie zdarzył się tak dawno…
Fabuła: królewna chce złoty koszyczek, więc jej ojciec-król
wysyła Jasia-dobosza, aby ten zdobył upragniony przedmiot. Jednak pogoda za
oknem nie nastraja do spacerów, co zresztą dobosz wyraźnie artykułuje. Na
szczęście stróż Walenty zapewnia, że zbliża się wiosna. Pocieszony Jasiu rusza
więc w drogę. Trafia do miasta na jarmark, ale życzenie królewny uda mu się spełnić
dopiero dzięki wizycie nad stawem. Wraca z koszyczkiem, a wtedy królewna chce
zobaczyć miejsce, gdzie koszyczek powstał…
Niby schemat za schematem. Marudna królewna. Jasio
wędrowniczek wypychany w świat. Król ślepo spełniający zachcianki córki. Stara
kobieta plotąca koszyki. Sroka gadająca o błyskotkach. Wąsaty stróż o imieniu
Walenty (czyż stróż może się nazywać inaczej?). Wymieniać dalej? Wszystko to
już czytaliśmy, widzieliśmy, znamy i lubimy bądź nie. Zapewniam, że pod piórem
Januszewskiej te szablonowe postacie dostają drugie życie.
Oczywiście całą tę opowieść można czytać metaforycznie.
Jasio został wysłany nie po koszyczek, ale żeby szukać wiosny, a kiedy ją
znajduje zmienia się nie tylko świat, ale także królewna. Z roszczeniowego
dziecka przemienia się w coraz bardziej świadomą swoich emocji i pragnień
dziewczynę. Albo podróż Jasia i rozstajne drogi, do których dochodzi. Jedna
prowadzi do miasta (cywilizacja), a druga nad staw (natura). Wiadomo, że wybór
pierwszej musi okazać się błędem. Albo kreacja baby Wiklinichy, która z jednej
strony symbolizuje ludową mądrość, z drugiej siły natury.
Należy też wspomnieć o ilustracjach Bożeny Truchanowskiej, dobrze
pasujących do przedstawionej historii, stworzonych na zasadzie mieszania
fragmentów białych, jakby „niepokolorowanych” z feerią barw.
A pomijając już wszystkie schematy, metafory i kolory jest to lekka,
zabawna, wiosenna historyjka, której czytanie przypomina bieganie po pierwszej
zielonej trawie.
/BW/
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!