środa, 17 maja 2017

, , ,

Puszczyk w mieście

I znowu (który to już raz?) zazdroszczę szwedzkiej pisarce dla dzieci. Tym razem nazywa się Eva Lindström i napisała książkę o przygodach puszczyka Stefana (Wydawnictwo Zakamarki). Tak się chyba zwykle pisze: o przygodach. Tylko czy fabuła tej książeczki to rzeczywiście ciąg przygód, które kojarzą się z czymś romantycznym i ekscytującym? Nie. To jest książka o życiu, zwyczajnym życiu, które jest trudne, niesie ze sobą wiele rozczarowań i tylko niekiedy i niektórym udaje się wzlecieć w niebo.



Dobrze, ale nie napisałem czego zazdroszczę. Otóż zazdroszczę pewnego rodzaju łatwości myślenia (trudno precyzyjnie opisać ten dar, który wyczuwa się tutaj w każdym zdaniu) - łatwości, która potrafi zmienić oklepany standard pt. „Przygody gadającego ptaka wśród ludzi” w coś zupełnie innego, niespodziewanego na polu literatury dla dzieci. Przecież wciąż jeszcze, statystyczna większość kojarzy taką literaturę z pokrzepianiem serc, rozśmieszaniem albo dydaktyką. A tutaj?


Historię Stefana poznajemy z opowiadania dziewczyny, która spotkała puszczyka pod supermarketem. Ptakowi rozerwała się torba. Stefan przyjechał z prowincji. Sprzedał swój dom czyli sosnę i wybrał wielkie miasto. A „w wielkim mieście niebo jasne i w ogóle żyć niełatwo” jak śpiewa Adam Nowak. Kilka tych sów może i w tej betonowej dżungli jest (sowy to rząd, puszczyk gatunek), ale żadnej znajomej. Raz sowa złapie lepszą pracę, trzy razy gorszą, będzie próbowała pracować na własny rachunek, będzie próbowała komuś zaufać. Poniesie sporo porażek. Nie podda się jednak. Od razu zaznaczam: oprócz tego, że jest to historia o zwyczajnym życiu, Eva Lindström pokazuje świat nie do końca prawdziwy, w pewnym sensie alternatywny. Prowokujący do myślenia. Sylwia ze spożywczego potrafi w tym świecie nauczyć się latać i wyrusza na południe, a puszczyk Stefan ma problemy w pracy, bo źle wywiercił dziury pod półki. Granica między realizmem a fantastyką jest cieniutka i umowna. A jednocześnie autorce nie zdarzają się fabularne szarże i zbyt proste rozwiązania.

Na przykładzie zwierzaka, który w innej fabule miałbym pewnie fantastyczne życie (a nawet jakby nie miał, to chroniłby go baśniowy kostium), możemy pokazać dzieciom jak trudny jest los przybysza, imigranta, obcego. Ale znowu nie tak ekstremalnie trudny, że ktoś go krzywdzi, męczy czy segreguje. To nie jest historia ekstremalna, jej siła w tym że jest zwyczajna i emocjonalnie szczera. To jest historia bez morałów. Bez rozwiązania. Bez happyendu. Bardziej taka historia „się zobaczy”. Jak w życiu.

/BW/


Mój przyjaciel Stefan
tekst i ilustracje: Eva Lindström
Zakamarki



Share:

1 komentarz:

Chcesz coś dodać? Śmiało!