Jedna z tych książek, którą po przeczytaniu zwykło się kwitować krótkim: czemu sam na to nie wpadłem? Pocieszeniem w tym wypadku może być fakt, że autor „Małego żółtego i małego niebieskiego” Leo Lionni (Wydawnictwo Babaryba) wpadł na to już dosyć dawno temu, bo w 1959 roku. Wpadł w pociągu, kiedy chciał uspokoić rozbrykane wnuki. W tym składzie z przeszłości Lionni miał pod ręką jednie gazetę, z której stworzył naprędce wydzierankowy teatrzyk. Cóż, tak się niekiedy dokonuje wielkich odkryć – z potrzeby chwili. Pomysł z pociągu zadziałał bowiem na całym świecie.
Streszczenie tej historyjki z pewnością
wypada gorzej niż ona sama. Ale dla recenzenckiego porządku spróbujmy:
Były sobie dwie małe kolorowe plamki: żółta i niebieska.
Plamki te przyjaźniły się ze sobą i mieszkały obok siebie. Pewnego razu jedna
plamka nie mogła znaleźć drugiej, a kiedy w końcu się spotkały, tak się ucieszyły,
że padły sobie w objęcia i połączyły się (zmieniając przy okazji kolor na
zielony). Niestety zarówno żółci jak i niebiescy rodzicie nie mogli potem rozpoznać
w zielonym swoich dzieci. Zielony zaczął wtedy płakać i znów stał się żółtym i
niebieskim, a rodzice zrozumieli swój błąd...
No cóż, brzmi to co najmniej bełkotliwie. Tymczasem
obcowanie z książką Lionniego jest naprawdę inspirujące. Kolorowe plamy i
plamki na kolejnych stronach są niczym puste szablony, szkice dla wyobraźni, które
w trakcie lektury wypełniamy kolejnymi skojarzeniami. Gdyby w tej książce,
zamiast plamek, występowaliby ludzie byłby to łopatologiczny banał. A tak jest
to historia na wskroś metaforyczna i przywołująca różne skojarzenia oraz myśli
– traktuje przecież o tolerancji, o stosunku rodziców do dzieci, dzieci do
siebie, a wszystko w dekoracjach, które należy chyba określić jako uproszczoną
wersję naszego świata. Jeśli więc szukacie dla waszych dzieci czegoś prostego,
a jednocześnie mądrego to powinniście sięgnąć po tę książkę. Po prostu daje do myślenia – także rodzicom.
/BW/
Uwielbiam Leo Lionniego. To jest naprawdę mistrzostwo świata zawrzeć tyle treści w iluś tam barwnych plamkach. Najfajniejsze jest to, że dzieci przyjmują tych bohaterów tak po prostu, podczas gdy dorośli są lekko skonfundowani i aż słychać, jak im się trybiki w głowach obracają, kiedy myślą, interpretują, dywagują :)
OdpowiedzUsuń