Zdarzyło się wam kiedyś stać przy drodze, po której jechała ciężarówka wyładowana „czymś” i nagle jedna sztuka „tego czegoś” spadła wam u stóp? Mi się zdarzyło. W latach 90. wracałem ze szkoły na stopa. Stałem przy wylotówce z Sobieszowa na Piechowice i bezskutecznie próbowałem złapać okazję. Wtedy szybko nadjechała ciężarówka zmierzająca do słynnej piechowickiej papierni, gdzie trafiały niesprzedane gazety z okolicznych kiosków. Kto znał tam stróża i miał dostęp do gazet, ten był wtedy ważną personą. Stałem i obserwowałem jak kierowca „stara” mija mnie bez mrugnięcia okiem i wtedy to się stało. Z paki stara spadła paczka gazet. Było to kilkanaście identycznych numerów poczytnego wtedy periodyku pod tytułem „Bravo” z zespołem Criss Cross na okładce. Oczywiście kierowca niczego nie zauważył, zresztą obchodziły go te papierzyska tyle co zeszłoroczny śnieg. Ja tymczasem wyjąłem jeden numer i z braku innego zajęcia przeczytałem gazetę od deski do deski. Trudno nazwać to przeżyciem intelektualnym, jednak po latach przypomniałem sobie tę przygodę dzięki świątecznej (przedświątecznej?) opowieści Astrid Lindgren.
W „Pewnie, że Lotta umie prawie wszystko” nie ma Mikołaja,
cudowności, magii, interwencji świata baśniowego czy nadprzyrodzonego. Są
zwyczajne sytuacje z życia 5-letniej dziewczynki. No oczywiście AD 2016 już
może nie takie zwyczajne, bo który rodzic pozwoliłby dzisiaj, tak swobodnie
przemieszczać się dziecku nawet po małym szwedzkim miasteczku? Te zwyczajne
sytuacje o wiele bardziej potrafią wprowadzić w nastrój świąteczny niż cały
zaprzęg reniferów i choinka rozświetlona gwiazdkami z nieba. Sytuacje są dwie.
Ich przebieg i zakończenie posiadają cechy szczęśliwego zbiegu okoliczności,
ale przecież nie sposób wątpić w ich prawdopodobieństwo... Jak się ma w rękach
dwa podobne worki to przecież można się pomylić i do kosza na śmieci wrzucić
niewłaściwy? A potem „ludzki” pracownik zakładu oczyszczania miasteczka może
sobie zostawić worek z chlebem do karmienia ptaków. A gburowaty kierowca
ciężarówki przewożącej choinki do Sztokholmu, gdzie ludzie zapłacą za nie każdą
cenę – jego nieuprzejme zachowanie wobec małej dziewczynki powinno zostać jakoś
tam... ukarane? Czyż nie?
Historia o wyrzuceniu do kosza chleba i Niśka oraz
szczęśliwym zdobyciu choinki stanowi treść jednego z opowiadań o przygodach
Lotty, dziewczynki znanej z książki „Lotta z ulicy Awanturników”. Historie
pisane przez Astrid Lindgren świadczą o jej idealnym rozumieniu dzieci. To
truizm wiem, ale czytając po raz kolejny uświadamiam sobie, że tę oszczędną
prozę pisał ktoś o genialnym umyśle. Trudno nie podziwiać jak prowadzona jest
ta historia, jak w tak krótkim tekście zindywidualizować bohaterów i powiedzieć
coś ważnego o 5-letniej dziewczynce, która odkrywa siebie, odkrywa świat i
buduje wiarę we własne możliwości. A przy tym jeszcze zrobić to z humorem i
przemycić świąteczny klimat. Klamrą spinającą całość są ilustracje Ilon
Wikland, barwne, ciepłe, uwodzące retro-klimatem lat 70 (eh, te kształty przedmiotów...).
Wydawnictwo Zakamarki wydało tę historię w zbiorczym tomie
zatytułowanym „Lotta. Trzy opowiadania” (znalazły się tam jeszcze „Pewnie, że
Lotta umie jeździć na rowerze” i „Pewnie, że Lotta jest wesołym dzieckiem”). Trochę
już późno na kupowanie podarków pod choinkę, ale taką książkę można sobie
sprawić nawet bez okazji:)
/BW/
Lotta i Madika to moje dwie ulubione postaci z twórczości Astrid Lindgren. Wolę je zdecydowanie bardziej niż Pippi, która była dla mnie w dzieciństwie zbyt wywrotowa i jakoś nie umiałam jej polubić. Lotta i Madika są natomuast takie "akurat" - myślę, że nadal wiele dzieci utożsamia się z tymi bohaterkami. Ilustracje Ilon Wikland to osobna historia - zachwycają, przywołują uśmiech... Kiedyś była w Kielcach wystawa jej prac - reprodukcje co prawda, ale każda jedna cudowna.
OdpowiedzUsuń