Trochę nietypowo, zacznę od ilustracji ponieważ tych, w wykonaniu Butenki, chyba nie trzeba nikomu przedstawiać, ani specjalnie reklamować. Wielbiciele jego talentu będą usatysfakcjonowani, szczególnie ci lubiący strażników w kolczugach uzbrojonych w halabardy. Chociaż przyznam, że w „Baśni’ akurat nie za bardzo podobały mi się przedstawienia latających koni. Postacie i interakcje między nimi, jak to często u Butenki, znajdziemy na marginesach, w rogach czy między tekstem na białym tle. Po pierwszym przekartkowaniu książki poczułem się jakbym spotkał starą znajomą (patrz zakończenie recenzji) i trochę szkoda, że uczucie to nie utrzymało się po lekturze całości...
No właśnie o czym to w ogóle jest? Pomysł na „Baśń o latającym rumaku” opiera się na grze baśniowymi konwencjami. Autor przedstawia czytelnikowi zamek. Włada nim książę Miraż, który ma doradcę Totuma, żonę Wandę (która właśnie wróciła z zagranicy) i syna Teodora. Pewnego dnia okazuje się, że w królestwie zaczyna brakować poddanych, ponieważ wszyscy wyjeżdżają do sąsiednich krain, gdzie panuje dobrobyt. Właśnie z ościennej krainy przybywa nagle niejaki pułkownik Buława, wysłannik księcia Prospera, który ma doradzać Mirażowi. On mówi, że najważniejsze są kształcenie i oświata. Tymczasem wszystko ma się odmienić, bo w kraju widziano Latającego Rumaka, a ten podobno przynosi szczęście... Zdaję sobie sprawę, że streszczenie to brzmi trochę niejasno, jednak naprawdę trudno powiedzieć o czym ta książka właściwie traktuje, a jeszcze trudniej wychwycić w jakim kierunku rozwija się akcja i do czego ma ona prowadzić? Na przykład to wyjeżdżanie poddanych, a potem wracanie innych poddanych. Nigdy nie dowiadujemy skąd te migracje i dlaczego na początku jest gorzej, a na końcu lepiej? Nawet metafora musi mieć jakiś punkt odniesienia.
Humorystycznie, jak dla mnie, także jest słabo - Bardijewski z dworaków robi totalnych imbecyli, którzy zasłaniając się szlachetnym urodzeniem i światłym umysłem, nie potrafią zrozumieć tego, co się dzieje poza ich komnatami. Zabawne sytuacje oparte są na rozdźwięku pomiędzy myśleniem króla a myśleniem poddanych, jak w tych słynnych słowach przypisywanych Marii Antoninie, która gdy wieśniacy krzyczeli „Jesteśmy głodni, nie mamy chleba”, miała opowiedzieć: „To jedzcie ciastka”. I właśnie te ciastka w opozycji do chleba są tutaj głównym elementem humorystycznym. Kurcze, mnie to nie bawi.
Kiedy otworzyłem „Baśń o latającym rumaku” to miałem skojarzenia z „Cyryl, gdzie jesteś?”(1962) Wiktora Woroszylskiego, genialną książką, też w jednym z wydań ilustrowaną przez Butenkę. Cenię tę prowadzoną trójtorowo opowieść przede wszystkim za ciepły, ironiczny ton i wspaniałe absurdalne pomysły. Niestety było to tylko pierwsze skojarzenie, fabule Bardijewskiego brak tej lekkości, która była domeną książki Woroszylskiego. Jest trochę jak taki literacki sitcom, gdzie z offu leci mechaniczny rechot, ale nikt się za bardzo nie śmieje.
/BW/
Baśń o latającym rumaku
tekst: Henryk Bardijewski
ilustracje: Bohdan Butenko
Prószyński i s-ka
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Chcesz coś dodać? Śmiało!