Nic tak dobrze nie wprowadza w klimat świąt jak porywająco napisana świąteczna historia. Żadne tam sztuczne zapachy w supermarketach, ani ten cholerny Frank Sinatra, ani ten równie cholerny kawałek Wham, który dociera do twojego mózgu w każdym zakątku miasta. Żadne tam choinki na rynkach, żadne tam bożonarodzeniowe jarmarki „Cukier w normie”. Opowieść, fabuła, historia – tego nie zastąpi nic.
Akurat pojawiła się świąteczna opowieść w niezawodnym Wydawnictwie
Zakamarki zatytułowana „Święta dzieci z dachów”. Trochę trudno o niej pisać bez
spojlerowania, ale mimo to spróbuję.
Jest to książka, która od razu, na wstępie nie epatuje
wszechświątecznym anturażem, nie manifestuje jaka to jest klimatyczna i jak to
się z niej przekonamy, że ludzie są w sumie dobrzy, a tych złych nie dość, że
niewielu to jeszcze pod wpływem „magii tych świąt” przeglądają na oczy i stają
się dobrzy. Okładka i ilustracje wewnątrz zapowiadają opowieść kameralną i
nieoczywistą. W trakcie lektury przekonacie się jak sprytnie i długo udaje się Mårtenowi
Sandénowi (we współpracy oczywiście z ilustratorką Liną Bodén) przekonywać
czytelników, że to nie jest o tym, czego się spodziewamy. A jednak uspokajam –
to właśnie o tym jest. Wiem, że brzmi to jak bełkot, ale właśnie tak a nie
inaczej sprawy się mają w tej książce. Krótko o treści. Rzecz dzieje się w
pokrytym śniegiem Sztokholmie, do którego trafia trójka małych uciekinierów z
domu dziecka: dwie dziewczynki Stella i Mago oraz chłopiec Issa. Jak się
okazuje oprócz odszukania taty Mago czeka ich dużo bardziej odpowiedzialna
misja...
Historia uwodzi retro klimatem - zarówno w opisach, jak i na
ilustracjach mamy starą zabudowę Sztokholmu, kamienice, wieże, kościoły, ogród
zoologiczny. Wszelkie przejawy nowoczesności są wypychane poza kadr. Tak przygotowana
i pokazana przestrzeń pozwala na odrealnienie historii. A przecież dzieje się
to w czasach nam współczesnych, a bohaterowie posługują się telefonami
komórkowymi. Początkowo (ucieczka dzieci z sierocińca) można odnieść wrażenie,
że będziemy mieli tutaj do czynienia z fabułą o problemach społecznych, w
której elementy świąteczne są tylko dodatkiem – jednak przez świadomą bajkowość,
która waz z kolejnymi stronami pochłania tę historię, przez jej stopniowe uwolnienie
od rygorów prawdopodobieństwa, szybko przechodzimy w znane rejony świątecznego
„pokrzepiacza” serc.
Dzieci z sierocińca i dachów, opiekująca się nimi Miriam,
skrzaty, wielki sklep zwany Pałacem Zabawek, fabryka w górze, zaginiony ojciec
z Afryki, czarny charakter, który wykorzystał chwilę słabości swego
przełożonego, aby bez skrupułów zająć jego miejsce - wszyscy ci bohaterowie,
miejsca i atrybuty kojarzą się z wielką literaturą zeszłych wieków, oczywiście
z Karolem Dickensem („Oliwer Twist”, „Opowieść wigilijna”), z wielkimi dziełami
XIX-wiecznej literatury dziecięcej, w których następuje konfrontacja dziecka z
miastem. Ale przecież i „Nędzników” Wiktora Hugo należy przywołać – w końcu to
tam pojawiła się postać paryskiego chłopca ulicznika Gawrosza. Tropy te
sprawiają, że „Święta dzieci z dachów” czyta się z wielką przyjemnością, ma się
wrażenie przebywania w towarzystwie starych znajomych, którzy zeszli się tutaj
z różnych literackich światów. Ma na to wpływ także staranny język narracji
(tłumaczenie: Agnieszka Stróżyk). Jednak sama historia pozostawia pewien
niedosyt – kilka wątków wprost domaga się rozwinięcia (dzieci z dachów), a niektóre
postacie zostały pokazane zbyt pobieżnie (Von Stump – szkoda tak ciekawego
negatywnego bohatera). Oczywiście życzyłbym sobie, żeby wszystkie książki świąteczne
pisano z takim wyczuciem i świadomością literackiej tradycji. Jednak nie
wszystko da się załatwić klimatem i magią.
Wielkie słowa uznania należą się jakości wydania – nietypowy
format, gruby papier, płócienny grzbiet sprawiają, że to wydanie doskonale
nadaje się na prezent. Aha warto też wspomnieć, że jest to tzw. książka
adwentowa, którą czyta się od 1 grudnia do Wigilii. Dzisiaj już wprawdzie trzeci
grudnia, ale zawsze można na początek przeczytać kilka rozdziałów – z pewnością
pozwoli to lepiej wczuć się w historię.
/BW/
Cudownie brzmi ta opowieść! A ilustracje przypomniały mi dzieciństwo - te wszystkie baśnie i bajki, te cudowne historie czytane przez mamę :)
OdpowiedzUsuńPo lekturze powrót do dzieciństwa gwarantowany!
UsuńTo sięgam koniecznie!
UsuńOdwołania nie tyko literackie... Ale ten niedosyt, pośpiech, pogubienie, zbyt łatwe przebrnięcie przez zakręty - wszystko to sprawia wrażenie, że książka powstawała "na zamówienie" i na sprzedaż... :(
OdpowiedzUsuńRzeczywiście nie tylko literackie, ale te literackie jakże wyraźne:) Cały ten świat jest zbudowany z nawiązań. Jestem trochę rozdarty, bo z jednej strony brakuje inteligentnie napisanych świątecznych historii, z drugiej trudno nie zauważyć tych niedociągnięć, a moim zdaniem to się dało uratować...
Usuń