Wydawnictwo Bajka wydaje od kilku lat serię książek autorstwa Marcina Szczygielskiego o przygodach Mai z Warszawy, która razu pewnego dowiaduje się, że jej rodzina nie jest wcale taka zwyczajna jak się jej wydawało. Już ponad miesiąc temu ukazała się w tej serii książka nr 3, czyli „Klątwa dziewiątych urodzin”. Ponieważ jednak nie czytałem tomów poprzednich, zanim zabrałem się za część najnowszą, sięgnąłem po „Czarownicę piętro wyżej” i „Tuczarnię motyli”, żeby być, jak to się mówi, na bieżąco. I tak przeczytałem trylogię, która faktycznie nie jest trylogią, bo ciąg dalszy nastąpi. Trochę się z opisaniem wrażeń po lekturze zbierałem, a tymczasem „Klątwa” otrzymała nagrodę w kategorii literackiej dla dzieci w konkursie Książka Roku 2016 organizowanym przez Polską Sekcję IBBY. Trudno o lepszy powód, żeby wreszcie samego siebie kopnąć w tyłek...
Podziwiam Marcina Szczygielskiego. Przede wszystkim za swobodę
z jaką porusza się po literackich gatunkach. I za pomysły. Przygody Mai to
powieść dla dzieci w wieku 7-10 lat z elementami fantastyki, ale przecież Szczygielski
pisze i dla dorosłych, i dla młodzieży, tworzy wreszcie sztuki teatralne. I jeszcze
podziwiam, że mu ta literatura naprawdę wychodzi. Seria z Bajki jest tego
koronnym dowodem. Trudno 40-letniego ojca nazwać idealnym targetem dla tego
rodzaju pisarstwa, a jednak przeczytałem wszystkie trzy powieści z
zainteresowaniem i nie mam poczucia, że zmarnowałem czas. Jeżeli zastanawiacie
się co książkowego kupić dziecku w wieku 7-10 lat pod choinkę to polecam z
czystym sumieniem.
Na początek trochę o fabule pierwszych dwóch części. W
„Czarownicy piętro wyżej” Maja zmuszona jest do spędzenia wakacji w Szczecinie
u ciabci – ciabcia nie jest bowiem jej babcią, ale siostrą jej
prapraprababci Niny (nie wiem czy wpisałem właściwą liczbę „pra”). Od razu
nadmienię, że właśnie te koligacje rodzinne i rodowa nieśmiertelność
wprowadzają tutaj spore zamieszanie i stanowią rysę na konstrukcji tego świata
(np. nic nie pisze się tutaj np. o babci Mai od strony mamy). Ale ad rem – tom
pierwszy określiłbym mianem rozruchowego, w którym pisarz rozstawiał pionki na
szachownicy. Elementy fantastyczne są więc tutaj dawkowane stopniowo, a główny
punkt ciężkości postawiony został na konfrontacji świata Mai ze światem ciabci.
Ciabcia nie zmieniła bowiem nic ze swoich zwyczajów z lat dawnych, dalej ma
czarno-biały telewizor, śpi w nocnej koszuli i pranie robi raz na miesiąc
gotując wodę w balii. Maja występuje początkowo w roli skapryszonej
dziewczynki, która stopniowo adaptuje się do staroświeckiego i fascynującego
świata ciabci. I kiedy ta adaptacja zostaje dokonana a Maja zaczyna się w tym
świecie poruszać w miarę pewnie, następują wydarzenia fantastyczne, do których
oprócz rozmów ze zwierzętami (kot i wiewiórka Foksi podająca się za lisa),
pomniejszych czarów rzucanych przez ciabcię zaliczyć trzeba przede konfrontację
ze Zdradliwymi Liliami i końcowy seans spirytystyczny.
„Tuczarnia motyli” to już książka napisana ze świadomością
świata przedstawionego. Akcja dzieje się to w czasie wyjątkowo śnieżnej zimy
(tom I to deszczowe lato, tom III wietrzna wiosna, więc IV chyba „zadzieje” się
jesienią...) – Maja przybywa do Szczecina na ferie i musi odnaleźć w pewnej
oranżerii porwane Zdradliwe Lilie, bez których ciabcia i Monterowa (jak się
okazuje jest trzecią siostrą ciabci i prapraprababci Niny) pozostaną małymi
dziewczynkami. Oranżeria zamieszkała jest przez rozumne motyle. W czterech
motylich rodach Szczygielski ukrył najważniejsze dwory XIX-wiecznej Europy i
zabawa tymi tropami jest tutaj rzeczywiście przednia. W części pierwszej, jak i
drugiej bardzo ważna jest postać Niny, wprawdzie nieobecna ciałem, ale okazująca
się być głównym odnośnikiem wszystkich wydarzeń.
W recenzji tej skupię się jednak na części najnowszej, świeżo
nagrodzonej. Już sam fakt, że nagroda trafiła do trzeciego tomu serii (która
chyba szybko się nie skończy) wydaje się nie lada sukcesem. Pisanie jednej
książki, stanowiącej całość kompozycyjną, bez wpisywania w jej strukturę
dalszego ciągu (bo to wymusza uproszczenia) wydaje się artystycznie bardziej
owocne...
Tymczasem zakończenie „Klątwy” zawiera prawdziwy
„cliffhanger” i otwiera wiele możliwości kontynuacji. Przecież Nina została odczarowana
tylko częściowo i pewnie w kolejnym tomie trzeba będzie dzieła dokończyć.
Pojawia się też sugestia, że Maja będzie się szkolić na czarownicę, co według
słów ciabci, będzie trwało bardzo długo.
O czym jest „Klątwa”? W największym skrócie: ciabcia,
Monterowa, kot, Foksi (i oczywiście Zdradliwe Lilie) przyjeżdżają do Warszawy,
żeby wyjaśnić tajemnicę zniknięcia Niny, co wiąże się ze znalezieniem konkretnej
cegły przywiezionej do stolicy po wojnie. Treść wypełniają więc poszukiwania, w
których pomagają bohaterowie warszawskich legend. Do tego w tle mamy szalejącą
nad stolicą wichurę, która daje Szczygielskiemu możliwość nasycenia wydarzeń
niewymuszonym humorem - latająca windziarka Kuropatwa, powieść „Zaraza miłości”,
rewizje warszawskich legend, uważam że to się udało i zostało ciekawie przez
pisarza rozwinięte. Bohaterowie także już „okopali się” na swoich pozycjach –
Monterowa jak zawsze jest zgryźliwa, aczkolwiek ma dobre serce, ciabcia to
ostoja rozsądku, Foksi (w tomie II jej nie było) jest jeszcze bardziej
denerwująca, a Maja, która rozsmakowała się już w swoim
realistyczno-fantastycznym życiu jest bardzo zdeterminowana, żeby szybko
rozwiązać zagadkę. Akcja toczy się wartko i śledzenie perypetii bohaterów daje dużo
niegłupiej rozrywki i zabawy.
Ale kiedy książka dostaje ważną nagrodę, a konkurs Książka
Roku IBBY swoją renomę już ma, wypada jeszcze dodatkowo zapytać: dlaczego
akurat „Klątwa dziewiątych urodzin”? Przyznaję, że z nominowanych pozycji
czytałem tylko „Praktycznego pana”. Wydaje mi się jednak, że wybór jury można
odbierać jako nieco zachowawczy. Nie czytałem książek, ale czytam recenzje (na Poza rozkładem)
i wiem, że są tam np. pozycje traktujące o uchodźcach. Temat super ważny
dzisiaj i sam chętnie bym go moim dzieciom przybliżył dzięki literaturze.
Tymczasem trzeci tom serii Szczygielskiego to dobrze napisana przygodówka,
jednak od książki stawianej na piedestał oczekiwałbym czegoś więcej.
Zastanawiając się nad tym wszedłem na polską stronę IBBY i przeczytałem tam, co
brane jest pod uwagę przy ocenie literackiej wartości nominowanych:
(...) zdecydowaliśmy się na kryterium wysokoartystyczne.
Bierzemy pod uwagę jakość tekstu literackiego, to, czy jest dobrze napisany,
czy narracja jest interesująco poprowadzona, czy świat przedstawiony i jego
bohaterowie nie są wtórni i banalni.
A jeżeli tak to wszystko okay. Nagroda trafiła tam gdzie
trafić miała. Tylko czy aby przymiotnik „wysokoartystyczne” nie ma szerszego znaczenia?
PS. Korzystając z okazji chciałbym jeszcze dodać, że nie
podoba mi się jak Magda Wosik rysuje ciabcię i Monterową:)
/BW/
A mnie się właśnie wydaje, że obecnie zbyt duży nacisk położony jest na temat. Tendencję do nagradzania za ideę, za trudne i koniecznie kontrowersyjne tematy można zobaczyć w zasadzie w każdej możliwej dziedzinie, nie tylko w literaturze. Jestem wielką fanką dziecięcej twórczości Szczygielskiego już od lat. W tym roku większe wrażenie zrobił na mnie "Teatr niewidzialnych dzieci", ale to prawdopodobnie znowu zasługa trudnego tematu. Dlatego tym bardziej cieszy mnie zwycięstwo "Klątwy...", która jest po prostu rewelacyjną powieścią, z oryginalnym uniwersum, napisana po mistrzowsku. Też nie czytałam wszystkich nominowanych pozycji, ale trochę czytam i do Szczygielskiego wszystkim bardzo daleko.
OdpowiedzUsuńZbyt duży nacisk na temat... Ja mam obserwacje trochę odmienne, ponieważ wydaje mi się, że w wielu przypadkach literatura dla dzieci jest rozgrywana ilustracjami i rymem, podczas gdy temat, a nawet sens, stanowi sprawę drugorzędną...
UsuńNie jest to zresztą jakikolwiek przytyk do powieści Szczygielskiego. Jestem wielkim fanem tego cyklu, ale wydaje mi się, że jego siła właśnie nie w tworzeniu uniwersum, ale w niewielkim zmianach w uniwersum wszystkim znanym (i to nawet w "Tuczarni motyli")...