Byliśmy niedawno na wakacjach nad morzem i wracając do domu zahaczyliśmy o Szczecin. Jadąc ulicą ponad miastem Kostek zapytał mnie o widoczne na horyzoncie portowe dźwigi. Przypomniałem sobie wtedy o książce, która towarzyszy nam już od jakiegoś czasu, jednak nie starczało czasu żeby ją opisać. Pomyślałem: są wakacje, więc może pora to nadrobić?
„Odwiedziła mnie żyrafa” (1967) Stanisława Wygodzkiego (z
ilustracjami Mirosława Pokory) to historyjka o długoszyim zwierzęciu, które
odwiedza w Warszawie pewnego nieznanego wcześniej eleganckiego pana,
dżentelmena w angielskim stylu i do którego ma wiele (nieco bezczelnych) próśb
czy wręcz żądań. Wiadomo – wysoki zwierz nie potrafi odnaleźć się w
peerelowskim M3. A to prysznic za nisko, a to kabel od telefonu za krótki, a to
potrawy za bardzo okrągłe. Książkę wydało w 2007 roku Wydawnictwo Dwie Siostry
(w serii „Mistrzowie ilustracji”).
Wygodzki umiejętnie balansuje w swojej książce pomiędzy
absurdem i humorem. Absurdalna jest sytuacja, w której znalazł się bohater. Nie
jest to może taki absurd jak np. w sztukach teatralnych Mrożka, Becketta czy
Różewicza, którzy właśnie w latach 50. i 60. pisali swoje najlepsze teatralne
kawałki. Koniec końców to książka dla dzieci, stąd bohater traktuje całą
sytuację nieco pobłażliwie, uśmiechając się pod nosem. Nie przeżywa
egzystencjalnych dramatów. Co najwyżej traktuje całą sytuację jako odmianę w
swoim tradycyjnym życiu. Ten warszawiak, właściciel żółwia Bubusia został przez
żyrafę zaprzęgnięty do spełniania jej zachcianek. Jednak na nagabywania reaguje
nader spokojnie i ze zrozumieniem spełnia wszystko czego sobie żyrafa zażyczy. W
końcu historia toczyć się musi, a żyrafa też człowiek, na humanitarne warunki
zasługuje. Humor zaś bierze się w tej książce z pokazania, co by było gdyby
żyrafa żyła jak człowiek i jak byłoby trudno.
Kolejna sprawa: językowy savoir-vivre. Zarówno bohater do
żyrafy, jak i żyrafa do bohatera zwracają się z największą estymą i grzecznością.
Jest w tym jakaś przedwojenna albo angielska szkoła, rzadko dzisiaj się spotyka
takie krągłe zdania w książkach dla dzieci, że o potocznym użyciu nie wspomnę.
Świat pokazany w książce Wygodzkiego nie jest peerelowski. Zachował
wiele elementów przedwojennych, które jeszcze Mirosław Pokora podkreślił swoimi
genialnymi ilustracjami, na których pojawiają się sprzęty takie jak zdobna kanapa,
fotel czy tremo w złotych ramach, a główny bohater nie rozstaje się z
garniturem i krawatem. Widać to też w łatwości załatwiania spraw. W tamtych
czasach trudno było od ręki wezwać tzw. fachowca do domowych napraw (a kiedy
już się pojawił tradycyjnie nie miał części, ale oczywiście mógł je załatwić za
drobną dopłatą…) – tymczasem tutaj wystarczy wykonać telefon. Podobnie łatwo i
bezproblemowo zamawia się jedzenie w garmażerii. Świat tej książki to pewnie bardziej taka Wygodzkiego
Warszawa z marzeń, którą wkrótce po ukazaniu się "Odwiedziła mnie żyrafa" miał opuścić na zawsze.
No dobrze, ale skąd ten Szczecin? Otóż na końcu okazuje się,
że żyrafa pracuje w tym właśnie mieście, w porcie przeładunkowym jako dźwig do
szczególnie delikatnych ładunków np. porcelany. Nasz bohater dowiaduje się
tego, kiedy pije razem z nową przyjaciółką herbatę w kawiarni. Oczywiście pija
ją wyłącznie z porcelanowych filiżanek! Kawiarnia musiała być rzecz jasna
wysoka, a nazywa się „Pod gwiazdami”.
„- Jak się pani podoba ta kawiarnia?
- Niezła, ale u nas są lepsze.
- U nas? A gdzie to? – zapytałem zdumiony po raz dwunasty
tego dnia.
- W Szczecinie”.
Do Szczecina pojechaliśmy przede wszystkim, żeby obejrzeć
zewnętrze i wnętrze słynnej Filharmonii im. Mieczysława Karłowicza, której
budynek hiszpańsko-włoskiego biura Barozzi-Veiga zdobył w zeszłym roku prestiżową
nagrodę im. Miesa van der Rohe. Kiedy siedzieliśmy w holu tego imponującego budynku,
w kawiarni Pausa, utrzymanej podobnie jak wnętrze holu i elewacji w minimalistycznym
stylu pomyślałem, że żyrafa mogłaby właśnie tutaj przyjść na herbatę z żółwiem
Bubusiem. Pewnie wreszcie byłaby zadowolona.
/BW/
Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.
OdpowiedzUsuń