Radość, radość, radość - w księgarniach pojawiła się druga księga „Moich książeczek”. Niektórzy nie lubią zbiorów, mówią, że lepiej osobno. Zanim ukazał się pierwszy tom też tak mówiłem. Ale dzisiaj powiem wam, że właśnie razem, kiedy są zebrane, w jednej okładce, z kotem na przodzie – dopiero wtedy widać jaka to była (i jest – a jakże!) wspaniała seria. Na dobrym papierze, w odświeżonych kolorach książeczki te ukazują swoje piękno niczym złota moneta wyjęta z mułu i wyczyszczona rękawem. Do tego jeszcze teksty napisane piękną polszczyzną. Cieszę się, że Nasza Księgarnia poszła za ciosem i seria została utrzymana. A skoro wyszła księga druga to tym większa szansa, że ukaże się także trzecia, a potem czwarta itd. Serio, trwaj wiecznie!
Słów parę o zawartości.
Redaktorzy zafundowali nam niesamowity koktajl tekstowo-ilustracyjnych
smakowitości z lat 60. Oj, dobra to była dekada...
A zatem na wstępie mocny akcent –
poetycki, metaforyczny „Tygrys o Złotym Sercu” (1963) Czesława Janczarskiego z
ilustracjami Józefa Wilkonia. Rzecz o tygrysie, który wyzbył się natury
drapieżcy i szuka przyjaciela. Jednak stosunkiem do niego nadal rządzą
stereotypy… Wilkoń wykreował fantastyczny świat dusznej, gęstej dżungli.
Rysowanie zwierząt i lasu to zresztą od początku znak firmowy tego artysty.
Tutaj w zasadzie dopiero rozpoczynającego wielką karierę w dziedzinie
ilustracji.
„Wawa i jej pan” (1966) Jana
Edwarda Kucharskiego z barwnymi ilustracjami Hanny Krajnik (udatnie oddającymi
klimat małego miasteczka z willami w ogrodach) to opowieść o sprytnym sposobie
zdobywania przyjaciół przez poparzonego Marcina. Fabuła sympatyczna aczkolwiek z
wyraźnym dydaktycznym przekazem („nie baw się zapałkami!”) i przez to nieco
czytankowa.
Potem „Kot w butach” (1968) Hanny
Januszewskiej (ilustracje Janusz Grabiański), niestrudzonej propagatorki baśni Charlesa
Perraulta, który klasyczne historie przedstawiał w scenografiach z francuskiego
dworu królewskiego (to wersja, w której pan zwie się Szaraban, a nie Baraban
jak w muzycznej propozycji Brzechwy). Treść oczywiście znamy: słynny kot w
zamian za parę butów i swobodę działania, dzięki swoim umiejętnościom pijarowym,
doprowadza do ślubu młynarczyka i królewny. No i kot wskoczył przecież do
logotypu całej serii.
Następnie w tomie znajdziemy
wspaniały rymowany poemat Lucyny Krzemienieckiej „O Jasiu Kapeluszniku” (1966)
zapisany jak proza, co (o dziwo!) nie wpływa na płynną lekturę wychwytującą
rymy. Zilustrował go klimatycznie Antoni Boratyński. A historia jest o tym, że w
biznesie liczy się przede wszystkim reklama, a jeżeli dodatkowo jest to biznes
modowy to przydadzą się też klienci-celebryci (tutaj Księżyc). Pięknie, lekko
napisane i zrymowane.
Dalej znajdziemy kultową historię
„Pilot i ja” (1967) Adama Bahdaja z niezapomnianymi rysunkami Danuty Konwickiej
(pisaliśmy o niej tutaj). „Apolejka i jej osiołek” (1963) Marii Kruger z
minimalistycznymi ilustracjami Zdzisława Witwickiego to kolejna wariacja na
temat przemiany człowieka w zwierzę – tym razem metamorfoza dotyka nieuważnego
księcia, wobec którego wyczekująca w wieży Apolejka ma poważne plany na
szczęśliwe życie. Jest jednak sposób – zjeść jabłko z zaczarowanego drzewa.
Cóż, kiedy ostatni złośliwy owoc właśnie spadł i potoczył się w sobie tylko
znanym kierunku.
I wreszcie całość wieńczy
„Pampilio” (1962) Ireny Tuwim, z ilustracjami Ignacego Witza. Tekst rozgrywający
się w świecie zwierząt został oparty na powtórzeniach i przemyca sztuczkę
mnemotechniczną. Opowiada natomiast o próbie nazwania (lub zapamiętania nazwy) a
tym samym oswojenia, pewnego drzewa owocowego. Kolejne zwierzęta wyruszają do
Lwa Złotogrzywego po odpowiedź i kolejne ją zapominają. Poradzi sobie dopiero
sprytny żółw.
A zatem kolejna odsłona „Moich książeczek”
stała się faktem. Połączenie pięknych słów z pięknymi ilustracjami (zdarza mi
się wcale często traktować tę książkę jak album z obrazami). Kolejny kawał
historii polskiej literatury dla dzieci. Kolejna prezentacja jej ówczesnej
potęgi. Po prostu – trzeba to mieć!
/BW/
Mamy, juz przeczytalismy. U pieciolatka hitem byl "Pampilio", a moja ulubiona bajka to "Apolejka". Przyznam, ze wole stare bajki (jakos lepiej mi sie je czyta), a dzieki wznowieniom moge je opchnac dzieciom jako nowe.
OdpowiedzUsuńMój Kostek też uwielbia "Pampilio":) A w kwestii nowe-stare: to są przeważnie tak uniwersalne historie, że mogłyby zostać napisane dzisiaj... Dziękuję za komentarz i pozdrawiam:)
Usuń