Uwaga zaczynam i powiem to szybko: lubię filmy z serii Star Wars. Ciemna i jasna strona mocy. Luke i Leia. Vader. Yoda. Nie jestem może fanem skrajnym, kimś kto ubrałby na ślub maskę Lorda Sithów albo szturmowca Imperium, kto kupiłby grilla w kształcie Gwiazdy Śmierci albo próbował nauczyć się podstaw języka Wookieech – tym niemniej filmy cenię (z naciskiem na oryginalną sagę) i lubię, raz na jakiś czas, do nich wracać. Przyznaję też, że nigdy nie interesowały mnie fanfiki w postaci książek opisujących dodatkowe epizody, rozwijających wątki jakichś tam drugoplanowych postaci czy planet. Ostatnio, kiedy Disney kupił od George’a Lucasa prawa na tworzenie kolejnych części sagi, ale też kręcenie filmów spin-offów rozgrywających się w uniwersum SW i posługiwanie się znakiem handlowym SW obserwujemy ogromną ekspansję gadżetów i bajerów, skierowanych głównie do dzieci. Mamy więc klocki Lego, seriale, komiksy, gry, ubrania, czekoladki, tornistry, resoraki i milion innych rzeczy. Wcale nie twierdzę, że to dobrze. Co za dużo to zwyczajnie niezdrowo. Przede wszystkim jednak zastanawia mnie coś innego – historia przedstawiona w tych najsłynniejszych częściach Star Wars, kiedy jeszcze nikt nie wyczuł w tym biznesu (chociaż w „Powrocie Jedi” już się pojawiły Ewoki z myślą o produkcji pluszaków dla dzieci) nie za bardzo nadaje się dla młodszych dzieci. Wiecie – ojciec staje się zły, matka umiera, dzieci idą na poniewierkę a gość w czarnym kapturze przejmuje władzę nad wszechświatem. Mam wrażenie, że o rzeczywistym wydźwięku tej historii zapomnieli lub chcieli zapomnieć prawie wszyscy np. producenci cukierków, które wyjmuje się z plastikowej maski Lorda Vadera...
Nie zamierzam jednak brnąć w opisywanie popkulturowego fenomenu czy mechanizmów franczyzy SW - mądrzejsi zrobili to przede mną i pewnie jeszcze zrobią nie raz. Dla mnie istotne jest, że postacie z Gwiezdnych Wojen (przynajmniej niektóre) są mojemu Kostkowi znane. Nie sposób tego kontaktu uniknąć, a skoro już się to mleko rozlało to pomyślałem, że zamiast nad nim rozpaczać lepiej ułożyć z niego kontur rycerza Jedi... Innymi słowy jakoś sensownie skanalizować ten pęd ku „starłorsom”. Trochę się nad tym zastanawiałem, szukałem i tak trafiłem na Jeffreya Browna. To rysownik i scenarzysta, który fanom gwiezdnej serii znany jest przede wszystkim z książeczek pokazujących perypetie Dartha Vadera jako ojca małej Lei i Luke’a. Było to zrobione lekko, zabawnie i inteligentnie, dlatego zyskało spore grono wielbicieli. Brown jest też autorem trzech komiksów w serii „Akademia Jedi” (Wydawnictwo Ameet) – o których to właśnie chciałbym teraz napisać.
Wiedzcie też, że te książeczki to wcale nie jakieś tam „fiu bździu”, które poczytacie dziecku w poczekalni u lekarza. Każda liczy ok. 170 stron, więc obcowanie z nimi może stanowić wprowadzenie w lektury komiksowo bardziej zaawansowane...
„Akademia Jedi” dobrze sprawdza się także jako komiks dla starszych czytelników, bo stanowi naprawdę fajną zabawę motywami ze SW. Przyznaję, że całkiem kreatywną, o co w tej franczyzie coraz trudniej... O podobieństwie Roana do Luke’a już pisałem, ale tutaj wciąż widzimy znajome miejsca ze starej sagi i bohaterów, którzy na razie są nieletni, ale wkrótce będą tworzyć Republikę, a potem Imperium. A nawet jeżeli to nie ci sami – są do nich podobni z twarzy… Spójrzcie na wystawkę zdjęć z ferii wrzuconych na , które przysłali do akademii jej uczniowie. Przecież mamy tutaj prawie całe Star Wars! Popatrzcie:
Reasumując „Akademia Jedi” to rozrywka niegłupia i całkiem wciągająca.
/BW/
PS W zestawie z komiksami można też kupić interaktywny „Dziennik kontratakuje” – jest to ni mniej, ni więcej książka do wypełniania, wpisywania i rysowania, w której można się wczuć w Roana Novacheza.
Akademia Jedi
Akademia Jedi. Powrót padawana
Akademia Jedi. Łobuz Widmo
tekst i rysunki: Jeffrey Brown
Wydawnictwo AMEET
Moi panowie przerobili całą serię samopas, bo mam organiczną wprost niechęć do głośnego czytania czegokolwiek co przypomina komiks. Najbardziej tracę na tym ja, bo później brakuje mi czasu na samodzielną lekturę i niektóre rzeczy leżą jak wyrzut sumienia (Samojlik) :(
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że czytanie dzieciom komiksów to zadanie niełatwe - czytam im jednak, bo chciałbym żeby załapali tego bakcyla. W przypadku SW Akademii Jedi zadanie było szczególnie trudne, bo pełno tutaj dodatków, które rozbijają komiksową narrację... Ale chyba daliśmy radę:)
Usuń